Logo Przewdonik Katolicki

Do zobaczenia w niebie

Jan Pospieszalski
Fot.

Tydzień po śmierci Piotra Stopy Żyżelewicza na jego grobie, wśród gęstwiny kwiatów, znalazłem jego zdjęcie. Żona Piotra, Kasia, mówi, że będąc rano na cmentarzu, jeszcze tego nie widziała. Na sporej kartce odbitej na ksero widnieje uśmiechnięta, pewna siebie twarz i wyciągnięta otwarta dłoń w geście pozdrowienia.

 

Tydzień po śmierci Piotra „Stopy” Żyżelewicza na jego grobie, wśród gęstwiny kwiatów, znalazłem jego zdjęcie. Żona Piotra, Kasia, mówi, że będąc rano na cmentarzu, jeszcze tego nie widziała. Na sporej kartce odbitej na ksero widnieje uśmiechnięta, pewna siebie twarz i wyciągnięta otwarta dłoń w geście pozdrowienia.

 

 

 

Dłoń nawet trochę przed twarzą, jakby Piotrek opierał się o oddzielającą nas szybę.   Uśmiechając się, pozdrawia nas przyjaznym gestem, jednocześnie chcąc przez tę szybę, na ile ona pozwala, zbliżyć się do nas. Krawat i biała koszula pozwoliły Kasi rozpoznać, że zdjęcie musiało być zrobione w trakcie uroczystej liturgii paschalnej. Tylko wtedy Piotr pojawiał się w krawacie.

Pogrzeb Piotra 16 maja zgromadził w kościele oo. paulinów w Warszawie przy ul. Długiej niezwykle liczne, ale i przedziwne grono żałobników. Obok najbliższej rodziny byli bliscy i przyjaciele z zespołów, z którymi grał od lat. Niektórzy z nich, tak jak Tomek Budzyński czy Darek Malejonek, otaczając żonę Kasię, bardziej byli tam członkami rodziny niż muzykami z kapel. Ta wspólnota muzycznej pasji, potem wspólnota losów i neokatechumenalnej Drogi sprawia, że nie są dla zmarłego tylko kolegami z pracy. W kościele można było dostrzec gwiazdy sceny muzycznej, tej popularnej i tych mniej rozpoznawalnych, ale wybitnych muzyków jazzowych. Trochę nieśmiało w tylnych ławkach, podglądając, kiedy klęknąć, a kiedy wstać, usiedli eleganccy przedstawiciele show-biznesu. Ale to, co nadawało niezwykły charakter tej uroczystości, to wspólnota Neo. Wśród siedmiuset, a może tysiąca osób, to chyba oni stanowili tę najliczniejszą i najbardziej wyrazistą grupę. To uczestnictwo w liturgii nieudawane, angażujące wszystkich, sprawiające, że każda intonowana przez kantora pieśń rozlegała się tak, że sklepienie drżało, było wyrazem siły wspólnoty. Później na małym cmentarzu w Babicach pod Warszawą ludzie wypełnili każdą wolną przestrzeń. Stojąc pomiędzy nagrobkami w alejkach, przejściach setki osób wsłuchiwały się i odpowiadały głośno na każde wezwanie celebransa. Po zakończeniu nikt nie chciał odchodzić z cmentarza. Na przemian muzycy z Arki Noego, a potem Marcin Pospieszalski intonowali znane pieśni czterogłosowe z dominikańskiego śpiewnika.

 Obecni na cmentarzu grabarze mówili, że takiego pogrzebu jeszcze nie widzieli, zresztą chyba nikt w Babicach nie pamiętał, żeby po uroczystości z cmentarza kilkaset osób z gitarami i bębnami i ze śpiewem na ustach przechodziło do domu parafialnego na agapę.

 

