Ksiądz Kazimierz Herud jest najstarszym kapłanem archidiecezji poznańskiej – 13 grudnia 2006 r. skończył sto lat. 10 czerwca tego roku przeżywać będzie również kolejną, 74. już rocznicę przyjęcia święceń kapłańskich.
Jakie owoce przyniosło jego długie i niewątpliwie ciekawe życie? Ilu ludzi jest wdzięcznych, że spotkało go na swojej drodze? To wie tylko Bóg. Na trwałe zapisało się ono również we wspomnieniach jego rodziny. Oto niektóre z nich.
– Ten krzyż towarzyszył mi przez wszystkie lata mojego kapłańskiego życia. To dawna bliska sercu pamiątka, gdyż dostałem go w dniu święceń od mojej siostry. Jest on kopią krzyża wawelskiego, przy którym modliła się św. Jadwiga Królowa. Na szczęście przetrwał również czasy wojny, przeczuwałem bowiem, że mogę zostać aresztowany przez hitlerowców i wywieziony do obozu, co też nastąpiło, i dałem go na przechowanie siostrom zakonnym – mówi ks. Kazimierz Herud. – Dziś księża neoprezbiterzy pewno oczekują, że po święceniach dostaną auto albo przynajmniej motocykl. Za moich czasów było inaczej: dary prymicyjne, które otrzymałem, to klęcznik i ten właśnie krzyż. Obydwa okazały się bardzo przydatne – dodaje kapłan.
Rodzinny łącznik
Rodzice pochodzą z dużej rodziny, w której dzieci wzajemnie się wychowywały. Z domu rodzinnego wynieśli miłość i ciepło oraz pielęgnowaną tam tradycję, czego i nasze pokolenie doświadczyło. Mimo iż większość ich rodzeństwa dość wcześnie zmarła, bądź nie założyła własnych rodzin, nasza familia nie jest wcale mała. Wujek, ks. Kazimierz, jest jej seniorem i ostatnią osobą noszącą rodowe nazwisko, a jako wujek-pradziadek ma kilkanaścioro prawnucząt. On również był i nadal jest tym, wokół którego skupia się cała rodzina. Jest takim naszym rodzinnym łącznikiem: do wujka zawsze się albo jeździło, albo on przyjeżdżał, udzielał ślubów, chrzcił dzieci, pomagał nam i wspierał.
Przyszły kapłan – najmłodszy z rodzeństwa (na kolanach mamy)
A jednak się nadał
Z rodzinnych przekazów wynika, że jego starszy brat Bronisław był bardzo spokojny i „poukładany”, więc nikogo nie zdziwiło, że poszedł do seminarium. Natomiast wujka Kazimierza wspominało się jako chłopca wesołego, rozrywkowego, wygadanego i bardzo lubiącego tańczyć – przeciwieństwo brata. Co ciekawe, bo jako ksiądz do tej pory jest bardzo zdyscyplinowany i skrupulatny. Ponieważ o swoich planach życiowych po zdaniu matury nie chciał za dużo mówić, wszyscy więc myśleli, że zostanie adwokatem, skoro był taki elokwentny. Kiedy oznajmił, iż wstąpił do seminarium duchownego, wywołało to w rodzinie pewną konsternację, a nawet niedowierzanie. Potem, już jako ksiądz, wujek miał mawiać: „No i udowodniłem im, że jednak nadaję się na księdza; i wstydu bratu nie zrobiłem”.
Jako proboszcz w Brodach Poznańskich ks. Kazimierz docierał do swoich parafian m.in. na skuterze marki Lambretta
Pogodny duchem
Dla księdza Kazimierza i jego brata Bronisława lata wojny musiały być trudnym doświadczeniem. Po uwięzieniu w hitlerowskim obozie dla kapłanów w Dachau tylko jeden z nich doczekał wyzwolenia. Bronisław nie przeżył. To dlatego po wojnie ks. Kazimierz tak bardzo chciał objąć parafię pw. św. Walentego w Radlinie, którą „osierocił” jego brat, na co arcybiskup wyraził zgodę. Do dziś mało mówi o tym okresie. Nie słyszeliśmy jednak od niego nigdy słowa skargi czy narzekania, rozpamiętywania krzywd czy złorzeczenia Niemcom. Wciąż pozostaje pogodny duchem, a jeśli nawiązuje do czasów obozowych, to robi to z nutką humoru i dystansem do tych spraw. Podobnie odnosi się do rzeczywistości komunistycznej w powojennej Polsce. Mimo że był nękany jako kapłan przez Służbę Bezpieczeństwa, nie żywi nienawiści w sercu, nie wypomina krzywd i nie domaga się praw kombatanckich. To dla nas taki dobry wzór postawy życiowej.
Kleryk Kazimierz Herud (czwarty od prawej) z kolegami w seminarium, 1930 r.
Skuterem po parafii
Przez prawie 30 lat swojej posługi kapłańskiej wujek był proboszczem w parafii pw. św. Andrzeja Apostoła w Brodach Poznańskich. Oprócz wielokrotnych jego odwiedzin, pozostało jeszcze jedno wspomnienie z tamtych czasów – wujka w sutannie na skuterze. Dawniej komunikacja była słaba, a parafia miała wiele wsi, w których prowadził on katechizację. Przemieszczał się więc skuterem, najpierw Simsonkiem, a potem Lambrettą, nie przejmując się niczym z właściwą sobie pogodą ducha. Dopiero później „dorobił się” starej syrenki.
Za okazaną życzliwość i garść rodzinnych wspomnień dziękuję zwłaszcza pani Zofii Adamskiej i panu Karolowi Duczmalowi, siostrzenicy i siostrzeńcowi księdza Kazimierza Heruda.
Ks. kanonik Kazimierz Herud urodził się 13 grudnia 1906 r. w Droszewie koło Pleszewa, jako dwunaste z piętnaściorga dzieci. Święceń kapłańskich udzielił mu kard. August Hlond w 1933 r. W czasie II wojny światowej przebywał w hitlerowskim obozie dla duchownych w Dachau. Wraz z nim uwięziono tam również jego starszego brata Bronisława, który poniósł w obozie śmierć męczeńską. Do Polski wrócił w 1946 r. i został skierowany do posługi w parafii Radlin i Cielcza koło Jarocina. W 1952 r. objął probostwo w parafii pw. św. Andrzeja Apostoła w Brodach Poznańskich. Tu duszpasterzował do 1981 r., kiedy to przeszedł na emeryturę. Przez kilkadziesiąt lat ks. Herud służył również siostrom zakonnym jako spowiednik. Obecnie mieszka w Domu Księży Emerytów w Poznaniu Antoninku.