Zauważyłem ostatnio, jak bardzo trudno jest ludziom szczerze rozmawiać. Z drugiej jednak strony doceniłem tych, którzy potrafią wypowiedzieć swoją opinię. Właściwie każdy wydaje jakieś sądy.
Niestety, wiele z nich jest zasłyszanych i przyjętych za swoje, ale co gorsza, są i takie, które stoją w dużej opozycji do tego, co się ma w sercu.
Odnoszę wrażenie, że naprawdę mało kto ma odwagę powiedzieć, co myśli. I tak się potem dzieje, że co innego się słyszy, a co innego w rzeczywistości ma miejsce. Jakaś wewnętrzna schizofrenia. Słyszysz, że nie ma problemu, że wszystko jest w najlepszym porządku, ale jednocześnie widać gołym okiem, że jest dokładnie odwrotnie. To boli. Brak szczerości bardzo boli, dlatego zdrada jest tak wielkim ciosem. O ile fałsz, zakłamanie, obłudę można wybaczyć wrogom, o tyle trudno jest się z tym pogodzić, jeśli doświadczasz tego od najbliższych, zaufanych ludzi. Rodzi się wtedy pytanie: kto jest kim? Czy gorszy jest wróg, który kłamie, ale o tym wiesz i przez negację jego poglądów rozeznasz, kiedy mówi prawdę, czy przyjaciel, który gra na dwa fronty?
Przypomniał mi się właśnie refren piosenki Sekret kardynała Richelieu: od przyjaciół, Boże, strzeż, z wrogami sobie poradzę. Wstrząsający tekst, pełen goryczy i rozczarowania. A przecież przyjaźń piękna jest. Jest. Owszem, jak najbardziej, ale są też pewne fundamenty, których nie wolno podkopywać. To między innymi fundament zaufania, a co się z tym wiąże, i szczerości w wypowiadanych poglądach. Przecież przyjaciel ma prawdę powiedzieć. Im bardziej cię zwodzi i jest perfidnym klakierem, tym dalej mu do prawdziwych relacji miłości.
Milczenie jest złotem, a szczerość diamentem. Osobiście nie znoszę udawania. Ludzie chcą, by ich traktować poważnie, a grają perfekcyjnie wszystkie postaci, tylko nie potrafią odegrać własnego życia. To ja dziękuję za taką sztukę. Wstaję i wychodzę.