Myślę o innej komunikacji – tzw. międzyludzkiej, z którą też mamy kłopoty. I to na różnych poziomach, bo i w życiu codziennym, w gronie najbliższych, i w sferze publicznej jest ich sporo.
Skąd biorą się te problemy? Czy można coś zrobić, żeby coś zmienić na lepsze?
Komunikacja – słowo łacińskiego pochodzenia, kojarzy się z porozumieniem, wspólnotą, jednością, a więc z poszukiwaniem czegoś, co łączy, co buduje więź. Wyobrażam sobie, że w relacjach z najbliższymi to przede wszystkim budowanie zaufania, wyzbycie się podejrzliwości, przypisywania drugiemu złych intencji, szukania prawdy, a nie tylko swoich racji. Czasami cierpliwe znoszenie tego, że nie wszystko da się wytłumaczyć, zrozumieć, że potrzebny jest czas. I najtrudniejsza chyba gotowość do przebaczenia – i to nie tylko jakichś wielkich krzywd, ale czasem tych drobnych zranień, które często wynikają z niezrozumienia, niecierpliwości czy lekceważenia ze strony innych.
Całkiem spora lista dobrych rad, przeciwko którym łatwo znaleźć przewinienia i uchybienia ze strony moich rozmówców. Zupełnie jak w przypowieści o tym, że łatwiej dostrzec źdźbło w oku brata niż belkę we własnym! Ale jeśli coś można zmienić na tym świecie, jak mówiła Matka Teresa z Kalkuty, to jedynie siebie. Trzeba zatem przyjrzeć się własnym przewinieniom i zaniedbaniom w rozmowach z innymi ludźmi, przyjąć, że wciąż trzeba się uczyć otwierania na drugiego i zaufania, że on też szuka jakiegoś dobra. Jak się tego uczyć? Najlepiej budując więź z Bogiem, który nieustannie wysyła nam swoje „komunikaty”, przede wszystkim swoje słowo, ale też swoich świętych – jeśli będziemy uważnie słuchać i bardziej ufać Jego mądrości, na pewno łatwiej będziemy też rozumieć siebie i innych.