Świat powinien dążyć do prostoty, gdyż oblicze prawdy jest czyste i proste. Tymczasem człowiek komplikuje świat i ginie w labiryntach definicji, interpretacji i pojęć. Podobnie jest ze „sprawiedliwością” – można powiedzieć, że tyle jej w świecie, ilu ludzi na co dzień ją wymierzających.
Nie potrafimy dzisiaj podźwignąć rzeczywistego ciężaru słowa „sprawiedliwość”. Chociaż domagamy się jej na co dzień, tak naprawdę nie wiemy, co oznacza. Dla nas bowiem sprawiedliwość to przede wszystkim społeczna sankcja, pozwalająca ochronić powodzenie własnych interesów, własne racje i opinie, szczególnie wypowiadane wobec innych w obronie swoich spraw.
Zużyta sprawiedliwość
Odnajdujemy więc sprawiedliwość w sądach, podczas rodzinnych sporów, w zakładzie pracy, ale – o dziwo – zawsze wtedy, kiedy szala owej „sprawiedliwości” przechyla się na naszą korzyść, nawet jeśli prawda jest po drugiej stronie. Zbyt łatwo zagłuszyć wtedy głos sumienia i zbyt łatwo usprawiedliwić siebie samego tak bardzo wyświechtanym sloganem „poczucia sprawiedliwości”.
Czy jednak takiej sprawiedliwości powinien być złakniony uczeń Chrystusa? „Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 5, 20) – przestrzega nas Chrystus. Czego więc mamy łaknąć, abyśmy zostali prawdziwie nasyceni, jak obiecuje nam w swym błogosławieństwie Jezus (por. Mt 5, 6)? W tym pytaniu kryje się cały dramat. Współczesny człowiek zbyt bardzo zaufał sobie i ziemskim instytucjom, które w samej swej istocie nigdy nie będą doskonałe. W ziemskim wymiarze historycznym, przynajmniej od czasów oświeceniowej rewolucji mentalnej, człowiek sam dla siebie stał się arbitrem i źródłem prawa. Ludzkie sumienie i władza sądzenia, szczególnie bliźniego, przerwały łączność z Bogiem i obrały sobie za wzór zawieszoną w próżni „autorską etykę indywidualizmu”. Jej niebezpieczeństwo polega na całkowitej nieprzewidywalności ziemskich wyroków, dopasowanych do okoliczności, subiektywnych i często nieuświadamianych sądów i sugestii, które stają się podstawą naszego osądu i egzekwowania tak wynaturzonej sprawiedliwości.
Pokora nadczłowieka
Tymczasem człowiek naprawdę złakniony sprawiedliwości to człowiek pokornie uległy. Jakże to dzisiaj niepożądane... Zwulgaryzowany, nietzscheański ideał gigantycznego nadczłowieka nadzwyczaj mocno odcisnął swe piętno na współczesnej kulturze Zachodu. Człowiek ma więc dziś sam o wszystkim decydować, ma być silny i potęgą własnej woli prowokować zmiany w świecie, skonstruowanym według własnego planu i pomysłu. W rozdętym „ego” człowieka nie mieści się możliwość poddania się woli Bożej. Mało kto potrafi tak naprawdę podporządkować się jej całkowicie. Tomasz à Kempis, ucząc nas naśladowania Chrystusa, pokazuje, jak Bóg mógłby do nas przemówić: „Synu, ja powinienem być Twoim najwyższym i ostatecznym celem, jeżeli chcesz być rzeczywiście szczęśliwy. Ta prawda oczyści twoje serce, częściej skłaniające się ku sobie i ku istotom stworzonym. Bo jeśli szukać będziesz w czymkolwiek siebie, od razu zbłądzisz i uschniesz. Wszystko więc odnoś przede wszystkim do mnie, bo ja jestem tym, który dał wszystko. Rozważaj każdą rzecz z osobna jako wypływającą z najwyższego dobra i dla tego do mnie jako do źródła wszystko sprowadzaj”.
Łaska Bożej woli
„Łaknąć i pragnąć sprawiedliwości” to tak naprawdę dążyć do tego, co jest najważniejsze, aby żyć. To więc nie tylko dążyć do zaspokojenia ziemskich potrzeb, choćby najbardziej szlachetnego i uczciwego ideału sprawiedliwości; wszak – jak czytamy w Księdze Powtórzonego Prawa – „Pan Bóg twój dał ci odczuć głód, żywił cię manną, (...) bo chciał ci dać poznać, że nie samym tylko chlebem człowiek żyje, ale człowiek żyje wszystkim, co pochodzi z ust Pana” (Pwt 8, 3). Człowiek nie jest złakniony tylko chleba, ale także – gdy zaspokoi ziemski głód – kieruje się ku Bogu. Najwyższa sprawiedliwość to zrezygnować z własnej woli i dać się przeniknąć woli Bożej. Na drodze tej ludzki umysł natrafia na liczne przeszkody. Jedną z największych jest iluzja własnej wielkości i zbudowany na niej podświadomy lęk przed życiem. Chcąc go pokonać człowiek stara się sam wszystko tak ułożyć, aby być szczęśliwym. Boi się poddać woli Bożej, gdyż boi się utraty tej własnej mizernej kontroli nad światem i nie starcza mu w głębi jego istoty wiary w Bożą wszechmoc oraz w Boże miłosierdzie.
Warto więc czasem powtarzać za kardynałem Stefanem Wyszyńskim:
„Oddaję się Tobie, Maryjo całkowicie w niewolę. A jako Twój niewolnik powierzam Ci ciało i duszę moją, wszystkie dobra zewnętrzne i wewnętrzne, nawet wartość dobrych uczynków moich, zarówno przeszłych, jak obecnych i przyszłych; ku większej chwale Boga w czasie i w wieczności. Maryjo Jasnogórska! Nie opuszczaj mnie w pracy codziennej i okaż swe czyste oblicze w godzinie śmierci mojej. Amen”.