Logo Przewdonik Katolicki

Toast za męczenników czyli nieznana relikwia Traugutta

Jacek Kowalski
Fot.

Jakiż toast wychylić w imię Polski zabitej?W urnę wsypać popioły, dolać z serca krew ciepłą I z tą urną dymiącą iść na białe gór szczyty I z wysoka ją rozbić o pierś świata zakrzepłą! (…)Taki toast mój, bracia, w tę rocznicę powstania!...O wolałbym zapłakać, bo me serce w żałobie O wolałbym wam śpiewać hymn samotny wygnaniaI wraz z wami uklęknąć na ojczyzny mej grobie!

„Jakiż toast wychylić w imię Polski zabitej?
W urnę wsypać popioły, dolać z serca krew ciepłą –
I z tą urną dymiącą iść na białe gór szczyty –
I z wysoka ją rozbić o pierś świata zakrzepłą! (…)
 
Taki toast mój, bracia, w tę rocznicę powstania!...
O wolałbym zapłakać, bo me serce w żałobie –
O wolałbym wam śpiewać hymn samotny wygnania
I wraz z wami uklęknąć na ojczyzny mej grobie!”
 
„Taki toast”... wypijmy symbolicznie malutką, srebrną „Czarką Traugutta”, która dziś stoi sobie spokojnie na półce w domu mojego szwagra, Dominika, prawnuka Józefa Szareckiego. Ostatnio często o niej rozmawiamy, ale nikt jeszcze o niej nie napisał. Prócz lakonicznej seniorki rodu, ciotki Ireny Szareckiej. To ona zanotowała w rodzinnych annałach, że „po bitwie pod Horkami Traugutt i Jundziłł wymienili pomiędzy siebie czarki po wypiciu toastu jako dowód braterstwa broni. Czarka od 1865 r. do dnia dzisiejszego przechowała się w naszej rodzinie”.
 
Raj utracony
…czyli Polesie i dwór w Ludwinowie na północ od Kobrynia. Tu Eliza Orzeszkowa u boku męża Piotra przeżywała burzliwą wiosnę roku 1863. Na poleskich drogach, jak pisze, „powozów (…) prawie wcale widać nie było, gęsto w zamian turkotały wozy i wózki”, którymi wożono prowiant do lasu. Dla powstańców. Ku pińskim bagnom przesuwała się tylko jedna bogata kareta. W niej, w towarzystwie młodej kobiety, jechał mężczyzna, który:
„Miał lat trzydzieści sześć i na wiek ten wyglądał, wzrost średni, budowę ciała więcej sprężystą i szczupłą niż silną, a w ruchach łatwych, pewnych siebie, w postawie wyprostowanej coś, co przypominało typy wojskowe. Od pierwszego wejrzenia rzucała się w oczy głęboka czarność jego włosów… Oczy niełatwo było dostrzec, bo okrywały je szkła okularów… Nic miękkiego, giętkiego, ugrzecznionego… Tylko myśl jakaś panująca, przeogromna, nieustannie w milczeniu, w skupieniu pracująca…”.

 

Był to Romuald Traugutt, a z nim – sama Orzeszkowa. Powyższe zdania umieściła po latach w autobiograficznym opowiadaniu Oni z cyklu Gloria victis; o podróży karetą wspominała już tylko w osobistym liście, tłumacząc, że Traugutt „inaczej jak w towarzystwie kobiety i w zamkniętym, paradnie wyglądającym powozie podróży tej [wśród] wielotysięcznych niebezpieczeństw odbyć by nie mógł”.
 
Wojenna historia
Przed powstaniem mało kto słyszał o Traugutcie. Był jednym z paru tysięcy polskich oficerów w carskiej armii i jednym z kilkuset zaledwie, którzy z carskiej służby przeszli do powstania. Został naczelnikiem powiatu Kobryńskiego, a zasłynął, gdy podziemne „Wiadomości z Pola Bitwy” doniosły: „…oddział… pod dowództwem byłego pułkownika saperów Traugutta… ruszył ku błotom poleskim... D. 11 [maja] rano wysłano z Kobrynia rotę piechoty i 40 kozaków pod komendą kpt. Kiersznowskiego… Skoro ostatnia furmanka z Moskalami wjechała na groblę, nasi ogień nieustanny rozpoczęli; Moskale rażeni grankulkami i loftkami, a nie widząc nieprzyjaciela, raz tylko strzelili i w największym nieładzie wśród fur i trupów ludzi i koni uciekali, ciągle ogniem naszym rażeni. Kapitan ich Kiersznowski zginął…”.
Moskale nie dali jednak za wygraną. Po kilku dniach znów uderzyli na polski obóz… znów zostali odparci. Wtedy przyszli z oddziałem dziesięciokrotnie liczniejszym. Po krwawej bitwie rozeszła się plotka, że Traugutt zginął. A on schronił się u Orzeszkowej i jej męża: „…dwa tygodnie całe przepędziłam z Trauguttem, który przez połowę czasu tego ukrywał się w domu naszym w Ludwinowie, a przez drugą połowę dojeżdżał do partii, na nowo pod Pińskiem sformowanej, w moim towarzystwie i w poszóstnej karecie…”. Było to pomiędzy 25 maja a 25 czerwca roku 1863.
 
Przybywa Jundziłł
Nagle nadciągnął ku pińskim błotom Franciszek Jundziłł, naczelnik powiatu słonimskiego, były rotmistrz carskiej kawalerii. I on trzykrotnie bił się z Moskalami, po czym – jak pisze litewski powstaniec i pamiętnikarz Ignacy Aramowicz – „cofnął się w pińskie błota”. Przechodził wtedy dwakroć przez rodzinne okolice Szareckich. Józef Szarecki, prapradziad mej małżonki, jeśli rzeczywiście trafił do oddziału Jundziłła – to pewno w tamtych dniach. Wtedy też pewnie Jundziłł spotkał się z Trauguttem. Wyobrażam sobie, jak poszóstna kareta państwa Orzeszków skręca w las i naprzeciwko wyjeżdża Franciszek Jundziłł. Traugutt i Jundziłł są niemal rówieśnikami, obaj są też naczelnikami powiatów. Podają sobie ręce, rozmawiają, dochodzi do wspólnego posiłku. Posiłek trzeba po szlachecku zakropić…
 
„Czarka Traugutta”
…zatem Traugutt wyjmuje z kieszeni czarkę – niewielki srebrny kieliszek, na którym widnieje data „1860”, wybita stemplem przez jednego ze znanych (choć nie z nazwiska) moskiewskich jubilerów. Obok – niewielka punca z wizerunkiem św. Jerzego, patrona Moskwy. Najwięcej miejsca zajmują porządnie wygrawerowane inicjały „R. T.” – „Romuald Traugutt”.
Data na czarce zdaje się znamienna. W tym czasie przyszły dyktator powstania był u szczytu wojskowej kariery, po odbyciu kampanii węgierskiej i krymskiej awansował, wykładał w Wojskowym Instytucie Galwaniczno-Technicznym w Petersburgu. Ale w tym samym czasie doznał głębokiego załamania, bo w ciągu zaledwie kilku miesięcy umarła mu naraz: ukochana babka, żona, dwójka dzieci i dziadek. Ze względu na dwie pozostałe córki postanowił ożenić się ponownie. Jego wybranką została panna Antonina Kościuszkówna; pobrali się 1 czerwca 1861 r. Potem Traugutt poprosił o dymisję z wojska i przeniósł się do rodzinnego majątku w Ostrowiu pod Kobryniem.
 
Czarkę moskiewskiego jubilera można było dostać w każdym większym mieście Imperium, po czym na miejscu już zlecić wykonanie inicjałów. Czy Traugutt zakupił ją sam? A może dostał od rodziny, przyjaciół albo znajomych „na nową drogę życia”? Czy od tych, których opuszczał w Petersburgu, czy od tych, których witał na Polesiu? Nie wiemy i chyba już się nie dowiemy.
Powróćmy więc do czerwcowych dni roku 1863 i do karety państwa Orzeszków stojącej pośród pińskich błot. W odpowiedzi na gest Traugutta Jundziłł z kolei dobywa swojej czarki. Spełniają toast i na pamiątkę wymieniają się naczyńkami. Zapewne, bo to tylko domysł osnuty na rodzinnym podaniu, życiorysie dyktatora i na tym, co można wyczytać z samego naczynia.
 
Traugutta droga ku świętości
13 lipca przyszła ostateczna klęska. Orzeszkowa wspomina: „Traugutt wraz z Wańkowiczem przybył znowu do Ludwinowa, skąd obaj znowu karetą naszą odjechali aż do granicy Królestwa Polskiego, kędyś za Brześciem Litewskim”. 26 lipca był w Warszawie, stanął przez Rządem Narodowym i awansował na generała. Potem ruszył z misją dyplomatyczną do Krakowa, Lwowa i Paryża. Jesienią znów przez Kraków przybył do Warszawy – aby niespodziewanie objąć dyktaturę powstania. W momencie gdy powstanie dogorywało…
Powiedzmy sobie jasno. Nie rządziły nim romantyczne porywy, lecz poczucie obowiązku i wiara w Boga. Był zarazem realistą i mistykiem. Uważał, że raz przystąpiwszy do walki – trzeba wypełnić swój obowiązek najlepiej, jak się da. I szczerze zamierzył poprowadzić powstanie do zwycięstwa, na przekór okolicznościom. W tym działaniu – według klasyka badań nad powstaniem styczniowym, Stefana Kieniewicza – okazał się „obywatelem, który w najtrudniejszej chwili wziął na swoje barki najcięższy obowiązek – i dochował mu wierności aż do końca”.
Zwycięstwo miało przyjść dopiero zza grobu. Na razie organizował powstańcze finanse, prowadził akcję dyplomatyczną (m.in. pisał do papieża Piusa IX, prosząc o „apostolskie błogosławieństwo” i wsparcie u katolickich monarchów), reformował armię. Z początku wierzył w powodzenie, dopiero po kilku miesiącach zrozumiał, że nadchodzi nieuchronny koniec. Terror carski narastał, powstańcze oddziały nikły, szeregi konspiratorów topniały. Wreszcie zaczęły się aresztowania w ścisłym kręgu podziemnego rządu. Wiedział, że lada chwila ktoś go „wsypie” i przyjdą po niego. Mógł uciec i ocalić głowę; to mu proponowano. Postanowił zostać i ocalić honor upadającej Polski. W listach do współpracowników pisał:
„…w dziwny i niespotykany sposób się prowadzi położenie nasze nie dające się z niczym porównać, a głównym kierownikiem wszystkiego sam Bóg. To, co się u nas od 14 miesięcy robi, nie robiło się jeszcze nigdy na świecie, i świat zdaje się nic podobnego drugi raz nie ujrzy... Potrzeba, aby kierownicy do ostatniej chwili, do tchu ostatniego znajdowali się na swoich stanowiskach. Pamiętajcie: Bóg włada losami ludów, a choćby szubienica, to jednym więcej triumfem… Duch nas nie opuszcza, choć wiemy… nas czeka stryczek, co zwiąże nas i złączy nierozdzielnie, i na zawsze, w długiej i błogiej – ale my jej nie doczekamy – przyszłości, a niech Bóg ją błogosławi”.
Gdy przyszli go aresztować, wypowiedział podobno dwa tylko słowa: „to już”. Brzmią one niczym świadoma metafora jego powstańczego losu. W śledztwie nie sypał. Jak zanotowali przesłuchujący, „pozostawał nieprzejednanym, nie chcąc ujawnić swych wspólników”. Złożył za to niezwykłą deklarację, wpisaną do protokołu:
„Będąc przekonanym, że niezależność jest koniecznym warunkiem prawdziwego szczęścia każdego narodu, zawsze jej pragnąłem dla swojej ojczyzny… Były to moje pragnienia, których urzeczywistnienia oczekiwałem od Boskiej sprawiedliwości. Powstania nikomu nie doradzałem, przeciwnie, jako były wojskowy widziałem całą trudność walczenia bez armii i potrzeb wojennych z państwem słynącym ze swej potęgi. Gdy zbrojne powstanie wybuchnąć miało w okolicy mojego zamieszkania... udano się do mnie błagając, abym objął dowództwo... Zgodziłem się wtedy na prośbę, bo jako Polak osądziłem za mą powinność nieoszczędzania siebie tam, gdzie inni wszystko poświęcili…”.
Skazany, zginął 5 sierpnia 1864 r. na szubienicy, na stokach warszawskiej Cytadeli, w gronie pięciu członków Rządu Narodowego, w obliczu wielotysięcznych tłumów śpiewających na klęczkach: „Święty Boże, święty mocny…” Wtedy też świat dowiedział się, że ostatnim dyktatorem powstania i męczennikiem sprawy narodowej był właśnie Romuald Traugutt, poprzednio nawet wtajemniczonym konspiratorom znany jako niepozorny „pan Michał”.
 
