Teologia duchowości też leżeć będzie bliżej centrum, bliżej serca. Liturgika czy homiletyka zajmować będą tę część przestrzeni, która dotyczy bardziej księży niż świeckich. Teologia moralna znajdzie się bliżej zewnętrznej linii kręgu. Misjologia i ekumenizm będą miały część wspólną z elementami spoza kręgu: z tymi, które dotyczą innych wyznań i religii. Jedna tylko teologia fundamentalna nie ma kręgu – jest linią otaczającą wszystkie kręgi razem, która dotyka równie mocno teologii, jak i świata poza nią. I należy do obu światów, i oba światy musi równie dobrze rozumieć. Bo jeśli chce wykazywać motywy, dla których chrześcijaństwo jest wiarygodne, musi nie tylko rozumieć krzyż – ale równie dobrze rozumieć świat, któremu krzyż chce głosić. I kiedy teologia dogmatyczna może nie zmieniać się przez wieki, teologia fundamentalna wciąż musi ewoluować, bo wciąż nowym ludziom i w nowym świecie ma tłumaczyć wiarygodność chrześcijaństwa i Kościoła. Musi nie tylko znać się na Kościele, ale i na ludziach i tym, co ich kształtuje – na kulturze, zjawiskach społecznych, mediach... Niczego nie wolno jej odrzucać, a wszystko musi zrozumieć: bo na rzeczywistość świata można się obrazić i trzasnąć drzwiami, ale wtedy głoszenie Ewangelii będzie przypominało mówienie do Japończyków w gwarze śląskiej.
Dlatego to ważne, żeby uczyć teologii fundamentalnej. I jeszcze ważniejsze, żeby nią żyć. Żeby nie obrażać się na świat za to, że jest zły i że nie rozumie, ale szukać coraz to nowych sposobów na to, żeby zostać zrozumianym.
Kościół zawsze i wszędzie powinien głosić to, co przekazał mu Jezus Chrystus. Choćby do przelania krwi – ale własnej, a nie, choćby symbolicznej, krwi oponentów.
Jednej ważnej rzeczy nauczyła mnie teologia fundamentalna: że każde pytanie i każdy zarzut można rozumieć nie jako atak na Kościół, ale jako motyw do szukania coraz to nowych odpowiedzi. Jako motyw do uzasadniania Prawdy, która jest w nas. Jeśli Bóg z nami – dlaczego mamy się tego bać?