„Przewodnik Katolicki” i Portal Opoka, w nawiązaniu do wydanej przez Wydawnictwo Święty Wojciech książki „10 pytań o Jezusa" autorstwa Amy Welborn, przeprowadziły konkurs, w którym można było pytać o Jezusa. Na wybrane pytania, postawione przez uczestników konkursu, odpowiada ks. Piotr Mieloszyński.
Dlaczego Jezus wybrał do grona swoich apostołów Judasza? Bóg jest wszechwiedzący i wiedział, że to Judasz zdradzi Go i wyda na śmierć; mówiąc kolokwialnie – wiedział, czym to się skończy, a mimo to pozwolił mu być przy sobie. Czy to dlatego, że Jego życie i śmierć były z góry zaplanowane, że nie mogło być inaczej? W takim razie, czy nasze życie jest również już taką zapisaną kartą, na której żadna strona nie może się zmienić, a Bóg wie, co z nami będzie od początku do końca? Podobno sami jesteśmy kowalami własnego losu, ale czy na pewno? Przyznam, że od dawna zastawia mnie to pytanie. Wydaje mi się, że przeznaczenia oszukać się nie da, ale może Jezus gdzieś w Biblii wyraźnie to powiedział?
Karina S.
– Ostrzegam, że odpowiedź będzie długa, ale pytanie też nie jest krótkie. Pytasz, dlaczego Judasz był wśród apostołów?
Nie wiem!!! Może dlatego, żebyśmy nie mieli wątpliwości co do tego, że Jezus nie odtrąca nikogo, że każdemu daje szansę…
Wiem jedno: Jezus na pewno uczynił wszystko, by ratować Judasza. Dawał mu do zrozumienia, że zna jego zagubienie, obłudę, nieuczciwość… Jednakże Judasz był wolny w swoich decyzjach, podobnie jak i my jesteśmy wolni.
Odpowiadając dalej na Twoje pytanie pozwolę sobie na małe rozróżnienie: czym innym jest wszechwiedza Pana Boga - to, że wiedział wszystko o Judaszu, że „wie, co z nami będzie od początku do końca”, a czym innym jest rzekome przeznaczenie. To, że Bóg wie wszystko o nas samych, również o końcu naszego doczesnego życia, wcale nie oznacza, że jesteśmy z góry – przekreślając ludzką wolność – zmuszeni (przeznaczeni) do odegrania takiej czy innej, złej czy dobrej roli.
Nie jesteśmy robotami czy marionetkami, które zostały zaprogramowane i czy chcą czy nie chcą, pełnią swoje zadanie. Jesteśmy wolni! Wiele razy w Piśmie Świętym ukazana jest idea wolności. Mamy do wyboru dwie drogi: życie i śmierć (Pwt 30, 15), drogę wąską lub szeroką (Mt 7, 13-14). Pierwsza prowadzi do szczęścia, druga do zguby. Którą wybierzemy? To zależy od nas. Jeśli wybieramy źle, to nie znaczy, że „tak miało być”. A to, że Bóg zna przyszłość i nasze wybory, to całkiem inna sprawa. „Zna” nie oznacza „determinuje”.
On wie, w którą stronę pójdziemy, ale nas do tego nie zmusza. Jeszcze raz podkreślę: Bóg dał nam wolność! Używając słów księdza Józefa Tischnera, możemy powiedzieć, że otrzymaliśmy „nieszczęsny dar wolności”. A ja dodałbym do tego: niesamowity dar wolności. Dlaczego Pan Bóg tak uczynił? Bo On jest miłością. Bo nas umiłował, a miłość zakłada wolność. Bóg nie mówi: Musisz Mnie kochać. Mówi: Jeśli chcesz, możesz Mnie kochać.
Przyznam się, że mnie również długi czas nurtowała podobna kwestia: dlaczego Pan Bóg stworzył te anioły, o których wiedział, że się zbuntują? Dlaczego pozwolił, by urodził się Judasz, o którym sam Jezus mówi: Lepiej byłoby dla niego, gdyby się nie narodził? (por. Mt 26, 24).
I tu znowu odpowiedzią jest niepojęta miłość Boga. On umiłował świat i w tej miłości zaryzykował i dał aniołom oraz ludziom wolność. Bez niej nie byłoby mowy o miłości. To dzięki niej Jego „słońce wschodzi nad złymi i nad dobrymi. I On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (Mt 5, 45). Owszem, Stwórca mógł uczynić sobie świat, który nie miałby wyboru i musiałby grzecznie kłaniać się Mu w pas o każdej porze dnia. Nie chciał tego, ponieważ byłoby to pewnym zniewoleniem, zaprogramowaniem. Wolał dać wybór. I nas pyta, czy chcemy przy Nim trwać, czy może chcemy odejść? (por. J 6, 67). A wybór należy do nas, a nie do jakiejś z góry zapisanej karty. To nie Tarot. To życie!
