Idąc po schodach, zastanawiałem się, kto tego wieczoru nie spędza z rodziną… No nie wiem, nie siedzi za stołem albo przed telewizorem. Pomyślałem, że może akurat ktoś przechodził koło klasztoru i w porywie sympatii chce się podzielić życzeniami. Miłe to. Jestem już przy furcie. Otwieram drzwi. Stoi mój były uczeń. Uczyłem go trzy lata temu. Delikatnie mówiąc, nie należał do najgrzeczniejszych. Stało przy nim jeszcze dwóch chłopaków. Z uśmiechem na twarzy mówi: najlepszego Ojcze, napije się ojciec z nami? Chrystus się narodził, trzeba się cieszyć! Mówię, że wie przecież, że nie piję; pytam, co tu robią, przecież są święta. Mówi, że już teraz możemy się napić, bo go nie uczę, zaproponował mi spacer na rynek. Myślę sobie, dobra jest, po starówce mogę się przejść. Jednakże poszliśmy na pl. Bernardyński i tam przy straganie stało jeszcze dwóch kolegów. „Absolwenci” w szklanych butelkach i plastikowe kubki…
Niestety, to nie jest scenariusz polskiego dramatu, ale brutalna rzeczywistość. Być może, dla niektórych, święta po polsku. Teraz już nie czas na analizę, co sprawiło, że ten chłopak tak świętował, ale warto odkryć na nowo, czym jest rodzina. Co sprawia, że Boże Narodzenia przeżywamy, a nie przejadamy? Rodzina czy kaktusy na pustyni bez wzajemnych relacji? Mama, tata, syn, córka – nie podchodź, bo się pokłujesz? Czasami najprostsze pytanie o drugą osobę może wprawić w zakłopotanie. Odkrywa nasze słabe punkty, naszą ignorancję. Jaki jest ulubiony film twojego taty, czy mama ma ulubionych piosenkarzy, a jaki jest kolor jej oczu, co w czasie świąt robi twoje dziecko?