Logo Przewdonik Katolicki

Złapał Kozak Tatarzyna

Jerzy Marek Nowakowski
Fot.

Wojna gazowa. To sformułowanie jest odmieniane na wszelkie sposoby przez media i telewizje od co najmniej dwóch tygodni. Polskę szczęśliwie ten konflikt prawie zupełnie omija więc zachowujemy się wobec niego trochę jak kibice na meczu dwóch obcych drużyn piłkarskich.


 

 

Przyglądamy się, wymieniamy uwagi, kto ma rację i troszczymy się przede wszystkim o to by w przyszłości nie sfaulowano na tym samym boisku naszych zawodników. Ale już Słowacy czy Bułgarzy nie maja tego luksusu. Dla nich rosyjsko ukraińska wojna gazowa oznacza, że mają zimno w domach, a zakłady przemysłowe muszą fundować swoim pracownikom przymusowe wakacje.Jednocześnie trwa w całej Europie niebywały szum informacyjny. Jest porozumienie… nie ma go. Winni są Rosjanie. Nie, winni są Ukraińcy. A przeciętny telewidz ma serdecznie dość i po prostu nie wie o co chodzi. W zależności od politycznych sympatii uznaje winę jednej, drugiej lub trzeciej (unijnej) strony, i dochodzi do wniosku, że cała ta sprawa gazowa to brudny biznes.

O co chodzi?

Po paru tygodniach awantury, nie chciałbym już zawracać głowy  czytelnikom „Przewodnika” opisem sytuacji. To mniej więcej jasne. Nie do końca natomiast jest zrozumiałe, o co chodzi poszczególnym uczestnikom gazowej gry. Dla uproszczenia można przyjąć, że spór pomiędzy Rosją i Ukrainą dotyczy dwóch kwestii. Pieniędzy, czyli tego ile kosztuje rosyjski gaz i tego, ile Rosja ma płacić za jego tranzyt przez Ukrainę, oraz polityki czyli walki o podważenie wiarygodności międzynarodowej Ukrainy (oraz wzajemnie Rosji) w Europie.Generalnie rzecz biorąc w okolicach 1 stycznia przyzwyczailiśmy się do tego, że Rosjanie zakręcają gazowy kurek Ukrainie albo Białorusi, Europa – uzależniona od tranzytu gazu przez te kraje zaczyna alarmować, że brakuje jej gazu, a po tygodniu Rosjanie z pompą odkręcają zawory i wszystko wraca do normy. Zazwyczaj strona rosyjska uzyskiwała większy wpływ na sieć przesyłową albo na politykę swoich sąsiadów w wyniku takiej awantury, gazety przy tej okazji piszą zwykle o potrzebie dywersyfikacji dostaw, co oznacza w Niemczech budowę gazociągu pod Bałtykiem a w Polsce wręcz odwrotnie gazo portu lub połączenia z Norwegią, budzi się przy tej okazji z zimowego snu pan Gudzowaty, który przypomina o swojej inicjatywie budowy połączenia polsko niemieckiego Szczecin - Bernau. Ale generalnie do bieżącego roku przypominało to program obowiązkowy w łyżwiarstwie figurowym nudne a ciekawe wyłącznie dla garstki specjalistów.

 

Coś się zmieniło

W styczniu 2009 roku coś się zmieniło. Przede wszystkim Ukraińcy nie czekali na kryzys z założonymi rękami tylko zgromadzili ogromne zapasy gazu ( od 18 do 20 miliardów metrów sześciennych, dwa razy tyle ile wynosi cały roczny import Polski). I powiedzieli Rosjanom, że  nie zgadzają się na dyktowane przez Gazprom ceny.  Ludzie Putina postąpili standardowo, czyli zakręcili kurki. Okazało się, że mija jeden dzień, drugi…a Ukraińcy nie płaczą i nie kapitulują. We wściekłość wpadają natomiast partnerzy Rosji w Unii Europejskiej. Żeby było śmieszniej są to ci partnerzy, na których Rosji szczególnie zależy, a więc Słowacja, Bułgaria, Grecja… kraje najbardziej prorosyjsko nastawione wśród członków UE. Bo do Polski i Niemiec gaz płynie sobie spokojnie gazociągiem jamalskim, via Białoruś.  Co więcej rząd ukraiński oferuje dostawy gazu na przykład Mołdawii, ze swoich zapasów.

Zgodnie z formułą pana Zagłoby „złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”. Rosjanie zaczynają mieć kłopoty. Nie mają gdzie magazynować gazu, a spora część gazu transferowanego przez Ukrainę to gaz pochodzący z Turkmenistanu i Uzbekistanu. Niedawno  Władimir Putin zapewniał tamtejszych dyktatorów, że mogą spać spokojnie. Nie muszą budować  niezależnych od Rosji połączeń z Zachodem, bo wujek Gazprom zatroszczy się o ich dochody. Tymczasem od początku roku Gazprom nie odbiera zakontraktowanego gazu, bo rurociągi idące przez Ukrainę są puste. Kłopot jest nie tylko z pieniędzmi, a zakręcenie kurków kosztowało już Rosjan grubo ponad miliard dolarów.  Kłopot jest również z polityką. Ukraińcy nie wydają się przerażeni zakręconym gazociągiem i twardo stawiają warunki. Unia Europejska wpadła w panikę, która dla Rosji może skończyć się tragedią – ograniczeniem europejskich zakupów. Tymczasem Moskwa żyje tylko i wyłącznie ze sprzedaży surowców. Jeszcze latem udawało się Rosjanom gromadzić gigantyczne rezerwy finansowe. (Zebrali prawie 600 miliardów dolarów). Ale wtedy baryłka ropy kosztowała 140 dolarów, podczas gdy dzisiaj już tylko 30. Podobnie, choć wolniej, spada cena gazu, która jest z ropą powiązana. Polska na przykład ustala cenę gazu z Rosjanami na podstawie średniej ceny baryłki ropy w ostatnich trzech kwartałach. I stosując ten mechanizm od kwietnia będziemy płacili za gaz poniżej 200 dolarów za 1000 metrów sześciennych podczas gdy niedawno było to blisko 450 dolarów. Ile by zresztą nie było, to rosyjski budżet trzeszczy w szwach. Oficjalnie rezerwy walutowe Rosji od września skurczyły się o 200 miliardów $ ! A że władze w Moskwie zaniedbały rozwój innych gałęzi gospodarki, to mają w perspektywie ciężki kryzys ekonomiczny, który już zachwiał niebywałą popularnością tandemu Putin-Miedwiediew. Krótko mówiąc tym razem to Rosja nie może sobie pozwolić na trzymanie zamkniętych gazociągów.

 

 

Trwa wojna nerwów

 Wojna do której włączyła się Unia Europejska. I wojna, która dla Ukrainy może oznaczać gospodarcze być albo nie być. Bo wprawdzie Rosja jest pod ścianą, ale gospodarka ukraińska, w znacznej mierze uzależniona od wielkiego sąsiada jest również w fatalnym stanie. Najważniejszy towar eksportowy Ukrainy – stal w kryzysie prawie się nie sprzedaje. I Kijowa nie stać na płacenie wygórowanych cen za rosyjski gaz. A umowy zawarte pod gazowym pistoletem w przeszłości tworzą sztywne ceny na tranzyt gazu do roku 2020 wymagają natomiast corocznego negocjowania cen surowca dla Ukrainy.

Dla skomplikowania obrazu warto dodać, że wewnątrz politycznej elity Kijowa trwa wojna na wyniszczenie pomiędzy prezydentem Juszczenką a panią premier Tymoszenko, zaś w Rosji coraz wyraźniej widać, że wokół prezydenta Miedwiediewa powstaje alternatywny wobec Putina ośrodek władzy. I wszyscy uczestnicy tej gazowej gry oprócz czynników zewnętrznych używają gospodarki do wzmocnienia swojej pozycji w krajowych wojnach na górze.

 

Konflikt gazowy będzie musiał być rozwiązany. Rosji nie stać na dłuższe trzymanie zakręconych kurków a Ukrainy na rezygnacje z dochodów z tranzytu i zakupów gazu. Ale skutkiem całej tej wojny będzie kompletne zrujnowanie wizerunku obu krajów w Europie. Dla Polski oznacza to, iż perspektywa członkostwa Ukrainy w UE i NATO zacznie się odsuwać, a co gorsza, grozi nam balansowaniem na granicy gospodarczej czarnej dziury która tworzy się na obszarze dawnego ZSRR.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki