Spotkanie z człowiekiem niezwykłym pozostawia w drugim ślad. Zwykle ów ślad jest tak trwały jak ludzka pamięć – ale zdarza się, że pozostaje dla potomnych, jeśli zatrzymać go w książce.
W ten właśnie sposób powstały Wrzesińskie spotkania Karola Wojtyły – Jana Pawła II, czyli historie ludzi, miejsc i zdarzeń, które połączyły postać wielkiego papieża z małym miastem.
Książka jest częścią projektu zatrzymania w czasie pamięci mieszkańców Wrześni: projekt obejmuje również plansze z wypowiedziami Jana Pawła II i z fotografiami oraz stronę internetową z fragmentami nagrań i filmów. W samej książce zaś znaleźć można całe mnóstwo niezwykłych opowieści ludzi z tytułami i całkiem zwyczajnych – wszystkich poruszonych postacią Jana Pawła II. Są tu wspomnienia abp. Józefa Kowalczyka, wieloletniego współpracownika Jana Pawła II, oraz abp. Muszyńskiego, który opowiada o tym, jak przekonywał ówczesnego bp. Wojtyłę, że do zakrystii już go nie wpuszczą. Jest opowieść o cudownym uzdrowieniu i o tym, jak we Wrześni powstawał pomnik papieża Polaka.
Z plikiem listów
Ks. Kazimierz Głów wspomina: – Podczas moich studiów na KUL-u, od roku 1961, często spotykałem bp. Karola Wojtyłę, ponieważ wykładał filozofię na tej uczelni. Osobiście nie miałem z nim wykładów, ale koledzy opowiadali, że były bardzo treściwe i ciekawe, stąd i studenci innych wydziałów chętnie na nie przychodzili. Był lubianym profesorem. Z tego względu, że droga z Krakowa (gdzie mieszkał) do Lublina była daleka, jego samochód, oprócz kierowcy, wyposażony był w lampkę, która umożliwiała pracowite spędzenie czasu podczas podróży – na czytaniu i studiowaniu. (...) W roku 1971 uczestniczyłem w spotkaniu duszpasterzy rodzin i instruktorek życia rodzinnego w Krakowie. W trakcie tego spotkania przybył abp Karol Wojtyła z plikiem listów. Usiadł, zaczął rozcinać koperty i czytać listy. Zachwyciła mnie jego podzielna uwaga, bowiem pod koniec zabrał głos, wspaniale podsumowując spotkanie.
Czy byliśmy szlachetniejsi?
Mirosław Jadryszak, który brał udział w papieskiej Mszy św. w Gnieźnie w 1979 r. i który decyzję o tym wyjeździe podjął poprzedniego dnia, na „osiemnastkowej” imprezie, opowiada: – Pamiętam popołudnie 2 czerwca (1979 r.) we wrzesińskim ogólniaku. Chodziłem wówczas do trzeciej klasy, za rok mieliśmy zdawać maturę. Pamiętam niezwykłe poruszenie: zawieszone lekcje, tłum zebranych w auli uczniów, na podeście jedyny w szkole radziecki kolorowy telewizor „Rubin”, próbujący zaprowadzić jako taki spokój dyrektor Kłosin, zaczerwienione oczy jego zastępczyni – pani Hrycaj, lądujący na Okęciu samolot, biała postać całująca ziemię, zakłopotane miny ówczesnych partyjnych notabli, urzędowa powaga sprawozdawców, wiwatująca trasa z Okęcia do centrum Warszawy (...), spotkanie z Gierkiem, Jabłońskim, dywany w Belwederze... Wszystko mieszało się nam w głowach. W gruncie rzeczy polityka, propaganda sukcesu i oficjałki znowu pukały do drzwi, a tych w zdecydowany sposób mieliśmy dość – jak każdy osiemnastoletni człowiek, na którego w czerwcową noc czekają zapewne lepsze atrakcje. A czekały, bo właśnie w tym dniu jeden z nas obchodził swoje pierwsze dorosłe urodziny (...). Za chwilę nowe doznanie, osiemnastka, muzyka, alkohol, zabawa, radość – ale już zupełnie czymś bardziej zmysłowym dyktowana. Dorośli, ci prawdziwi dorośli, w tym czasie oglądali w telewizji transmisję Mszy z placu Zwycięstwa (...) „Co robiłeś wtedy, gdy padały wielkie słowa, gdy działa się prawdziwa historia?”. Do dzisiaj pytam się o to i milczę. Milczę, ale już od dawna nie robię nikomu zarzutu, że nie jest wystarczająco świadom czasów, w których żyje, i chwil, które mimochodem stają się jego udziałem. Jak dalej narzekać (...) na dzisiejszą młodzież, na jej brak ideałów, na jej zdewastowaną, konsumpcyjną moralność i dojmującą postmodernistyczną pustkę? Czyż naprawdę byliśmy inni? Lepsi? Szlachetniejsi? Wtedy, 2 czerwca 1979 r.?
