Najwięcej dosadnych słów, bulwersujących metafor doczekało się w Biblii następujące wynaturzenie: usta pełne pobożnych frazesów i jakiś rodzaj obojętności lub okrucieństwa „Przestańcie składania czczych ofiar! Obrzydłe Mi jest wznoszenie dymu; święta nowiu, szabaty, zwoływanie świętych zebrań... Nie mogę ścierpieć świąt i uroczystości. Ręce wasze pełne są krwi. Przestańcie czynić zło! Zaprawiajcie się w dobrem! Troszczcie się o sprawiedliwość, wspomagajcie uciśnionego, oddajcie słuszność sierocie, w obronie wdowy stawajcie!” (Iz 1, 13–17). To, co szczególnie uderzające – ci religijni ludzie nikogo fizycznie nie zabijają: po prostu pozostają obojętni na los cierpiących. Dlatego właśnie krew uciśnionych spada na ich głowy i bezczynne ręce. Jezus w swojej przypowieści o Sądzie Ostatecznym nawiąże do tego właśnie prorockiego wątku: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie” (Mt 25, 41–43).
Nieczułość jest chorobą serca. Z jednej strony oznacza obojętność na potrzebujących mojej pomocy, z drugiej zaś brak wyczucia, że kogoś ranię słowem lub gestem.
Obojętność wobec krzywdzonych
Przerażająco łatwo jest odgrodzić się na wielorakie sposoby od krzywdy lub bezradności. Kiedy bogacz z przypowieści Jezusa ląduje w Szeolu, dowiaduje się o wielkiej przepaści oddzielającej miejsce, w którym przebywa, od świata żyjących w Bogu. Owa przepaść to unaocznienie ogromu wcześniejszej obojętności wobec nędzy: „Bogacz dzień w dzień świetnie się bawił. U bram jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami” (Łk 16, 20).
Brak reakcji na krzywdę może być efektem wygodnictwa, rezygnacji, lęku. Biblia opowiada o tej chorobie ludzkiego serca, równocześnie pokazując sytuacje, kiedy objawia się chwała Pana w dobroci konkretnych osób.
Na każdym etapie historii znajdują się ludzie autentycznej wiary, która wyraża się w sprzeciwie. Nie totalnym, lecz precyzyjnym. W języku greckim słowo „sprzeciw” oznacza „nie” wobec konkretów. Przykładowa, biblijna szczegółowość tych spraw: Mojżesz protestuje, gdy widzi okrucieństwo żołnierza egipskiego wobec konkretnego żyda. Niedługo później interweniuje w obliczu bratobójczej awantury (por. Wj 2, 11-13). Sprzeciw Mojżesza jest chaotyczny i niedojrzały, ale zaistniał! Nie udawał, że wszystko jest w porządku – reagował!
Daniel staje w obronie Zuzanny, mężatki oskarżonej o cudzołóstwo przez sędziów, którzy cynicznie wykorzystywali seksualnie młode żydówki. Publicznie sprzeciwia się zarówno zdeprawowanym starcom, jak i bezmyślnemu tłumowi (por. Dn 13, 44–49). Sam Jezus bierze w obronę Marię Magdalenę, która, gdy „drogocennym olejkiem oblała Jego stopy” została zaatakowana słowami Judasza: „Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim?” (J 12, 5). Podobnie czyni wobec faryzeuszów, którzy przyprowadzają do Mistrza kobietę przyłapaną na cudzołóstwie. Pan mówi „nie” wobec prymitywnej jednostronności tego oskarżenia. Zdaje się mówić: chcecie dokonać linczu, zapominając o swoich grzechach!
Bardzo szybko po Zmartwychwstaniu Pana Kościół w poszukiwaniu swej tożsamości wpada w zamęt. Piotr – pierwszy papież – działa bardzo nieczytelnie w stosunku do nawróconych z pogaństwa. Oddajmy głos św. Pawłowi: „Gdy następnie Kefas przybył do Antiochii, otwarcie mu się sprzeciwiłem, bo na to zasłużył. Zanim jeszcze nadeszli niektórzy z otoczenia Jakuba, brał udział w posiłkach z tymi, którzy pochodzili z pogaństwa. Kiedy jednak oni się zjawili, począł się usuwać i trzymać się z dala, bojąc się tych, którzy pochodzili z obrzezania. To jego nieszczere postępowanie podjęli też inni pochodzenia żydowskiego” (Gal 2, 11–13).
Paweł publicznie sprzeciwia się dwulicowości Piotra. Czyni tak ze względu na prawdę Ewangelii, ale także w obronie konkretnych osób.
Nierzadko znajdujemy się bardzo blisko osób wykorzystywanych, krzywdzonych, wciąganych w brudne gierki, którym oni sami nie umieją się przeciwstawić. Jak wtedy reaguję? Co robię, słysząc o „flocie zjednoczonych sił” przeciw komuś? Za kim konkretnym się ująłem?
