Hasające bezkarnie po terytorium niepodległego państwa rosyjskie czołgi, zmarszczone czoła niemieckich polityków udzielających jeszcze do niedawna połajanek „gruzińskim agresorom”, wreszcie dość wstrzemięźliwa mimo wszystko postawa Stanów Zjednoczonych, było nie było, mających swoje strategiczne interesy na Kaukazie i pozostających w sojuszu z proamerykańskim Tbilisi – tak wygląda prawdziwy obraz konfliktu w Gruzji. Te obrazki są jednak tylko logiczną konsekwencjąwieloletniego zaślepienia Zachodu, niedostrzegającego niepokojących zmian zachodzących od dawna w Rosji. W efekcie nasz wschodni sąsiad jest dziś państwem dalece bardziej agresywnym i wykazującym o wiele większe ciągoty imperialne, niż miało to miejsce w schyłkowej fazie istnienia Imperium Zła.
Spadek po Wielkim Bracie
Kiedy w grudniu 1991 roku z hukiem rozpadał się Związek Radziecki, pozostawiał po sobie imponującą masę spadkową: najpotężniejsze na świecie służby specjalne, olbrzymi potencjał demograficzny i surowcowy, liczną, chociaż przestarzałą armię, i co najważniejsze, potężny arsenał nuklearny. Z takim rezerwuarem Rosja – oficjalny prawny spadkobierca ZSRR – pozostawała więc nadal liczącym się graczem na arenie międzynarodowej. Początkowo jednak prezydent Borys Jelcyn wcale nie wykazywał jakiejś specjalnej chęci do restytucji imperium. Wręcz przeciwnie, był ostatnim rosyjskim przywódcą, który – przynajmniej do jakiegoś czasu – na serio myślał o budowie kraju w oparciu o demokratyczne standardy. Kiedy jednak Rosjanom przyszło płacićwysoką cenę za koszty jelcynowskich reform wolnorynkowych, niedźwiedziowaty Borys szybko utracił popularność swoich rodaków. Do tego doszły specyficzne cechy charakteru prezydenta – przede wszystkim jego miękkość, która narodowi wychowanemu na knucie była najzupełniej obca.