Nie robić konkurencji
Ks. Mariusz Misiorowski, który przez lata pracował w Kamerunie i w Czadzie, wspomina swoje rzymskie spotkanie z papieżem. Pisze: – W trakcie pobytu w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie pojechaliśmy do Rzymu jako przyszli misjonarze. (...) Przyszła wiadomość: będziemy na spotkaniu prywatnym! Dostaliśmy zaproszenie, ale musimy przyjść w sutannach! Nikt z nas nie przypuszczał, że będzie to możliwe i nikt nie zabrał sutanny! Rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie, w końcu sutanny znalazły się u jezuitów w... muzeum! Poszliśmy więc do papieża w starych, jezuickich sutannach z czarnymi pasami. Kiedy papież nas zobaczył, zapytał: „A dlaczego nie jesteście w białych sutannach? Przecież jedziecie do Afryki!”.
Wtedy skierowałem do papieża swoje jedyne zdanie, którego do dziś żałuję: „Żeby nie robić konkurencji Ojcu Świętemu!”.
Papież nic nie odpowiedział, a ja poczułem mocne szturchnięcie Basi, nauczycielki francuskiego, która usiłowała jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji i zapewniała, że białe sutanny na pewno znajdą się w odpowiednim czasie.
Rzeczywiście, znalazły się. Już wkrótce zamówiłem sobie taką sutannę we Wrześni i ubrany „jak papież przykazał” otrzymałem krzyż misyjny, będący repliką krzyża papieskiego. Tak przygotowany wyjechałem do Kamerunu.
Papież odkrywa błędy
Radosław Karbowiak, pracujący nad wydaniem książki ze wspomnieniami wrześnian, również snuje swoje wspomnienia: – Rok 1997. Byłem pracownikiem Wydawnictwa Gaudentinum, które przygotowywało materiały przed pielgrzymką. Potrzebny był plakat – zaproponowałem prosty projekt ukazujący papieża klęczącego przed relikwiarzem św. Wojciecha. Jeden z biskupów, oceniając go, stwierdził, że trafnie ująłem przesłanie papieskiej pielgrzymki, ale popełniłem błąd w łacińskiej inskrypcji wyrytej na cokole, na którym stoi relikwiarz: ... atque ejus precibus (...i za jego wstawiennictwem). „Kochany, w łacinie nie ma literki <<j>>” – powiedział. Okazało się, że sto lat wcześniej błąd popełnił kamieniarz, wykuwający napis w czarnym kamieniu.
Wypili
– Jan Paweł II nie „celebrował” liturgii. On nią żył, oddychał. (...) Jemu nic nie przeszkadzało w czasie liturgii, nawet drobne potknięcie asysty. (...) – opowiada w książce ks. Jerzy Stefański, wspominając swoje spotkania z papieżem. – Podczas celebry w Sandomierzu było niesłychanie gorąco – setki butelek wody wyczerpały się jeszcze przed celebrą. Niektórzy byli tak złaknieni, że wypili nawet wodę z dzbanka, która była przeznaczona do obmycia rąk dla Ojca Świętego. I kiedy po Komunii św. asysta udała się obmyć Ojcu Świętemu ręce – ani kropla nie poszła. Ojciec Święty się uśmiechnął, w ręcznik wytarł ręce, nic nie powiedział. Jeszcze dziękował asyście w zakrystii, indywidualnie.
Mój cud
Liliana Kucza opowiada o swoim doświadczeniu cudu za wstawiennictwem Jana Pawła II. – 2 kwietnia 2005 r. Jan Paweł II umiera. Wielka żałoba i pustka. W mediach pojawia się coraz więcej doniesień o cudach, które dokonały się za jego przyczyną. Byłam wówczas w trudnym momencie życia. Musiałam zrezygnować z pracy w odległej miejscowości, dokąd dojeżdżałam kilkanaście lat. Nikt nie chciał mnie zatrudnić w miejscu zamieszkania. Kocham swój zawód i nie chciałam z niego rezygnować. Zaczęłam modlić się codziennie do Jana Pawła II, aby mnie wspierał, wstawiał się za mną u Pana za przyczyną Najświętszej Maryi Panny, wypraszając łaskę wyboru właściwej drogi życiowej i pomoc w znalezieniu pracy. W roku 2006 otworzyłam swoją firmę. Dzięki niej mogę utrzymać rodzinę. Praca ta daje mi satysfakcję. Ktoś powie, że to nic szczególnego, że to nie cud na miarę uzdrowienia Marie Simon-Pierre. Dla mnie to jest cud! Cud mojego życia.