Logo Przewdonik Katolicki

Azjatycki mit

Jerzy Marek Nowakowski
Fot.

W czasach operetki i powieści gotyckiej wszelkie rzeczy dziwne a niestworzone działy się w księstwie Montenegro albo w rumuńskiej Transylwanii. Dziś, szczególnie po sukcesie filmu Borat, wszystko co dziwne powinno dziać się w Kazachstanie. No bo nazwa kojarzy się z państwem, wiadomo na dodatek, że jest to kraj duży, a jednocześnie nasza wiedza o nim jest co najmniej umiarkowana. Niedawno...

W czasach operetki i powieści gotyckiej wszelkie rzeczy dziwne a niestworzone działy się w księstwie Montenegro albo w rumuńskiej Transylwanii. Dziś, szczególnie po sukcesie filmu „Borat”, wszystko co dziwne powinno dziać się w Kazachstanie. No bo nazwa kojarzy się z państwem, wiadomo na dodatek, że jest to kraj duży, a jednocześnie nasza wiedza o nim jest co najmniej umiarkowana.

Niedawno Kazachstan znalazł się na czołówkach polskiej prasy, bo odwiedzał go prezydent Lech Kaczyński. Ale większość komentatorów prasowych zachowywała się mniej więcej tak jak amerykańscy rozmówcy Borata, czyli przykładała własne miary do kazachskiej rzeczywistości i okazywała nieustanne zdziwienie. Inni dumnie przemilczeli wizytę, żywiąc przekonanie, iż ów Kazachstan nie jest godny uwagi. I nie jest to postawa odosobniona. Przed laty, kiedy rozpadał się Związek Sowiecki, mieliśmy co najmniej chłodne stosunki z prezydentem Kazachstanu (nieodmiennie tym samym) Nursułtanem Nazarbajewem, bo Polska przez dłuższy czas nie dostrzegała tego państwa jako dyplomatycznego partnera. Skądinąd sam pamiętam z początku lat dziewięćdziesiątych doświadczenie niemal jak z „Borata”. Pojechawszy do Kazachstanu, zapomniałem prozaicznego „sprzętu” – grzebienia. I przez tydzień czesałem się szczoteczką do zębów, bo nie udało mi się w hotelu ani w jego okolicach kupić grzebienia czy jakiegokolwiek innego „sprzętu” do układania włosów.

Te czasy jednak minęły. Kazachstan, podobnie jak cała Azja Środkowa, stał się obszarem wytrwałych zabiegów i rywalizacji światowych mocarstw. Powód jest banalnie prosty. Ropa i gaz. W Kazachstanie, Turkmenistanie, Uzbekistanie są ogromne złoża strategicznych surowców. Na dodatek są to surowce niemal tak łatwe w wydobyciu jak ropa w państwach arabskich i podobnie dobrej jakości. Jest tylko jeden kłopot. Otóż monopolistą na transport tamtejszej ropy i gazu są Rosjanie.

Wystarczy spojrzeć na mapę, by zauważyć, że droga na Zachód z Azji Środkowej prowadzi albo przez ogarnięty wojną Afganistan, albo przez wrogi Zachodowi Iran, albo przez Rosję. Moskwa, wykorzystując swoją pozycję i więzy biznesowe z czasów sowieckich, nie zamierza pozwolić państwom środkowoazjatyckim na nadmierną samodzielność. Jest to zresztą dla Rosjan świetny interes. Wpuszczając do swoich rurociągów znakomitą ropę kazachską, Rosjanie poprawiają jakość własnej, dużo pośledniejszej, i jeszcze mogą Astanie dyktować dowolnie niskie ceny. Podobnie dzieje się z gazem Turkmenistanu. Jego wydobycie jest wielokrotnie tańsze od wydobycia rosyjskiego gazu spoza kręgu polarnego. A cena ta sama. Są specjaliści, którzy twierdzą, że bez turkmeńskiego gazu słynny Gazprom, sprzedający w Rosji swoje produkty poniżej ceny wydobycia, byłby po prostu bankrutem.

Biznes i polityka
Jeden z ministrów spraw zagranicznych pytany przeze mnie o to, dlaczego zaniedbujemy relacje z Kazachstanem, odparł prostodusznie – przecież nie jesteśmy mocarstwem. Okazuje się jednak, że Kazachstan i cała Azja Środkowa nie są tylko wielkim polem politycznej gry pomiędzy Ameryką, Rosją i Chinami, ale są ważne również dla Polski. Najpierw przekonali się o tym nasi biznesmeni. To nie przypadek, że zarówno prywatny Prokom, jak i półpaństwowy Orlen zaczęły inwestować w Kazachstanie. No bo jeśli traktujemy naszą politykę serio, to prędzej czy później, mówiąc o budowie rurociągu z Odessy do Gdańska, musimy zadać pytanie, skąd weźmie się w nim ropa. Azerbejdżan ogromną większość swojego wydobycia może eksportować rurociągiem prowadzącym z Baku przez Gruzję i Turcję nad Morze Śródziemne. Aby opłaciło się budować polsko-ukraińską rurę, trzeba by znaleźć sposób na zasilenie jej ropą z Kazachstanu. I o tym właśnie rozmawiał z Nazarbajewem prezydent Kaczyński. Na przeszkodzie staje jednak kłopot pozornie rodem z podręczników geografii dla szkoły podstawowej. Czy Morze Kaspijskie jest morzem, czy jeziorem? Jeśli morzem, to wszystko w porządku, bo Kazachowie mogą zbudować na dnie rurociąg i wysyłać swoją ropę do Baku, a stamtąd poza rosyjską kontrolą do Odessy. Jeśli zaś jeziorem, to trzeba uzyskać zgodę Iranu i Rosji, które nie mają żadnego interesu, by Kazachstan swój rurociąg zbudował. Pytanie o to, czym jest Morze Kaspijskie, od kilkunastu lat jest przedmiotem obrad stosownej konferencji, której końca jak na razie nie widać. Bo rzecz jasna Moskwa i Teheran nie mają powodu, by ułatwiać życie swoim środkowoazjatyckim sąsiadom.

Pomysł zgłoszony przez Lecha Kaczyńskiego, by Kazachstan włączył się w prace nad wykorzystaniem rurociągu z Odessy do Gdańska, bardzo się Nazarbajewowi spodobał. Ale nasi komentatorzy, a co gorsza część polityków, zawrzeli oburzeniem, że prezydent Kazachstanu postawił warunek doproszenia do współpracy Rosjan. A co miał niby zrobić? Bez zgody Rosji Kazachowie będą mogli swoją ropę przewozić wiadrami w samolotach, co wydaje się mało opłacalne ekonomicznie.

Dzieci Tamerlana
Warto pamiętać, bo znakomicie pamiętają o tym w Astanie, Taszkiencie czy Aszchabadzie, że Azja Środkowa nie jest jakimś dzikim interiorem, ale obszarem o wspaniałej historii i wielowiekowej tradycji uprawiania polityki. Ze względów geopolitycznych państwa tego regionu starają się uniknąć wyboru pomiędzy protekcją Rosji a protekcją Chin. Stąd poszukiwanie wsparcia i partnerów biznesowych na Zachodzie. Stąd również stałe zainteresowanie Stanów Zjednoczonych tym regionem. Jednym z priorytetów polityki amerykańskiej jest coś, co można nazwać „odkorkowaniem” tego regionu. Podejrzewam, iż potężne zaangażowanie Ameryki i NATO w Afganistanie jest motywowane między innymi chęcią znalezienia drogi do postsowieckich państw Środkowej Azji. Ale miejscowi przywódcy bardzo przypominający swoich przodków z epoki Tamerlana, gdy idzie o metody rządzenia, muszą liczyć się z realiami i dlatego prowadzą subtelną grę w trójkącie Waszyngton-Moskwa-Pekin. Polskie zabiegi o to, by Kazachstan czy Turkmenistan nagle wypowiedziały otwartą wojnę Rosji, są skazane na niepowodzenie, bo nasza atrakcyjność i wiarygodność nie jest porównywalna z tym, co na takiej wojnie można przegrać.

Nie znaczy to, iż nie należy interesować się Azją Środkową. Warto tylko pamiętać o różnicy mentalności i różnicy potencjałów pomiędzy Polską a głównymi graczami na środkowoazjatyckiej scenie. Naszymi atutami są w gruncie rzeczy dwie kwestie. Pierwsza to tradycyjnie dobry wizerunek Polski i Polaków w regionie. Stereotyp Polaka ukształtowany jeszcze przez zesłańców z czasów carskich jest wyjątkowo dobry. Polak to w tradycji środkowoazjatyckiej ktoś wykształcony i pomocny miejscowym. A drugi niebagatelny atut to mniejszość polska w Kazachstanie. Co prawda wielu Polaków wyjechało do kraju, ale wciąż jeszcze kilkadziesiąt tysięcy obywateli Kazachstanu przyznaje się do polskiego pochodzenia i właściwie wykorzystani mogą stać się ambasadorami naszej współpracy. A jeszcze raz powtórzę, że współpracować warto. Bo Kazachstan, Uzbekistan i Turkmenistan to kraje, które są rezerwuarem ważnych surowców i w najbliższej przyszłości niesłychanie ciekawy obszar dla polskich inwestycji. Polacy ciągle lepiej od zachodnich partnerów rozumieją specyfikę świata postkomunistycznego i jeśli nie będą popełniali błędu lekceważenia partnera, to po stepach Azji Środkowej mogą odrobić część dystansu dzielącego nas od bogatych członków Unii Europejskiej.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki