Koncert mocarstw z fałszującą orkiestrą
Jerzy Marek Nowakowski
Istnieją miejsca, w których należy bywać, i organizacje, do których wypada należeć. Im bardziej ekskluzywne, tym trudniej się do nich dostać. W świecie międzynarodowej polityki takim superekskluzywnym klubem stała się Grupa Ośmiu.
Teoretycznie są to nieformalne, doroczne spotkania przywódców ośmiu czołowych państw współczesnego świata. Celowo nie powtarzam za formalną definicją...
Istnieją miejsca, w których należy bywać, i organizacje, do których wypada należeć. Im bardziej ekskluzywne, tym trudniej się do nich dostać. W świecie międzynarodowej polityki takim superekskluzywnym klubem stała się Grupa Ośmiu.
Teoretycznie są to nieformalne, doroczne spotkania przywódców ośmiu czołowych państw współczesnego świata. Celowo nie powtarzam za formalną definicją „najbogatszych”. Bo jeśliby były to państwa najbogatsze, to co w tym gronie robią Rosja czy Kanada. A gdzie Chiny albo Szwajcaria?
Można przyjąć, że od roku 1975 spotyka się klub państw aspirujących do zbiorowego przywództwa w świecie. Klub, który – gdy spojrzymy na mapę – obejmuje krąg państw tak zwanej bogatej Północy. Taki obrazek będzie jeszcze wyraźniejszy, kiedy będziemy pamiętali, że na szczytach jest również zawsze obecny przewodniczący Komisji Europejskiej (czyli Unia jest 9 członkiem grupy).
Grupa zaczynała jako klub 6 państw (Francja, Niemcy Włochy, Japonia, Wielka Brytania i USA) po roku dopraszając do swojego grona Kanadę, a w roku 1998 Rosję. Ta ostatnia – oczywisty ubogi krewny w gronie prawdziwych bogaczy – miała długi czas status obserwatora. Do dzisiaj zresztą pisząc o szczytach G-8 mówi się w USA czy Niemczech: grupa siedmiu najbardziej uprzemysłowionych państw świata i Rosja.
Rosja a Grupa
Mamy więc pierwszy kłopot z Grupą. A jest nim właśnie obecność Rosji. Została ona zaproszona jako obserwator w epoce Jelcyna, kiedy wydawało się, iż Moskwa powoli i z kłopotami, ale zmierza jednak w stronę systemu demokratycznego. Aby Rosjanie nie czuli się pomijani w decyzjach, otrzymali zaproszenie. Potem ani Rosja nie stała się państwem uprzemysłowionym, ani tym bardziej demokratycznym. Ale tytułem zasiedzenia w Grupie pozostała. Nie bez racji ostatnio litewscy politycy zaapelowali do G-8, aby stała się znowu grupą siedmiu, skoro Rosja prowadzi agresywną politykę i żadnych kryteriów przynależności do grupy nie spełnia.
Wyproszenie Putina nie wchodzi jednak w rachubę. Ale zgłoszony ostatnio przez Angelę Merkel pomysł, żeby na spotkania Grupy zapraszać przedstawicieli największych „gospodarek wschodzących”, dodatkowo pozycję Rosji osłabi. Nazwano to pięknie „Procesem z Heiligendamm”. A owe „wschodzące” gospodarki to regionalne mocarstwa: Chiny, Indie, Brazylia, Afryka Południowa... Efektem „Procesu z Heiligendamm” może się okazać powstanie jakiegoś światowego dyrektoriatu, który będzie we własnym gronie uzgadniał kluczowe decyzje potem przeprowadzane w formalnych instytucjach międzynarodowych. Rzecz jasna tej fundamentalnej zmiany większość komentatorów nie zauważyła. A zwłaszcza w Polsce powinni, bo w istocie oznacza to osłabienie naszej pozycji międzynarodowej.
Anty/alterglobaliści
G-8 jest już teraz postrzegana jako nieformalny, globalny superrząd. Dlatego stała się obiektem szczególnej nienawiści antyglobalistów, którzy sami siebie nazywają alterglobalistami zrozumiawszy, że antyglobalizm, czyli protestowanie przeciwko procesowi globalizacji gospodarki i polityki, jest absurdem. Efekt jest paradoksalny. Bo światowe media od czasu szczytu w Genui w 2001 roku zamiast skupiać się na treści szczytu, pokazują efektowne wojny antyglobalistów z policją. A same szczyty wkrótce będą odbywały się w bazach wojskowych, bo koszty ich zabezpieczenia przed tysiącami demonstrantów z roku na rok są większe. Wprawdzie większości antyglobalistów chodzi głównie o zadymę, a innym o idiotyczne hasła jak wegetarianizm czy ochrona królików, to w rezultacie ich protestów stacje telewizyjne i gazety skupiają się na opisach zasieków i szczegółach ochrony szczytów. Zaś sami liderzy światowych potęg mają narastające poczucie alienacji wobec obywateli.
Nie bez znaczenia jest tu również ewolucja mediów nieustannie poszukujących sensacji. I z tego punktu widzenia obecność Rosji w grupie jest absolutnie nieoceniona. Bo przecież ogromna większość dziennikarzy pisze o uczestnictwie Władimira Putina w obradach szczytów w sposób przypominający relację z wizyty ludożercy na spotkaniu klubu grubasów. A sami Rosjanie skrzętnie dbają o to, by taki obraz utrwalić, fundując mediom w każdym przypadku jakiegoś „newsa”. Podczas ostatniego szczytu takim newsem stała się propozycja umieszczenia amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Azerbejdżanie.
Sprawa tarczy antyrakietowej
Tarcza żywotnie obchodzi Polaków, gdyż jeden z jej kluczowych elementów ma być zainstalowany na naszym terytorium. A jednocześnie jej budowa staje się jednym z najważniejszych punktów rozbieżnych w stosunkach z Rosją. Nasi politycy podkreślają, iż sprawa tarczy jest decyzją polsko-amerykańską, a rozpraszanie rosyjskich wątpliwości pozostawiają Amerykanom. Ci zaś z uprzejmości mówili Rosjanom, że są otwarci na współpracę z nimi, bo tarcza nie jest skierowana przeciwko Rosji. I od jakiegoś już czasu słyszeli, że Moskwa ma w sprawie tarczy do zaoferowania Niderlandy, czyli swoje bazy radarowe w Azerbejdżanie. Kiedy Putin w trakcie szczytu G-8 powiedział o tym publicznie, dla prezydenta USA propozycja nie była niespodzianką. Ale Bush musiał być wściekły, kiedy rosyjski partner upublicznił informację będącą jednym z punktów poufnych rozmów.
Propozycja rosyjska jest – dodajmy – absurdalna. Bo technologie antyrakietowe są (po obu stronach zresztą) jedną z najściślejszych tajemnic wojskowych. Udostępnienie ich Rosjanom prowadziłoby do całkowitego odsłonięcia się Ameryki. I nikt na coś takiego się nie zgodzi. Ale publicznie Putin osiągnął przynajmniej dwa cele. Po pierwsze, zaznaczył wyraźnie, że Azerbejdżan, o który Moskwa i Waszyngton rywalizują od dawna, leży w rosyjskiej strefie wpływów. Po drugie zaś, wrzucił jabłko niezgody pomiędzy Amerykanów i Europejczyków. Bo teraz będzie mógł spokojnie mówić, iż Rosja nie jest przeciwna tarczy, a tylko jej rozmieszczeniu w Polsce i Czechach. I wielu sojuszników Moskwy będzie krytykowało Polaków i Czechów za antyrosyjskość.
Zasadnicze tematy
Poza tym Rosjanie skutecznie zablokowali przedostanie się do opinii publicznej informacji, że zasadniczym tematem szczytu było przeciwdziałanie globalnemu ociepleniu. Do obiegu medialnego nie przedostał się również bardzo ważny list do uczestników, jaki wystosował Benedykt XVI. Ojciec Święty bardzo stanowczo zaapelował do ósemki o podjęcie decyzji w sprawie skutecznej pomocy dla Afryki. Czarny Kontynent wymiera na AIDS i z głodu otoczony murem braku zainteresowania. Efektem listu Papieża stało się zobowiązanie przeznaczenia 60 miliardów dolarów na pomoc dla Afryki. Sceptycy powtarzają, że jest to pusta deklaracja, bo 60 proc. tych pieniędzy zjedzą „brygady Mariotta”, czyli zachodni konsultanci mający określić, jaka to pomoc jest Afryce potrzebna, a resztę rozkradną skorumpowane reżimy. Ale odzew na papieski list jest sam w sobie czynnikiem pozytywnym. Może właśnie Stolica Apostolska, korzystając z doświadczeń misjonarzy, powinna zaproponować jakieś nowe drogi wspierania Afryki, bo w przeciwnym razie z naszych klimatyzowanych biur i luksusowych limuzyn będziemy obserwowali masowe wymieranie całego kontynentu.
G-8 a sprawa polska
I wreszcie rzecz dla nas najważniejsza: G-8 a sprawa polska. Niewątpliwie zapowiedź instytucjonalizacji grupy 8+5 nie jest dobrą wiadomością. Dużo lepszą jest fakt, że szefowie największych gospodarek świata wyleczyli się z choroby putinomanii. Z Rosjanami rozmawiano twardo, nie przejmując się ich straszeniem nową zimną wojną.
Dodatkiem do szczytu stała się ekspresowa, trzygodzinna wizyta prezydenta USA w Polsce. Nie wydaje się, żeby na Helu cokolwiek ustalono. Ale sam fakt, że amerykański prezydent podróżując po Europie, nie może pominąć Polski, ma swoją – całkiem sporą – wartość polityczną. Gdyby jeszcze nasze rozmowy z Amerykanami były nieco sprawniej przygotowywane, to byłoby już całkiem nieźle.
Ostatnia lekcja dla Polaków jest taka. Na członkostwo w G-8 jesteśmy za słabi. Musimy więc wykorzystywać członkostwo niepełne, jakim jest udział Unii Europejskiej, i podrzucać na obrady szczytów tematy dla nas szczególnie ważne. Bez przesady jednak, bo polskim interesem jest to, by ciała nieformalne, takie jak G-8, nie stały się koncertem mocarstw decydujących o nas za naszymi plecami.