Do czwartku 12 maja walczyliśmy jeszcze o Piotra

Wiadomość o tym, że miał wylew, dopadła nas 27 kwietnia, ale dopiero gdy Piotrek wylądował w szpitalu na oddziale neurochirurgii w śpiączce, pod respiratorem, uświadomiłem sobie, że sprawa jest bardzo poważna. Natychmiast wokół Kasi pojawili się bliscy i przyjaciele. Wbrew opiniom lekarzy, nie zważając na sceptycyzm medycznego personelu, wbrew statystykom, z nadzieją, że przecież cuda się zdarzają, pragnęliśmy, jak kto mógł, przywracać go do życia. Kilka lat temu realizowałem program o wybudzonych ze śpiączki i przywróconych do życia pacjentach. Dotarliśmy do profesora, który wiele osiągnął na tym polu. Licząc, że zdarzy się cud, myśleliśmy, że seriami masarzy i zabiegami rehabilitacyjnymi nam też się uda. Myśleliśmy: wkrótce będziemy zbierać środki na mozolną rehabilitację Piotra. Kasia i przyjaciele zorganizowali dyżury. Kilka osób dziennie, jako wolontariusze, czuwało przy Piotrze, realizując według precyzyjnej instrukcji zabiegi rehabilitacyjne. Jednocześnie kaplica szpitalna była okupowana przez tych, którzy nie mogli wejść na oddział. Na portalach chrześcijańskich i w wysyłanych SMS-ach przyjaciele, znajomi i fani nawoływali się do modlitwy. Ten modlitewny szturm ludzi nie tylko tych, którzy znali Piotra, dawał o sobie znać w kierowanych do Kasi i bliskich zapewnieniach o pamięci i słowach otuchy. Otrzymałem wiadomość np. że w Ziemi Świętej, nad jeziorem Genezaret, znajomy kapłan odprawił Mszę św., że wrocławskie seminarium duchowne łączy się w modlitwie, że wspólnota sióstr we Francji, gdzie przyjaciel kapłan głosi rekolekcje, dołącza intencje Piotra do codziennej modlitwy. Walka o życie Piotra wyzwoliła ogromny potencjał dobra. Bliscy i przyjaciele Kasi trwali przy łóżku chorego, ale też solidarność z Piotrem i jego rodziną ujawniła się w formie ofiarności, którą natychmiast udało się organizacyjnie opanować, powołując subkonto polskiej Fundacji Muzycznej. Jednak to, co sprawia, że poczuliśmy siłę i jedność, to właśnie ta modlitewna mobilizacja – fakt, że jesteśmy Kościołem.

 

 

 

Śmierć zazwyczaj przychodzi nie w porę

Ta przyszła w absurdalnym momencie. Trudno w to uwierzyć – gdy umiera człowiek tak pogodny, młody duchem, silny, w dodatku tak stabilny jak on, rosły duży facet... Piotrek miał 46 lat, zostawił żonę Kasię, 13-letnią Zosię, 9-letniego Franka, 5-letnią Anielkę.

Zostawił kilka kapel – Armię, Voo Voo, Arkę Noego, 2TM2,3, Izrael, i wielu wybitnych solistów, którym akompaniował...

Zostawił swoją wspólnotę Neo przy ul.  Długiej w Warszawie.

Pan Bóg powołuje do siebie w tylko sobie znanym czasie, tylko w sobie też znany sposób pisze ludzkie życiorysy. 

W 1984 r. Piotr staje przed groźbą powołania do wojska. Będzie musiał zostawić rozpoczęte próby z kapelami w Hybrydach, muzyczną pasję, wielogodzinne ćwiczenie na bębnach i ukochaną muzykę reggae. Jego ojciec, ważny funkcjonariusz MSW, załatwia mu możliwość odpracowania wojska w oddziałach ZOMO. Piotr staje przed wyborem: dwa lata w wojsku gdzieś daleko w garnizonie albo jednostka prewencji milicji, za to krócej, na miejscu, z możliwością częstych przepustek – a więc kontynuacja grania. Wybiera to drugie, czyli muzykę za cenę bycia w ZOMO. Za ten wybór przyjdzie mu zapłacić środowiskowym ostracyzmem. Ten wątek w biografii, szczególnie wśród muzyków, ludzi o przekonaniach wolnościowych, liberalnych, nie będzie przysparzał mu przyjaciół. Piotr po latach wspominał, jak musiał uczestniczyć w zabezpieczeniu Mszy św. za ojczyznę, sprawowanych przez ks. Jerzego Popiełuszkę. Poznałem go już po tym epizodzie, zastępowałem muzyka z jego zespołu na koncertach w Kijowie w 1987 r. To doświadczenie grania ze wspaniałym instrumentalistą sprawiło, że gdy Voo Voo potrzebuje perkusisty, bez wahania proponujemy współpracę  właśnie „Stopie”. Od tego czasu we wszystkich muzycznych aktywnościach uczestniczę razem z Piotrkiem.    

„Stopa” po stracie w wypadku samochodowym pierwszej żony, w 1994 r. trafia do wspólnoty neokatechumenalnej. Tam odzyskuje sens życia i siłę. Tam też, podczas pielgrzymki na Jasną Górę, w 1995 r. poznaje Kasię, swoją obecną żonę. Stworzyli cudowną rodzinę, w której pojawiły się śliczne dzieciaki. Zbudowali skromny, ale uroczy dom pod Warszawą. Wydawałoby się, że wszystko zaczęło się układać, że taka idylla to jakby zadośćuczynienie za to, co Piotr doświadczył. Dziś wraz z żoną „Stopy” Kasią i dziećmi Zosią, Frankiem i Anielką stajemy wobec nowej tajemnicy. W jaki sposób przez nią przejść – podpowiada rysunek najmłodszej córki Piotra. Wokół rodziny stale są ludzie. Eksplozja dobra trwa, ofiarność przyjaciół i obecność sióstr i braci ze wspólnoty pokazuje realne siostrzane i braterskie relacje, pozwala też mieć nadzieję, że sobie poradzą. Wygląda na to, że tata w niebie dba o to, żeby tutaj, na ziemi, nie stała się im krzywda. To zobowiązanie dla nas, by źródło pomocy nie wyczerpało się z czasem. Proszę o taką ufność, jaką ma 4-letnia Anielka.  

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki