Logo Przewdonik Katolicki

Minister Taizé

Joanna Bątkiewicz-Brożek
Fot.

Kiedy po długim pobycie w Taizé wrócił do Polski, nie przypuszczał, że wkrótce będzie jedną z czołowych postaci w Kancelarii Prezydenta RP. Zginął w tragedii pod Smoleńskiem.

 

Kiedy po długim pobycie w Taizé wrócił do Polski, nie przypuszczał, że wkrótce będzie jedną z czołowych postaci w Kancelarii Prezydenta RP. Zginął w tragedii pod Smoleńskiem.

 

„Po katastrofie prezydenckiego samolotu bracia pytali, czy był w nim Mariusz? W tę straszną sobotę, 10 kwietnia, w Kościele Pojednania, wśród osób, za które się modliliśmy, było też jego nazwisko” - napisał brat Marek z Taizé.

Mariusz Handzlik był pierwszym polskim permanentem, osobą, która przez dłuższy czas mieszkała w Taizé. Bracia nazywają go przyjacielem.

 

„Chrześcijaństwo kosztuje…”

„Od kiedy pracował w Kancelarii Prezydenta RP, starał się o nawiązanie kontaktów między Prezydentem a naszą małą wspólnotą” - napisał Brat Alois, przeor z Taizé, w specjalnym przesłaniu do rodziny tragicznie zmarłego ministra. Odczytano je w czasie Mszy pogrzebowej w kościele oo. Dominikanów na warszawskiej Starówce.

Wysoki, dobrze zbudowany, mocny uścisk dłoni, skupiony, nie żonglował słowami, ważył myśli. Był niezwykle sumienny, obowiązkowy w kontaktach z ludźmi: zawsze oddzwaniał, odpisywał. Każdego traktował z powagą, z szacunkiem. Był jednym z tych dyplomatów, który w zaciszu prezydenckiego pałacu polityce przywracał twarz właściwą, uczciwą. Jego pasją były debaty teologiczne i filozoficzne. O Bogu i eschatologicznym rysie człowieka mówił bez oporów. „Chrześcijaństwo kosztuje. To droga wymagająca” - powie w niepublikowanej jeszcze rozmowie. Na pytanie „czy zwłaszcza w polityce?”, odpowiada: „Nie rozgraniczałbym tu na politykę, gospodarkę czy dziennikarstwo. To wybór, który niesie konsekwencje. Wiara jest źródłem, z niej wszystko wynika”.

Minister miał być jednym z bohaterów opowieści w przygotowywanej dla Wydawnictwa św. Wojciecha książce o relacjach polskiego Kościoła i Polaków z Ekumeniczną Wspólnotą z Francji. Cieszył się, że chcę rozmawiać o Taizé, o - jak się okazało - decydującym w jego życiu doświadczeniu.

 

***

Jest rok 1972

Mariusz ma 7 lat. W czasie Mszy św. w jednym z kościołów w Bielsku-Białej, rodzinnej miejscowości, ksiądz opowiada o Wspólnocie z Taizé. O braciach i napływających na burgundzkie wzgórze młodych z całego świata, w poszukiwaniu wiary. „Głęboko zapadło mi to w serce - wspominał Mariusz Handzlik - ksiądz mówił o podziałach w samej Europie Zachodniej oraz między Wschodem i Zachodem. Taizé je niwelowało. Tam też spotykali się młodzi noszący w sobie nadzieję, mimo że często pochodzili z sytuacji wbrew nadziei”.

Mariusz kończy szkołę średnią. Chłonie klimat Podbeskidzia, gdzie katolicy i protestanci żyją i pracują razem. Uczestniczy w życiu Kościoła, angażuje się w ruch oazowy. Dociera do książki i myśli Brata Rogera, wywodzącego się z tradycji protestanckiej założyciela Wspólnoty, „Niech Twoje święto trwa na wieki”. Tam znajduje historię Taizé, tym razem spójną, przenikliwą.

„Zamknął się pewien okres moich poszukiwań. To było fascynujące odkrycie, że są młodzi, którzy czerpią inspirację z wiary, i że problemy tych z zza żelaznej kurtyny są takie same jak nasze” - opowiada. Szuka kontaktu ze Wspólnotą. Rozpoczyna korespondencję z bratem Markiem.

 

Przygotować się do spełniania marzeń

Rok 1986. Do Warszawy przyjeżdża Brat Roger. Spotyka się z młodzieżą. Handzlik jest studentem socjologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Do stolicy przyjeżdża z grupą znajomych, sceptyków wobec wiary. Są poruszeni. On sam zapamięta słowa przeora, „żeby być świadkiem w miejscu, w którym się żyje”. Żeby działać w swojej parafii, w pracy wykonywać obowiązki w oparciu o wartości. Tam dążyć do świętości.

Podkreśli: „To spotkanie z Bratem Rogerem było indywidualnym doświadczeniem, jak się okazało, przygotowującym mnie do spełniania marzeń”.

Tego samego roku przyszły prezydencki minister jedzie do Taizé. Zostaje tam przez 11 miesięcy. Jest pierwszym polskim wolontariuszem. Żyje rytmem braci. Określa to jako „twórczy wysiłek duchowy, intelektualny i fizyczny”. Handzlik pracuje jak wszyscy: w kuchni, robi zakupy dla przyjeżdżających tam ludzi, sprząta toalety, wywozi śmieci, pracuje w zakładzie garncarskim, gdzie bracia wyrabiają naczynia. Utrzymują się z własnej pracy, nie przyjmują darowizn. Opiekuje się Kościołem Pojednania, gdzie młodzież z braćmi gromadzi się trzy razy dziennie na modlitwie. Czyta Pismo Święte, rozmawia o Soborze Watykańskim II, o Janie XXIII, duchowym przewodniku braci, o nauczaniu Jana Pawła II, którego Brat Roger nazywał przyjacielem.

Mariusz sporo podróżuje z braćmi, odwiedza inne Kościoły, miejsca konfliktów, dzielnice nędzy w miastach Europy, ale i kwitnące stolice Zachodu. Handzlik: „Ludzie z Europy Zachodniej zwierzali się, jak trudno być chrześcijaninem w ich rzeczywistości – nie rozumieliśmy ich, bo dla nas religijność była rzeczą naturalną. Świat materialny, który kojarzył się nam z sukcesem, okazał się dla nich niewystarczający. Brat Roger mówił, że my, Polacy jesteśmy inspiracją dla innych, że mamy się dzielić doświadczeniem Boga. Że przez cierpienie, niedogodności, nasza wierna postawa ma ogromne znaczenie dla ludzi w sytuacjach beznadziejnych. Bez egzaltacji i przesady, zawsze podkreślał, żebyśmy nie zapominali o Europejczykach czekających na nasze świadectwo”.

W Taizé Handzlik ociera się o przywódców Kościołów, dostojników z Watykanu, dyplomatów z ONZ. „Pamiętam wizyty na wzgórzu Françoisa Mitteranda, polityków. Zachęcali młodych, by angażując się w sprawy społeczne, nie bali się pogłębionego życia duchowego. Wydawało mi się, że politycy nie potrafią tak mówić, że to obce im sprawy”.

W rozmowie tragicznie zmarły minister podkreślał, że „podziały między ludźmi, na płaszczyźnie religii czy polityki, zanikają z chwilą, kiedy najważniejsza staje się miłość, która pochodzi od Boga”. I za Bratem Rogerem, że „źródło życia jest w modlitwie i kontemplacji”. Był szczery, mówił z głębokim namysłem, bez nuty patosu.

Do Polski Mariusz Handzlik wrócił pod koniec 1988 r. z nadzieją, że nastąpią zmiany w Europie Wschodniej. Ale i z wizją własnej drogi w życiu. Doda: „Odkryłem potrzebę działania w życiu publicznym, ale nie wiedziałem, jak się to stanie”. Szkoli się na uniwersytetach w Wiedniu, Genewie, w Wielkiej Brytanii i w USA.

 

Imponująca droga

Jego polityczna droga jest imponująca. Doradca premiera ds. polityki zagranicznej, radca w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, przewodniczący Reżimu Kontrolnego Technologii Rakietowych w Paryżu i minister w Stałym Przedstawicielstwie RP przy ONZ. Sekretarz Obrony USA odznacza Mariusza Handzlika „Medalem za Wybitną Służbę Publiczną” w 2000 r. Może wówczas zrobić karierę za oceanem. Ale wraca do kraju, w myśl „taizowskiego”: angażować się w miejscu, gdzie wyrastają własne korzenie.

Lech Kaczyński mianuje go dyrektorem Biura Spraw Zagranicznych, później podsekretarzem stanu - odpowiada za politykę zagraniczną w Kancelarii Prezydenta.

Podkreśli: „Nie byłoby tego, bez doświadczenia we Wspólnocie z Taizé. Nie tylko duchowego, ale politycznego”.

Nadal pomaga braciom w przygotowaniu Europejskich Spotkań Młodych. Utrzymuje stały kontakt z Taizé. - Starał się, by kolejni polscy politycy, dla których pracował jako doradca, dobrze się orientowali w tym, co proponuje młodym ludziom Taizé - opowiada brat Marek.

 

Po raz ostatni z braćmi Handzlik spotkał się w Poznaniu. Przyjechał na Spotkanie Europejskie, jako wysłannik prezydenta. Był z synem. Jasia (osierocił też dwie córki) zabierał ze sobą również na mecze podbeskidzkich „Górali”, którym kibicowali.

30 grudnia minister klęczał zatopiony w modlitwie wśród 30 tys. przybyszów z całego świata. Potem, w sali prasowej, długo rozmawiał z braćmi. Żegnali się wówczas, nieświadomie. Uścisną mi dłoń. Prosił, żeby koniecznie przesłać mu egzemplarz książki, bo to dla niego ważne. Już nie prześlę.

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki