Bilet na Podróż Wędrowca do Świtu, proszę. Przepraszam, na co? Podróż Wędrowca do Świtu – powtarzam. Opowieści z Narni, tak? – upewnia się pani w kasie. Dla prawdziwego Narnijczyka (jakim w głębi duszy jestem) to cios w samo serce. Znaczy pani w kasie nie czytała. Pewnie wie, że to o jakimś Lwie i dzieciach.
Ale jeszcze chwila i będzie można zanurzyć się w baśniowy świat przeniesiony na ekran przez Michaela Apteda. Oglądało się ten film dobrze. Był Eustachy i jego historia ze smokiem, byli Łachonogowie, piękne zdjęcia, efekty specjalne, a jednak czegoś mi w tym brakowało. Chyba wiem czego! Książka C.S. Lewisa jest opowieścią o nie do końca racjonalnie uzasadnionym pragnieniu poznania i dotarcia do Tajemnicy.
Reżyser filmu (każda adaptacja jest jakąś interpretacją, więc poniekąd ma do tego prawo!) stara się ją właśnie wytłumaczyć i uzasadnić. Żeby było jaśniej i czytelniej. Tylko, że wtedy umyka Tajemnica. Kaspian wypływa daleko w morze, bo chce ratować swoich poddanych. Dzieci z naszego świata mają być poddane próbie, zło przybiera kształt zielonej mgły, a jedyną postacią, która marzy o dotarciu do tajemniczej krainy Aslana, jest Mówiąca Mysz. Ale kto by tam poważnie traktował słowa myszy, nawet tak walecznej i sympatycznej jak Ryczypisk.
Sęk w tym, że C.S. Lewis nie stara się tłumaczyć i uzasadniać. Próbuje opowiedzieć o niewidzialnym świecie, do którego można znaleźć drzwi także w naszej rzeczywistości. I za którym tęskni nasza dusza. O świecie duchowych zmagań, wędrówce w poszukiwaniu prawdy o sobie, o smoczych skórach ukrytych w naszych sercach, których bez pomocy Aslana nie możemy z siebie zrzucić, wreszcie o tej krainie, która jest Ojczyzną Tajemnicy Dobra, które się nie kończy. A w takiej wędrówce nie zawsze da się wszystko wytłumaczyć.
W końcu, jak napisał kiedyś ks. Jan Twardowski „wiara… nie na wszystko ma odpowiedź!” Tajemnica zawsze nas przecież przerasta.