Logo Przewdonik Katolicki

Konkurs Widziałem Powstanie - Przyjechałem na targi

PK
Fot.

Miałem wtedy 18 lat. Pamiętnego dnia 28 czerwca 1956 roku pojechałem na Targi Poznańskie. Z Dworca Głównego udałem się do kas biletowych przy ul. Głogowskiej i wszedłem głównym wejściem na teren targów. Mogła być godzina 9.30. W pewnej chwili zauważyłem tłum maszerujących robotników (w kombinezonach roboczych), kobiety, młodzież z flagami i transparentami. Wznosili okrzyki:...

Miałem wtedy 18 lat. Pamiętnego dnia 28 czerwca 1956 roku pojechałem na Targi Poznańskie. Z Dworca Głównego udałem się do kas biletowych przy ul. Głogowskiej i wszedłem głównym wejściem na teren targów. Mogła być godzina 9.30.

W pewnej chwili zauważyłem tłum maszerujących robotników (w kombinezonach roboczych), kobiety, młodzież z flagami i transparentami. Wznosili okrzyki: „Chcemy chleba!”, „Żądamy wolności!”. Obwieszczali światu, czego żąda ludność Polski. Oczom moim ukazał się niezapomniany widok: na maszt, przy głównym wejściu targów, wszedł młodzieniec i zrzucił flagę radziecką, którą dopadł wzburzony tłum, rozdzierając na strzępy i depcząc. Manifestujący chodzili po terenie wystawowym, wykrzykując hasła antyreżimowe i śpiewając pieśni kościelne: „Boże, coś Polskę”, „My chcemy Boga”, „Kto się w opiekę”...

Konsternacja na targach
Wystawcy i goście targowi nie bez lęku przyglądali się wydarzeniom, niektórzy robili zdjęcia. Grupa manifestujących powiększała się, dołączyłem do niej. Ciekawość, co będzie dalej, nie dawała mi spokoju, a poza tym solidaryzowałem się z tłumem i jego żądaniami. Wyszliśmy z terenów targowych od strony ul. Grunwaldzkiej. Informowano nas, że idziemy na ul. Młyńską (Areszt Śledczy). Wiedziałem, gdzie to jest. Wielu ludzi dołączało do nas po drodze, z ul. Roosevelta, Zwierzynieckiej, Kraszewskiego, Rynku Jeżyckiego...

Nie zdawałem sobie sprawy ze stopnia zagrożenia, a przecież w ciągu dwóch dni zginęło wówczas około 70 ludzi. Za Rynkiem Jeżyckim stały już tramwaje, uszkodzone samochody ciężarowe, utworzono barykadę. Samochody milicyjne chciały nas zatrzymać, ostrzegały, by usuwać się z ulicy. Przelatujące nisko samoloty rozpylały gaz łzawiący i zmuszały manifestujących do ucieczki. Właściciele mieszkań otwierali drzwi i wołali: „Chowajcie się, ludzie! Giniemy!”. W tej chwili Polak Polakowi był bratem. W suterenach i piwnicach panował tłok, ludzie płakali, modlili się... Po nalocie znów wyszliśmy na ulicę.

Strzelali do bezbronnych ludzi
Dokładnie pamiętam moment, kiedy na ul. Dąbrowskiego nadjechał czołg. Ludność cywilna, tworząc łańcuch rąk, zatrzymała go. Otworzył się właz, w którym ukazał się oficer w stopniu podporucznika. Młodzież i dzieci wskakiwały na ten czołg, a jego dowódca wywiesił na lufie flagę narodową, biało-czerwoną. To było wzruszające przeżycie – wszyscy wiwatowali, śpiewali, niektórzy płakali.

Po chwili młodzieńcy, z butelkami benzyny, ruszyli biegiem w kierunku ul. Kochanowskiego (UB). Wtedy rozległy się strzały, z balkonów w górę i w opony stojących samochodów. Rosła panika. Nadjeżdżały oddziały wojska. Panowało ogólne zamieszanie. Mężczyźni z siekierami i łopatami w ręku wołali do żołnierzy: „Nie strzelajcie! Chodźcie z nami walczyć o wolną Polskę!”. Osoby wyróżniające się w akcji, tzw. liderzy demonstrantów byli „pałkowani” i na siłę wpychani do samochodów milicyjnych. Wiadomo, dokąd ich wieziono. Wzmagało się oburzenie tłumu, demonstranci rzucali się na milicjantów, by uniemożliwić im działanie. Padały okrzyki pod adresem służalców ZSRR oraz żądanie chleba i pokoju.

Szczęśliwie wróciłem do domu
Wieczorem postanowiłem wrócić do domu. W drodze do dworca PKP dołączył do mnie rówieśnik ze Środy Wlkp. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jaki tłok, wrzawa i zamieszanie panowało na Dworcu Głównym. Radiowozy milicyjne ostrzegały ludność i ogłaszały godzinę milicyjną (od 22 do 6 rano). Latały patrolujące samoloty. W nocy rozpętały się bójki, było wielu pijanych, zakrwawionych. Burzono kioski na peronach, rabowano restauracje, dewastowano mienie. Całą noc spędziłem na dworcu, a gdzieś w pobliżu trwała strzelanina. Miasto nie spało, ale i nie zamarło ze strachu.

Rano, w piątek 29 czerwca, nie było na dworcu nic do jedzenia ani do picia. Podróżni wynosili resztki żywności z magazynów, restauracji, baru. Byłem głodny, śpiący, przerażony. Otaczał mnie straszny widok: wybite szyby okien, stłuczone butelki, rozbite skrzynie. Około południa zaczęły odjeżdżać niektóre pociągi – do rodzinnego Wągrowca wyjechał około godz. 13. Pociąg wlókł się i często zatrzymywał. W domu oczekiwali na mnie zmartwieni rodzice. Rozpłakałem się przy powitaniu, przecież mogłem nie wrócić żywy. Przychodzili znajomi, koledzy, którym opowiadałem o zajściach „Czarnego Czwartku” i o własnych przeżyciach. Przyjmowali te słowa w poczuciu solidarności z demonstrującymi.

Moje wspomnienie jest jedynie małym wycinkiem wydarzeń poznańskich, których byłem uczestnikiem. Z roku na rok coraz bardziej uświadamiam sobie heroizm tamtych dni. Dlatego od wielu lat biorę udział w uroczystościach obchodów Poznańskiego Czerwca ‘56.

Onufry Patelski
Wągrowiec


Wspomnienie nadesłane na konkurs Czytelników „Widziałem Powstanie”

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki