Poranki są coraz ciemniejsze, a wieczory coraz dłuższe. Zimowe dni nie działają na nas mobilizująco: mróz pisze wyszukanym alfabetem po okiennych i samochodowych szybach, skrzypi śnieg pod butami, iskrząc się w świetle ulicznych latarni. Nadmiar białego puchu i niskie temperatury paraliżują normalny ruch na ulicach. Jedynie beztroska radość dzieci budzi nas z letargu w nieczęste o tej porze roku pogodne dni.
Coraz bliżej nam do końca roku, ale zanim usłyszymy zegar wybijający godzinę i będziemy mogli za św. Teresą z Avila powiedzieć z pokorą „choć o tyle mi bliżej do oglądania Boga”, przed nami cztery tygodnie adwentowego doświadczenia. Bo Adwent nie pozwala nam na obojętność, domaga się „ducha aktywności”, zaangażowania, gorliwości i troski w odczytywaniu znaków nadchodzącego dnia Narodzin. Od tej pory po raz kolejny w naszym życiu zaczynamy przeżywać od początku tajemnicę jedności Boga i człowieka, tajemnicę adwentowych znaków Bożej miłości.
Wartość czasu
Świadomość Adwentu rozpoczyna się od rozpoznania czasu Przyjścia. Człowiek jest zakorzeniony w czasie i miejscu, nie potrafi bez tych dwóch wymiarów żyć. Czas oczekiwania, czuwania jest wpisany w ludzką egzystencję. Kształtuje naszą osobowość.
Wartość czasu – którą odkrywamy wraz z wiekiem – nakłada obowiązek widzenia: rzeczy, zdarzeń, ludzi z innej perspektywy. Może więc warto spojrzeć na wszystko w świetle oczekiwanej Betlejemskiej Nocy? Ale jak czytać Boże przesłanie skierowane do każdego z nas, skoro tak wiele w naszym życiu...
lęków, obaw, smutku, wątpliwości
A przecież Adwent to całe nasze życie, to pragnienie, tęsknota za spełnieniem się obietnicy, tej najpewniejszej, Bożej. Wiele dzieci niechętnie uczęszcza do przedszkola, nie chcą rozstawać się z rodzicami. Niejeden raz byłam świadkiem takiej sytuacji. Po wielokroć powtarzane słowa: „Mamusiu, czy przyjdziesz?”, „A kiedy przyjdziesz?”, „A długo muszę tu być?”, „A godzina to ile?”. Odpowiedź mamy zawsze była taka sama: „Przyjdę na pewno. Niedługo”.
Niedługo, to znaczy kiedy? Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek, w jaki sposób pojmowałeś czas, gdy byłeś dzieckiem? Przecież każdy odcinek czasu dla małego dziecka jest czymś trudnym do wyobrażenia, niemożliwym do dotknięcia. Spójrz na wskazówki zegara, odczytaj mijające godziny w perspektywie przygotowania się do przyjścia Pana. Niech pragnienie narodzin Boga ewokuje w tobie dziecięcą ufność i radość.
Ile wokół nas pośpiechu, zniecierpliwienia, niedotrzymanych słów...
Ile razy przeżywaliśmy sytuację oczekiwania?
Codziennie siadał na ławce o tej samej porze. Niewysoki, chudy mężczyzna, schludnie ubrany z laseczką w ręku i zielonym kapeluszem, pojawiał się w parku o tej samej porze. Wyraźnie było widać, że na kogoś czeka. Mijały dni i tygodnie, a on, jakby odbywał wartę, przychodził i siadał zawsze w tym samym miejscu. To jego samotne przebywanie łagodziło ból rozstania. Pewnego dnia przyszedł z elegancko ubraną starszą panią. Usiedli i razem zaczęli karmić wróble. Wiedziałam, że kobieta była w szpitalu. Wiedziałam też, że ta ławka stała się powiernikiem ich małżeńskiej obietnicy: jeśli ona wyzdrowieje, będą tu przychodzić razem, dopóki starczy sił. To był ich Adwent.
Brakuje nam wytrwałości, drobnych gestów dobroci, pamięci...
Adwent to czuwanie. Cały świat wdowy, bohaterki noweli Konopnickiej, oscylował wokół jej jedynego syna, kotłowego w fabryce. Codziennie wstawała rano, przygotowywała posiłki, krzątała się po niewielkiej facjatce, oczekując na syna powracającego z pracy. Obserwowała przy tym przez okno unoszący się nad fabryką dym, który był ich „sygnałem rozpoznawczym”, swoistą formą komunikacji. Rytm ich dni wyznaczał świst spuszczanej pary i stróżka unoszącego się dymu. Matka zawsze była gotowa na czas, mimo podeszłego wieku i braku sił nigdy nie opuściła żadnego rytualnego domowego obowiązku. Patrzyła na dym unoszący się znad fabryki nawet po wypadku, w którym chłopiec zginął. Miłość i dobroć pozostały.
Czy jesteśmy przygotowani na ostateczne przyjście Pana, na które wskazuje również Adwent? Nietrudno przywołać przykłady licznych świętych i błogosławionych, którzy codziennie byli gotowi na spotkanie z Bogiem.
Bez celu i sensu
Adwent to nasza szansa i nadzieja. Im mniej jest tej ludzkiej, tym szerzej otwierają się przestrzenie na pomoc ze strony Boga. Jak łatwo poddajemy się rozpaczy? Spotkanie z ludźmi, którzy targnęli się na własne życie, nie może pozostać w drugim bez echa. Niektórzy po nieudanej próbie samobójczej zamykają się jeszcze głębiej we własnej skorupie. Inni zadziwiająco wiele i chętnie o tym mówią. Zawsze jednak pozostaje w nich ślad.
Miała ok. 21 lat, krępej budowy ciała, brunetka o wielkich piwnych oczach i włosach upiętych w kitkę. Poprosiła o rozmowę. Właściwie był to monolog przeplatany płaczem i skruchą: „Już tego nigdy nie zrobię, to była tylko chwila załamania, ja mam dla kogo żyć, mój synek ma 1,5 roku, jest taki kochany. Ostatnio tylko nagromadziło się tak wiele problemów, nie miałam czasu dla siebie, ale teraz jakoś to wszystko z mężem poustalamy, podzielimy obowiązki. Dostałam drugą szansę. Dzięki Bogu. Ożyła we mnie nadzieja”. Ona zawsze w człowieku umiera ostatnia.
Przestawić zwrotnicę życia
W Adwencie nie chodzi wszak o impuls chwili, słomiany zapał, ale o codzienny zachwyt nad tajemnicą narodzin Boga dla człowieka, nad bliskością Niewyrażalnego. Adwent, czas Przyjścia, ma niejako przestawić zwrotnicę naszego życia na właściwy tor. Jest szansą, by zacząć wszystko od nowa, uporządkować sferę ducha, zrewidować hierarchię wartości, wskrzesić siły ducha. Jakie były dotychczas nasze Adwenty? Czy skupiliśmy się jedynie, jak gospodynie utrwalone w wierszu K.I. Gałczyńskiego, na czyszczeniu garnków, saganów, kotłów z miedzi robionych, klamek, progów i drzwiczek, stoliczków z kurzu, czy może jednak odkryliśmy głębię czasu Przyjścia? Chociaż raz pozostaw swój porcelanowy świat. Rozkoszuj się słowami proroków, zasmakuj w nawoływaniu św. Jana, wyglądaj Pana, bo „Ktoś włożył ci do ręki czółenko tkackie. Ktoś wyprostował nić”...