Jundziłła droga na wygnanie
W momencie gdy Traugutt wyjeżdżał z Warszawy do Galicji, Franciszek Jundziłł jeszcze walczył na Litwie. W październiku roku 1863 przedostał się do Galicji, gdzie został tajnym, powstańczym komendantem Krakowa. Wkrótce z powodu słabego zdrowia otrzymał urlop i udał się do Paryża. Jak zapisano w jego nekrologu: „…do sił już nie wrócił: choroba piersiowa, której zarodek może w lasach słonimskich znojom życia partyzanckiego był winien, rozwinęła się szybko, i pozbawiony środków do życia, przyjętym został do szpitala paryzkiego Hôtel-Dieu, gdzie opatrzony wszystkiemi Sakramentami w zgodzie z Bogiem i ludźmi duszę niebu oddał [19 lutego 1865 roku]”.
 
Co z czarką?
Owszem, możliwe, że Jundziłł zostawił „Czarkę Traugutta” na Litwie, pod opieką rodziny. Ale raczej trzymał ją cały czas przy sobie. Nie miała jeszcze wielkiej wartości, wydawała się zwykłym przedmiotem osobistego użytku. Dopiero po męczeńskiej śmierci Traugutta z dnia na dzień stała się relikwią. Tak: relikwią, bo o świętości Traugutta zaczęto od razu mówić i pisać – i pisze się do dziś.
Jundziłł natychmiast musiał zdać sobie sprawę z tego, że ma w ręku rzecz bezcenną. Komu ją przekazał? Żonaty, ale bezdzietny – musiał myśleć przede wszystkim o małżonce Brygidzie. W emigracyjnej prasie napisano, że „u zmarłego znaleziono parę listów od rodziny, o której zawsze z rozrzewnieniem mówił”. Zatem korespondował z żoną – i pewno do niej paryscy znajomi potajemnie odesłali czarkę.
 
Chrzciny Stanisława
W niespełna cztery miesiące później Brygida Jundziłłowa była w Telechanach nad Kanałem Ogińskiego. W tamtejszym kościele katolickim trzymała do chrztu małego Stasia Szareckiego, syna Józefa, niedawnego towarzysza broni swojego męża, więzionego potem czas jakiś w Pińsku. Dzieci nie miała, tym chętniej ofiarowała chrześniakowi cenną relikwię – pamiątkę i po świętym dyktatorze, i po swoim zmarłym mężu.
 

Serdecznie dziękuję Michałowi Błaszczyńskiemu i Piotrowi Kordubie za rzeczoznawczą ekspertyzę „Czarki Traugutta”

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki