Mężczyźni – podobno często tak bywa – lubią we własnym gronie rozmawiać o kobietach. Już samo słowa „kobieta” mogłoby wywołać niejasności, w skrajnym przypadku zakończone wybuchem sarmackiej furii u XVI-wiecznego Polaka, gdyby mianem tym rozmówca nieopatrznie nazwał żonę krewkiego szlachcica. Aż do XVII wieku na opinię „kobiety” zasługiwały jedynie „niewiasty wszeteczne” i „latawice”, a więc panie raczej nieciekawej konduity. Na żonę czy inną kobietę, o której nie ośmielilibyśmy się powiedzieć niczego złego, godziło się mówić jedynie „białogłowa”. Stąd zresztą określenie „rządy białogłowie”, którego w XVI stuleciu - nie bez męskiej bezsilności - użyto, by opisać dynamiczne sprawowanie władzy w Rzeczypospolitej przez Bonę Sforzę d’Aragonę. Tej dostojnej i dumnej królowej, żony Zygmunta Starego, nikt z jej współczesnych nie ośmieliłby się nazwać „kobietą”, choć w dzisiejszym znaczeniu tego słowa była nią w najwyższym stopniu. Zdecydowanie pejoratywne znaczenie słowa „kobieta” zaczęło zanikać w XVIII wieku, nabierając współczesnych konotacji. Podobnie było z innymi - dziś brzmiącymi całkiem niewinnie - wyrazami, których nie podejrzewalibyśmy o poważną niekiedy zmianę znaczeniową. Językoznawcy wyliczają ich nawet kilkaset.
„Nierząd” w znaczeniach słów
Słynny poeta epoki baroku Wacław Potocki bił na alarm – „Nierządem Polska stoi”! Rozważając przez pryzmat obecnego słowa „nierząd” sytuację XVII-wiecznej Rzeczypospolitej opisywanej przez Potockiego, należałoby zastanawiać się, czy w ówczesnej Polsce tak bardzo rozpowszechniona była prostytucja, że rozpalało to mentorskie zapędy poety! Tymczasem słowo „nierząd” aż do XIX wieku znaczyło tyle co anarchia i chaos, a dopiero od około 100 lat, mówiąc o „nierządzie”, mamy na myśli właśnie wyłącznie zjawisko prostytucji. Zadziwiają nas współcześni politycy, tłumaczący się zawile przed coraz to nowymi komisjami śledczymi, i wytrwale, w rozwlekłych wywodach, przekonujący obywateli do swych coraz bardziej abstrakcyjnych racji. Można by powiedzieć, że działacze ci to prawdziwi „myśliwi”. Nie dlatego, że chcieliby „ustrzelić” swych oponentów (choć pewnie nieraz by chcieli), ale z tej racji, że przez stulecia „myśliwym” był człowiek „bystry, umiejący myśleć” – dopiero z czasem rzeczownik ten zaczął się wymieniać z wyrazem „łowca” i to znaczenie jako jedyne pozostało przy „myśliwym” do dziś. Wzdragamy się na nietaktowne zaloty i propozycje, nazywając ich autora „lubieżnym”, podczas gdy przymiotnik ten w dawnej Polsce był komplementem, oznaczał człowieka miłego, o wdzięcznej aparycji, co uzasadniało nieużywane dziś słowo „lubież”, oznaczające tyle co „wdzięk, upodobanie”. Ten zaś, który dziś jest po prostu „obojętny”, dawniej był „łatwy do objęcia”, a później też „dwulicowy”, bo działający „z obojej strony”. Dopóki Victor Hugo nie napisał „Nędzników”, wydanych w Polsce pod tym właśnie tytułem w 1862 roku, słowem tym nazywano wyłącznie ludzi „niegodziwych, łajdaków”. Pod wpływem powieści negatywne konotacje „nędznika” zmieniły się, przyjmując znaczenie funkcjonujące w języku do dziś. Często jakieś rzeczy, a nawet osoby są nam „niezbędne” i cieszymy się, gdy je osiągniemy, zjednamy sobie; zdziwilibyśmy się bardzo reakcjami tego, kogo dawniej nazwalibyśmy „niezbędnym” – odszedłby zapewne obrażony, gdyż słowo to znaczyło niegdyś „natrętny, plugawy i obmierzły” i najczęściej mówiono o „niezbędnej zarazie” jako wstrętnej i natrętnie nawracającej, a więc nieuniknionej; z tego powodu z czasem to co „niezbędne” zaczęło znaczyć prawie tyle samo, co „nieuniknione”.
Ciąża i zbyt
W XVII i XVIII stuleciu nie zrozumiano by nas, gdybyśmy mówili o kobiecie w ciąży. Aż do XIX wieku „ciąża” oznaczała „ciężar, obciążenie”, a nawet „hipotekę, zadłużenie i karę”. Do dziś w tekstach prawniczych zachował się archaizm mówiący o braku „ciężarów” na nieruchomości. XVI-wieczni ziemianie często byli „dostateczni”, co wówczas, od słowa „dostatek”, oznaczało „bogactwo i zasobność”, a dziś słowem tym opisujemy, że coś jest zaledwie wystarczające. Gdybyśmy powiedzieli urzędnikowi, który schematycznie kieruje się wyłącznie literą prawa, że jest „bezduszny”, mógłby – przy zastosowaniu pierwotnego znaczenia tego słowa – pozwać nas do sądu, oskarżając o groźby albo próbę zastraszenia. „Bezduszny” to kiedyś po prostu „martwy”, pozbawiony życia, a więc duszy. Podobną ewolucję przeszedł wyraz „bezcenny” – „bezcenna” przyjaźń w XVII wieku byłaby przyjaźnią „bezwartościową”, niemającą żadnej ceny. „Przyjemne” towarzystwo to niegdyś tylko takie, które jest nieledwie tolerowane, „daje się przyjąć”, zaś serdeczny to jeszcze w końcu XVII wieku tylko ten, który jest „odważny i mężny”, gdyż serce – „serdeczny” - uważano za siedzibę męstwa. To co dziś robimy „sprawnie”, a więc „zręcznie, szybko”, niegdyś robiliśmy tylko „zgodnie z prawem”. Gdy dziś „przebaczamy”, dokonujemy szlachetnego aktu woli płynącego z dobroci serca, a kiedyś „przebaczyć” to zwyczajnie „patrzeć obok” czy gorzej jeszcze – „nie zauważyć”, nie „baczyć” na coś. Niektóre zmiany znaczeniowe słów w języku polskim mogą nas wprawić w konsternację, a nawet zażenowanie. Jak bowiem zareagować, gdy u Bolesława Prusa w „Kartkach z podróży” czytamy: „Sklep ma duży odbyt i rozwija się ciągle”; ażeby tego nie było dość, Słowacki w listach zwierza się swej matce: „Ja na moje pióro wielkiego odbytu znaleźć nie mogę”, zaś u Ignacego Krasickiego natrafiamy na zdanie: „Taniej przedawałem od drugich kupców i dlatego odbyt miałem większy”. Uspokaja nas wybitny językoznawca profesor Witold Doroszewski. Żaden z wielkich twórców nie miał na myśli anatomicznej części ludzkiego organizmu. Ów XIX-wieczny „odbyt” to tyle co dzisiejszy zbyt i pokupność towaru. Podobnie zresztą statek, pałac albo kareta miały do XIX wieku „pośladek”! Bowiem słowo to oznaczało jeszcze 150-200 lat temu po prostu „tył” czegoś. Należy być więc przezornym przy czytaniu i interpretacji dawnej poezji, choć nie „przezornym” w pierwotnym znaczeniu tego słowa, bo wtedy musielibyśmy stać się „przezroczyści”. Nie powinniśmy jednak trapić się pułapkami, jakie czyhają nas przy wnikliwych studiach nad polszczyzną, a raczej być dumni ze swego narodowego języka, gdyż jak od prawie pięciuset lat poucza mistrz Mikołaj z Nagłowic: „Niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają”. Choć i w tym Rejowskim dystychu czai się pułapka. Czy bowiem renesansowy poeta chce nam powiedzieć tylko tyle, że Polacy nie są ptakami hodowlanymi? („Polacy nie gęsi…”). Otóż nie! Słowo „gęsi” nie jest tu bowiem rzeczownikiem, ale przymiotnikiem dzierżawczym i mówi nam, że Polacy nie (jaki?) gęsi, ale (jaki?) swój język mają. Uf! A wszystkie te wysiłki tylko po to, by „odpowiednie dać rzeczy słowo”.