Inną jeszcze formą nieobojętności jest zaopiekowanie się kimś bezradnym w swoim fizycznym bądź psychicznym nieszczęściu. Pobitego przez bandytów człowieka mija obojętnie kapłan i sługa świątyni – lewita. Zatrzymuje się przy nim „heretyk” według judaizmu – Samarytanin. Poruszony widokiem zmasakrowanego człowieka, z wielką delikatnością i roztropnością podejmuje konkretne zadania wynikające z troski o niego.
Wszyscy uznani przez Kościół za świętych posiadali niezwykłą wrażliwość w stosunku do ludzi, których wir życia wyrzucił poza nawias. Ci, którzy mieli „serce z ciała”, nie umieli i nie chcieli przechodzić obojętnie obok ubogich tego świata.
Brak wyczucia
Podczas jednej z podróży apostolskich św. Pawła tempa nie wytrzymał Marek. Nie był w stanie kontynuować misji. Podczas kolejnej wyprawy rzeczony Marek chciał dołączyć do Barnaby i Pawła, ale wówczas ten drugi powiedział: „bez szans”! Skoro wcześniej „wymiękł”, nie zasługuje na włączanie go do ekipy (Dz 15, 38). Na progu śmierci, po wielu latach Apostoł przypomina tę sytuację i pisze z więzienia: „przyprowadź mi Marka” (2 Tm 4, 11). Prawdopodobnie Paweł chce przeprosić go za tamte zdarzenia, ostre decyzje, które mogły ranić.
Mało kto podejrzewa siebie o niedelikatność. Ja również. Przerwałem pisanie tego tekstu, odchodząc od komputera, bo zegar wybił godzinę 13. Czas na obiad, który dziś przygotował mój współbrat. Na stole parujący makaron, obok na patelni szara – mięsna substancja, przeznaczona do ożenku z owymi kluskami. Nie przepadam za tym daniem, zwłaszcza że jeszcze inny konfrater chętnie je serwuje. Z dużą delikatnością (w moim szczerym przekonaniu) wyrażam swój brak entuzjazmu: „Ty i Krzyś macie podobny gust kulinarny. Albo może raczej podobny brak kulinarnej wyobraźni”. Uśmiecham się, zadowolony z własnego żartu – aluzji – upomnienia, ale na krótko. Widzę, że mój brat właśnie całkowicie stracił zadowolenie ze swych gastronomicznych dokonań. I dociera do mnie, że słowa, które ledwie co napisałem na temat niedelikatności ludzi religijnych, odnoszą się idealnie – właśnie do mnie.
„Jeżeli ktoś uważa się za człowieka religijnego, lecz łudząc serce swoje nie powściąga swego języka, to pobożność jego pozbawiona jest podstaw” (Jk 1, 26)
Język, który rani. „Czy to na pewno mój syn” – pyta swoją żonę mężczyzna, zdegustowany brakiem matematycznej pojętności nastolatka. Miał to być żart – a co wyszło? Mistrzami niedelikatności okazują się dorośli wobec dzieci: „Anusiu, powiedz wszystkim o swoim narzeczonym: no wiesz, o tym Patryku, z którym bawiłaś się ostatnio w lekarza”. Ale ubaw, wszyscy pokładają się ze śmiechu. Słowa potrafią głęboko ranić. Zwłaszcza te wypowiadane w gniewie, chęci odegrania się, zatriumfowania. To strasznie smutne, kiedy dzieje się tak w rodzinach, wśród najbliższych. Jest taki gorzki żart: Moja teściowa zmarła – mówi mężczyzna do kolegi. – Otruła się. To straszne, jak do tego doszło? – Ugryzła się w język, odpowiada kolega.
„Jad żmijowy mają pod wargami” (PS 140). „Szydzą i zła jest ich mowa […] ich język pełza po ziemi...” (Ps 73).
Niestety wielu ludzi, którzy szukali wsparcia w nas, duchownych – dostało kopniaka przez brak delikatności. Niektórzy mogli niestety doświadczyć tego również w konfesjonale. To boli szczególnie mocno.
Najgorzej, gdy ranimy innych w przekonaniu, że tak właśnie trzeba. Gdy poczujemy się rozdrażnieni czymś, co oceniamy jako prymitywne – dajemy sobie prawo do podobnych reakcji.
Tam, gdzie rozkwita prawdziwa pobożność, serce człowieka zaczyna otwierać się na wrażliwość Boga. Przemienia ona naszą obojętność i niedelikatność w głęboką troskę oraz wyczucie. Obie te postawy są pełne światła. Przekonują o mocy i pięknie Boskiej wrażliwości.