Moje pytanie związane jest z chrystofaniami. W Ewangeliach mówi się o chrystofaniach po zmartwychwstaniu Jezusa, czyli o zjawianiu się zmartwychwstałego Jezusa. Chrystus objawia się Marii Magdalenie, a potem wielokrotnie innym uczniom. Wspólne cechy chrystofanii zawarte w tych relacjach to: wrażenie inności Jezusa, niezwykłe właściwości Jego ciała, zachowującego jednak ludzką postać i zmysłową dotykalność. Świadkowie chrystofanii w pierwszej chwili nie poznawali Jezusa, brali Go za kogoś innego (np. za ogrodnika), mieli wątpliwości, czy to na pewno jest On. Dlaczego Jezus nie objawiał się w sposób jasny i jednoznaczny swoim uczniom?
Grzegorz N.
– Osobiście taki a nie inny sposób pojawiania się Zmartwychwstałego tłumaczyłbym ludzką gotowością (a raczej jej brakiem) na doznanie tak wielkiego zdumienia, zaskoczenia, szoku. Oto ktoś, kto umarł na naszych oczach, nagle staje przed nami żywy! Chciałbym widzieć nas w podobnej sytuacji, gdybyśmy ujrzeli trzy dni po pogrzebie bliską nam osobę, zjawiającą się przed nami tak, jakby nic się nie stało. Niejeden człowiek przepłaciłby takie spotkanie zawałem. Jezus chciał uradować uczniów, a nie przestraszyć. Nam łatwo mówić o zmartwychwstaniu, kiedy znamy cały kontekst zawarty w Ewangeliach. Jezus zawsze najpierw przygotowywał na przyjęcie prawdy o Nim, również o Jego zmartwychwstaniu, a potem dawał się poznać jednoznacznie. Tak było w drodze do Emaus (Łk 24, 13-32). A co do Marii Magdaleny i tego, że pomyliła Jezusa z ogrodnikiem, zawsze tłumaczę to sobie Jej niesamowitą miłością. Ona stała przed grobem płacząc! Bo oto ktoś zabrał Ciało Jej Pana i Mistrza. Aż dreszcze i wzruszenie mogą nas ogarnąć, gdy dotrze do nas ta sytuacja. Jak bardzo Go kochała! Dlaczego myślała, że to ogrodnik? Bo miała oczy zalane łzami. To nie była kurtuazja, ale szczery płacz kobiety, dla której Jezus stanowił centrum życia. A najpiękniejsze jest to, że wystarczyło, by Chrystus wypowiedział jej imię, i poznała Go bez cienia wątpliwości(por. J 20, 11-18).
Podczas Ostatniej Wieczerzy Jezus zamienił chleb i wino w swoje Ciało i Krew i dał zgromadzonym apostołom do spożywania. Ten fakt dotyczył konkretnej sytuacji (w określonym miejscu i czasie, ponadto sam Jezus tego dokonał). Jak wytłumaczyć, że ten cud powtarza się podczas każdej Mszy Świętej?
Sławomir N.
– Jak wytłumaczyć? Prosto. Słowami Jezusa: „To czyńcie na Moją pamiątkę!” (Łk 22, 19).
Czy Jezus kiedykolwiek (oprócz Męki na Krzyżu) cierpiał?
Paulina F.
– Nie mam co do tego wątpliwości. I dotyczy to zarówno cierpienia fizycznego, jak i duchowego. A przekonuje mnie o tym List do Hebrajczyków mówiący, że On był we wszystkim do nas podobny, oprócz grzechu (por. Hbr 2, 17; Hbr 4, 15). We wszystkim, więc także w cierpieniu. Jezus cierpiał, gdy stykał się z ludzką nędzą, z obłudą faryzeuszów, z ich zatwardziałością, z odrzuceniem wśród swoich, ponadto czuł głód na pustyni… A mówiąc żartobliwie, nie wątpię, że jako niemowlę miewał kolki, a jako dziecko wiedział, co to potłuczone kolano.
Dlaczego Jezus uzdrawiał? Czy wyłącznie z miłości, czy też chciał ukazać swoją boskość i wielkość?
Leszek Sz.
– Jedno nie wyklucza drugiego. Mało: wszystko to zawiera się w miłości! Jezus uzdrawiał z miłości i w tejże samej miłości wiedział, że nam - niedowiarkom - potrzeba znaku, potrzeba potwierdzenia Jego Bóstwa.