Logo Przewdonik Katolicki

Ratowanie zbawczych mocy

Krystyna Medycka
Fot.

Z Elżbietą Żołędziowską, moderatorką Rodziny Matki Bożej Bolesnej, rozmawia Krystyna Medycka Osoby cierpiące często czują się osamotnione, dlatego powstała Rodzina Matki Bożej Bolesnej. Jakie są cele tej wspólnoty? Rodzina Matki Bożej Bolesnej jest od momentu jej powstania, czyli od 1957 r., wspólnotą integracyjną osób przewlekle chorych i niepełnosprawnych fizycznie...

Z Elżbietą Żołędziowską, moderatorką Rodziny Matki Bożej Bolesnej, rozmawia Krystyna Medycka


Osoby cierpiące często czują się osamotnione, dlatego powstała Rodzina Matki Bożej Bolesnej. Jakie są cele tej wspólnoty?
– Rodzina Matki Bożej Bolesnej jest od momentu jej powstania, czyli od 1957 r., wspólnotą integracyjną osób przewlekle chorych i niepełnosprawnych fizycznie oraz zdrowych, pragnących głębokiego życia duchowego. Niektórzy nasi członkowie, składając śluby, całkowicie oddają się Bogu. Rodzinę jednoczy wspólny cel: ratowanie zbawczych mocy cierpienia, czyli wyjednywanie łaski dobrego przeżycia cierpienia (fizycznego, duchowego, psychicznego, moralnego) dla wszystkich, którzy cierpią, a szczególnie dla tych, którzy nie pojmują jego sensu.

Charyzmat i misja wspólnoty nie zmieniły się. Podstawą jest modlitwa i ofiara cierpień i trudów. W ostatnich latach spostrzegamy coraz większe zapotrzebowanie na modlitwę w intencji konkretnych osób, wydarzeń, sytuacji. Zmusiło to nas do utworzenia swoistego „pogotowia modlitewnego”.

Ostatnio nastąpiła pewna stagnacja w publikacjach RMBB na temat cierpienia, ale mamy możliwość oddziaływania apostolskiego w środowisku lokalnym – w parafii, powiecie a także kontaktu z różnymi wspólnotami i organizacjami z diecezji warszawskiej i warszawsko-praskiej. Częstymi gośćmi naszego domu są teraz ludzie młodzi, zdrowi, którzy spieszą nam z pomocą i, jakby przy okazji, mogą inaczej spojrzeć na problem ludzkiego cierpienia.

Kto jest odpowiedzialny za stronę duchową i bytową? Przecież zjeżdżają się ludzie chorzy o różnej sprawności fizycznej.
– Rodzina jest erygowana przez Polską Prowincję Dominikanów. Od początku opiekunami duchowymi byli dominikanie: o. Marcin Chrostowski, o. Krzysztof Kasznica, o. Walenty Potworowski, a obecnie asystentem zakonnym jest o. Andrzej Ponikowski. Korzystamy też z opieki duszpasterskiej księży diecezjalnych i zaprzyjaźnionych zakonów.

Sprawami organizacyjno-bytowymi zajmuje się Fundacja Sens Życia i Odpowiedzialność, założona przez Halę i Izę w 1990 roku.

Do domu przybywają osoby chore i niepełnosprawne z różnych stron Polski. Trzeba więc zapewnić im transport, a także różnego rodzaju pomoc. Niejednokrotnie opieka drugiej osoby potrzebna jest przez całą dobę. Jest to bardzo trudne, ale pomaga nam w tym zaprzyjaźniona młodzież i siostry dominikanki, a także przyjaciele RMBB z Majdanu i Wołomina.

Dom w Majdanie jest wykorzystywany właściwie tylko podczas ciepłych miesięcy…
– To prawda, że dom najpełniej funkcjonuje w okresie od maja do końca września. Od dwóch lat już działa ogrzewanie, co umożliwia nam wspólne świętowanie okresu Bożego Narodzenia oraz Wielkanocy. Dom jednak trzeba utrzymać. W pozostałych miesiącach staramy się wypracować niezbędne środki na zapłacenie wszelkich należności i dlatego np. co roku wypiekamy piernikowe ozdoby choinkowe na Jarmark z Aniołami, odbywający się w Warszawie.

Czy to wystarczy? Trudno bowiem uciec od spraw finansowych.
– Myślę, że wysiłki moderatorki oraz zarządu fundacji niewiele by dały, gdyby nie Opatrzność Boża i pomoc ludzi o otwartych sercach.

W domu na wykończenie czeka parter, trzeba zagospodarować poddasze. Decyzje są bardzo trudne, często wybieramy: czy regulować rachunki, czy przewieźć z odległości 300 km osobę niepełnosprawną, bo chodzi przecież nie tylko o wykończenie i utrzymanie domu.

Sama działalność apostolska Rodziny wymaga wielu nakładów finansowych. W ciągu roku wysyłamy około 700 listów do ludzi chorych, biuletyny RMBB, drukujemy materiały formacyjne itd. Braki finansowe ograniczają w dużym zakresie kontakty z członkami Rodziny, a także częstsze przyjazdy do domu.

Jednak w najtrudniejszych chwilach Opatrzność Boża stawia na naszej drodze ludzi spieszących z pomocą.

Jakie są Pani marzenia dzisiaj i na przyszłość?
– Moje marzenia w zasadzie są marzeniami całej Rodziny. Chcielibyśmy w tym roku wznowić wydanie „Ewangelii w życiu”, „Rozważań dla zdrowych i chorych” i „Modlitewnika” RMBB oraz książki „Życie bł. Małgorzaty”, zdobyć fundusze na niezbędny do pracy zestaw komputerowy.

Marzeniem pozostaje samochód przystosowany do przewozu osób niepełnosprawnych. Dążymy też do wykończenia domu, aby był on dostępny dla większej liczby osób.

W przyszłości planujemy organizowanie dni skupienia, rekolekcji i szkoleń dla opiekunów chorych.

Chcielibyśmy spełnić pragnienie Hali Kalwaryjskiej o „ekipach” apostolskiej pracy z chorymi i niepełnosprawnymi oraz rozpocząć opiekę nad chorymi i niepełnosprawnymi w domach prywatnych.

Jednak największym marzeniem jest podjęcie starań o nową formę życia konsekrowanego w Kościele – konsekrację cierpiących.

Kruszyna silna Bogiem

Dopiero w świetle miłości Jezusa Chrystusa zrozumiemy samego siebie, sens naszego życia. Długo dojrzewałam i wciąż dojrzewam do tego, by zrozumieć, że całe moje życie, to co mnie spotkało, czego doświadczam, ma sens, że jest wolą Pana Boga.

Jestem osobą jakich wiele, ukrytą w tłumie ludzi niepełnosprawnych fizycznie. Poruszam się na wózku lub o kulach i zawsze potrzebuję drugiej osoby.

Moje dzieciństwo i młodość były trudne. Brakowało szkół, klas integracyjnych. Musiałam pokonywać mnóstwo przeszkód i barier, aby móc uczęszczać na lekcje. W końcu zorganizowano dla mnie nauczanie indywidualne.

Byłam jednak silna i ambitna. Odważyłam się podjąć studia teologiczne na ówczesnym Papieskim Wydziale Teologicznym w Poznaniu. Dlaczego taki kierunek? Myślę, że z miłości do Pisma Świętego. Księga ta fascynowała mnie i nadal fascynuje, czytam ją codziennie. Od 23 lat co roku wyjeżdżam na wczasorekolekcje.

Mimo że jestem osobą niepełnosprawną, nie lubię użalania się nad sobą i litości. Cenię ludzi, którzy stawiają mi wymagania i podnoszą poprzeczkę.

Siłę i chęć życia czerpię z wiary, modlitwy. Nie mogę, niestety, zbyt często uczestniczyć we Mszy św. Jednakże ilekroć mam taką możliwość, jest ona dla mnie wielkim darem i łaską. Regularnie staram się korzystać z sakramentu pojednania, który daje mi odwagę do pracy nad sobą.

Patrząc z perspektywy na moje życie, mogę je podsumować słowami bł. Matki Teresy: „Ja jestem małą kruszynką, ale Bóg jest Mocą” i św. Pawła: „Za łaską Boga jestem tym, czym jestem” (1 Kor 15,10a).
Katarzyna


Miłość mimo wszystko

W ubiegłe wakacje pracowałem jako wolontariusz na dziecięcym oddziale onkologicznym. W zależności od stadium choroby dzieci przebywają tu kilka tygodni lub miesięcy. Od rana poddawane są badaniom, zabiegom.

Rodzice starają się stworzyć im warunki zbliżone do domowych. W pokojach roi się od zabawek i gier, na ścianach wiszą obrazki wykonane przez maluchy. W czasie roku szkolnego odwiedzają ich nauczyciele. Lekarze i pielęgniarki są dzieciom bardzo życzliwi. Przychodzi też ksiądz. To wszystko sprawia, że mimo cierpienia i bólu panuje tu przyjazna atmosfera. Mali pacjenci czasem płaczą i odczuwają strach. Mimo to rzadko się skarżą. Są świadomi swojej choroby, kształtuje ona ich charaktery, stają się bardziej dojrzali. Kiedyś znajoma wolontariuszka powiedziała mi, że słyszała kilkunastoletniego chłopca pocieszającego mamę słowami: „Nie martw się, mamo, Pan Jezus też cierpiał. Jestem szczęśliwy, że cierpię tak jak On”.

Choroba nowotworowa dziecka jest ogromnym wstrząsem dla rodziców i bliskich. Z dnia na dzień muszą podjąć heroiczną walkę o zdrowie czy życie najmłodszych. Rodzice, których poznałem, tworzą jedną wielką rodzinę, która dzieli się swoimi troskami i cieszy z powrotu do zdrowia każdego malucha.

Wolontariat pozwolił mi zrozumieć, jak bardzo dzieci i ich rodzice potrzebują wsparcia. Nie tylko własnej rodziny, lekarzy, ale i obcych ludzi, którzy przyjdą i choć przez chwilę pobędą z dzieckiem. Mogłoby się wydawać, że taki oddział jest bardzo przygnębiający. W gruncie rzeczy jest to miejsce, gdzie cierpienie przeplata się z radością, ból z uśmiechem, gdzie w sposób niezwykły rozlewa się miłość. Miłość, która rodzi ludzką solidarność, bezinteresowną pomoc i prawdziwą dobroć. Miłość, która zawsze zwycięża. Mimo wszystko.
Jarek

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki