Jeszcze dwieście lat temu w Rzeczypospolitej żyli obok siebie Polacy, Rusini, Litwini, Żydzi, Niemcy, Karaimowie, Ormianie, Tatarzy a nawet Szkoci i Włosi. Wystawa „Pod wspólnym niebem…”, zorganizowana przez Muzeum Historii Polski, opowiada o tym fenomenie.
Dzisiaj jesteśmy krajem bardzo jednorodnym kulturowo, trudno nam wyobrazić sobie sytuację sprzed kilku wieków. Od niedawna wielokulturowe tradycje Polski usiłują przypominać mieszkańcom organizowane w różnych miejscach imprezy: w Łodzi Festiwal Czterech Kultur, w Warszawie Festiwal Skrzyżowanie Kultur, Festiwal „Wielokulturowy Lublin” czy liczne festiwale kultury żydowskiej. Rzeczywiście od kilku lat nasza świadomość tego, że polską kulturę tworzyły przeróżne narody, jest coraz większa. Wystawa „Pod wspólnym niebem. Rzeczpospolita wielu narodów, wyznań i kultur (XVI–XVIIIw.)” zorganizowana przez Muzeum Historii Polski we współpracy z Zamkiem Królewskim w Warszawie pokazuje ten mozaikowy świat bardzo dokładnie. Nie chce prowokować dyskusji, nie ma zamiaru politykować i zastanawiać się nad słusznością szlacheckiej wolności czy też anarchii. Chce po prostu udowodnić fakty: przez niemal 300 lat istniało państwo, w którym w pokoju żyli obok siebie ludzie różnych narodowości, mówiący różnymi językami, wyznający różną religię. Nie było drugiego takiego kraju na świecie.
Rusin też Polak
Zamiast narzekać na anarchistyczne rządy polskiej szlachty i sarmackie zwyczaje, spójrzmy na I Rzeczpospolitą, oceniając obiektywnie fakty. I nie z perspektywy współczesnego „wszystkowiedzącego”, lecz zanurzając się w świat sprzed kilkuset lat. Taką podróż w czasie proponują nam kuratorzy wystawy pokazywanej we wnętrzach Zamku Królewskiego. Ta zmiana perspektywy czasowej jest niezbędna po to, by zrozumieć kraj, w którym Rusin, Żyd czy Karaim mógł czuć się także Polakiem. Historyk Henryk Litwin w materiałach z wystawy daje taki przykład: pochodzący z Ukrainy szlachcic, wychodząc z cerkwi, określałby siebie jako wyznawcę prawosławia, na sejmie w Warszawie – jako Rusina, a poza granicami Rzeczypospolitej jako polskiego szlachcica. A przy tym wcale nie musiałby mówić po polsku! W okresie Unii Lubelskiej zaledwie 50 proc. ludności Rzeczypospolitej mówiło po polsku, a były okresy, kiedy ta liczba spadała do 40 proc. – to wtedy, gdy granice kraju sięgały Smoleńska. Igor Kąkolewski, współautor scenariusza wystawy, powiedział podczas otwarcia, że ekspozycja ma za zadanie rozpowszechniać wiedzę o „udanym eksperymencie wielokulturowości”. W Rzeczypospolitej, właśnie dzięki przybyszom z zagranicy, miało miejsce przemieszanie kultur i tradycji. „Ta wystawa jest poświęcona w dużej części «wmieszkanym Polakom», czyli tym cudzoziemcom, którzy przybywali na ziemie Rzeczypospolitej i przynosili tutaj swój bezcenny wkład w kulturę staropolską, która jest nieodzowną częścią naszej współczesnej kultury. Bez nich nie byłoby nas takimi, jakimi jesteśmy dziś” – dodaje. Jeśli prześledzić mapę migracji w XVI–XVIII w., to wyraźnie można zauważyć, że nasz kraj był tym, do którego przyjeżdżano, a nie z którego uciekano. Co łączyło wszystkie te mniejszości? Bo – jak ustaliliśmy – przecież nie język. Także nie wyznanie, skoro w granicach I Rzeczypospolitej żyli obok katolików wyznawcy prawosławia, islamu, judaizmu, ewangelicy i grekokatolicy, żeby wymienić tylko te najważniejsze religie. Według dyrektora Muzeum Historii Polski, Roberta Kostro, spoiwem były prawa szlacheckie, równość niezależna od pochodzenia i posiadanego majątku. Było to niespotykane nigdzie indziej poczucie wolności i współodpowiedzialności za kraj.
Różaniec Stefana Batorego
Wystawa „Pod wspólnym niebem…” składa się z sześciu modułów tematycznych. Dwa pierwsze prezentują zjawisko szeroko pojętej wielokulturowości z perspektywy całego państwa. Ten fragment ekspozycji pokazuje możliwość pokojowej koegzystencji różnych grup narodowo-wyznaniowych oraz wspólnot religijnych. Multimedialne prezentacje pokazują ówczesny sejm, na którym spotykała się szlachta różnego pochodzenia. Porozumiewali się wprawdzie po polsku, lecz ten język brzmiał w każdym przypadku zupełnie inaczej. Na własne oczy można zobaczyć artykuły henrykowskie z 1573 r., czyli spis praw ustrojowych dotyczących m. in. swobód religijnych, których musieli przestrzegać kolejni wybierani królowie: od Henryka Walezego do Stanisława Augusta Poniatowskiego. Jednak podstawą tak szerokiej tolerancji religijnej był akt konfederacji warszawskiej z 1673 r. Tak szerokie prawa dla wszystkich wyznań były niespotykane w żadnym innym kraju na świecie. Były dowodem na mądrość polityczną i szerokie horyzonty tamtej Polski, a nie na zaściankowość i pychę – jak chcą widzieć I Rzeczpospolitą ci, którzy chętnie powtarzają schematy o bałaganie w kraju. W Polsce chronili się prześladowani w innych krajach Europy Żydzi, arianie, tutaj przyjeżdżali katoliccy Szkoci czy anabaptyści z Niderlandów. Faktem jest, że kiedy w Niemczech, Francji czy Anglii trwały wojny religijne, w Polsce wszystkie religie współżyły ze sobą pokojowo. Jednocześnie kuratorzy nie tworzą laurki, zdarzały się przecież akty nietolerancji, o których także wystawa wspomina. To w tej części ekspozycji można zobaczyć m. in. różaniec Stefana Batorego, kalwińską Biblię Brzeską z 1563 r., ormiański ornat z XVIII w., zwój Tory czy muzułamński modlitewnik.
Zamojski eksperyment
Kolejna część wystawy zawęża perspektywę – oglądamy teraz Rzeczpospolitą, koncentrując się na regionach, miastach i miasteczkach oraz na sposobach funkcjonowania konkretnych osób w społeczeństwie wielokulturowym. Najpierw więc spotkamy się z fenomenem Zamościa, prywatnego miasta, do którego kanclerz i hetman wielki koronny Jan Zamoyski ściągnął mieszkańców różnego pochodzenia i wyznania. To był rzeczywiście eksperyment! Z Muzeum Zamojskiego zostało wypożyczonych mnóstwo ciekawych eksponatów. Kolejnym bohaterem wystawy jest praktycznie nieznany gdańszczanin Martin Gruneweg, który podróżując po terenach Rzeczypospolitej w sprawach handlowych, pozostawił po sobie niesamowicie szczegółowe opisy odwiedzanych przez siebie miast. Te dokumenty okazały się historyczną perełką, tym bardziej że ozdabiał je rysunkami. On sam jest także przykładem na ówczesne życie: urodzony w niemieckiej luterańskiej rodzinie, pracował dla ormiańskiego handlowca, wreszcie przeszedł na katolicyzm i wstąpił do zakonu dominikanów. Jeszcze bliższą perspektywę Rzeczpospolitej pokazują dzieje konkretnych rodzin szlacheckich: litewskiej rodziny Radziwiłłów i niemieckiego rodu Denhoffów. Na podstawie zgromadzonych portretów tych rodzin można prześledzić rozwój mody na przestrzeni lat. Gdy dochodzimy do portretu jednego z Denhoffów, który pozuje w szlacheckim kontuszu, widzimy wyraźnie nawet to, w jaki sposób typowo polska moda czerpała z różnych kultur. Przecież sarmacki strój, który był także elementem jednoczącym, ma w sobie elementy żydowskie, ormiańskie i kozackie. Ciekawe są również tutaj zgromadzone akty nobilitacji: szlachcicami w Polsce zostawali Francuzi, Niemcy, Włosi, Żydzi, Ormianie i Kozacy. Wszyscy żyli pod jednym niebem. Na wystawie zobaczyć można unikat: luterańską Biblię wydrukowaną hebrajską czcionką przez żydowskich drukarzy Heliczów z Krakowa, którzy przeszli na katolicyzm.
Wystawa, która zajmuje aż 700 mkw., dobitnie pokazuje, że nasza kultura jest bogata dzięki różnorodności i przedstawia jej korzenie. Ślady tamtej wielokulturowości są wciąż obecne, trzeba tylko umieć patrzeć.
Wystawa „Pod wspólnym niebem. Rzeczpospolita wielu narodów, wyznań i kultur (XVI-XVIIIw.)” w Zamku Królewskim w Warszawie czynna jest do końca lipca 2012 r.