W minioną niedzielę wracałam do domu z dalekiej podróży. Musiałam pokonać ponad 600 kilometrów. Monotonię mijanych odcinków drogi urozmaicało mi tylko radio, odmierzające upływający czas nadawanym co godzinę serwisem informacyjnym. Motywem przewodnim były oczywiście nadchodzące wybory, tego dnia drobiazgowo i z dokładnością godną lepszej sprawy relacjonowane z perspektywy cyrku na kółkach zwanego prawyborami we Wrześni.
Im dłużej jechałam, tym większa ogarniała mnie irytacja. Im więcej szczegółów docierało do mojej świadomości, tym bardziej umacniałam się w przekonaniu, że z niewinną „zabawą w wybory” impreza ta nie ma nic wspólnego.
Nie oburza mnie postawa żadnego mieszkańca tego uroczego wielkopolskiego miasteczka, który korzystając z oferty organizatorów i głównych bohaterów zdarzenia, czyli kilku partii politycznych, jadł darmowy chleb ze smalcem czy darmową watę cukrową na stoisku Samoobrony, a potem wziął płytę z przebojami przebrzmiałej gwiazdy muzyki disco polo na stoisku bodajże PSL-u.
Z drugiej strony, czy można oburzać się na władze Wrześni za organizację tego festynu, skoro zapewnia on ich znanemu tylko z historii (kto nie uczył się w szkole o strajku dzieci, które nie chciały mieć lekcji po niemiecku) miasteczku promocję, jakiej nie da żadna komercyjna kampania reklamowa, co potwierdzają raczej dłuższe niż krótsze migawki z imprezy w głównych wydaniach niedzielnych serwisów informacyjnych TVP, TVN czy Polsatu. No i w końcu, jak oburzać się na członków partii politycznych, którzy rozpaczliwie walcząc o jakiekolwiek miejsce na naszej scenie politycznej, chwytają się każdego sposobu, by zaistnieć w świadomości nie tylko własnych krewnych i znajomych.
Czego więc się czepiam, skoro wszyscy uczestnicy tej niedzielnej szopki mogli być z siebie zadowoleni, a widzowie i słuchacze nie raz, nie dwa, widzieli bardziej bulwersujące wydarzenia, niż PSL z LiD-em przekazujący sobie publicznie „znak pokoju”, jak to miało miejsce w tym roku, i słyszeli bardziej dosadne pyskówki LPR-u i Samoobrony niż te wygłaszane na Rynku. Przecież to, że wynik tych prawyborów nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek prognozą wyniku prawdziwych wyborów, dziś nie jest dla nikogo tajemnicą ani żadnym odkryciem. I na marginesie – bojkot tej imprezy przez PiS czyli, jakby nie patrzeć największą partię po prawej stronie sceny politycznej, też nie zrobił na nikim wrażenia. Nie ma tematu, jak mówią w redakcjach. Niech robią, co chcą.
Też tak myślałam do tej ostatniej niedzieli, gdy przypadkowo wysłuchana potężna dawka informacji w radiu powaliła mnie ogromem relacjonowanej głupoty i manipulacji. Jednak czymś innym jest organizowanie przez partie polityczne swoich własnych festynów i konwencji, a czymś innym udawanie, nawet w formie zabawy, „demokracji w pigułce”. Od czasu wyborów w 1989 roku, jak zapewne niejeden rodak, gdzieś tam na dnie duszy tkwi we mnie utrwalone przekonanie, że głosowanie do Sejmu i Senatu to mimo wszystko coś ważnego i wzniosłego, z czego nie powinno się drwić i czego nie chciałabym widzieć w postaci karykatury, a tym przecież jest wrzucanie kart do głosowania tuż obok stoiska z darmowym smalcem i wieszanie obwieszczeń Państwowej Komisji Wyborczej, identycznych z prawdziwymi, w lokalu wyborczym, który z autentycznym nie powinien mieć nic wspólnego.
Najwyższy czas, by prawybory we Wrześni przeszły do historii. Swoje miejsce w niej już mają, co przyzna każdy, kto widział kandydata na Prezydenta RP zabiegającego o głosy wyborców tańcem disco polo na scenie, a taniec taki odstawił Aleksander Kwaśniewski w czasie wrzesińskich prawyborów w 1995 roku. Od tego czasu nic się nie zmieniło i niech to już wystarczy. Do zobaczenia przy urnach 21 października.