Nostro Papa Polacco
Krzysztof Bronk
Fot.
To, jak Włosi przyjęli Papieża z dalekiego kraju, najlepiej pokazują ostatnie godziny. Rzym od paru dni pogrążał się w coraz większej, niespotykanej dotąd żałobie. Załzawione oczy, tłumy przewijające się przez Plac św. Piotra, a przede wszystkim milczenie. Do tego stopnia, że jeszcze na parę godzin przed śmiercią Papieża Włosi po raz pierwszy w swej historii wyrzekli się swej...
To, jak Włosi przyjęli Papieża z dalekiego kraju, najlepiej pokazują ostatnie godziny. Rzym od paru dni pogrążał się w coraz większej, niespotykanej dotąd żałobie. Załzawione oczy, tłumy przewijające się przez Plac św. Piotra, a przede wszystkim milczenie. Do tego stopnia, że jeszcze na parę godzin przed śmiercią Papieża Włosi po raz pierwszy w swej historii wyrzekli się swej największej świętości - weekendowych imprez sportowych, a zwłaszcza meczów piłki nożnej.
Śmierć Papieża zastała mnie w autobusie. Wracałem z żoną z Watykanu po całodziennym czuwaniu w pracy. Autobus był pełny, ludzie wracali z Placu św. Piotra. Panowała dziwna atmosfera powszechnej życzliwości. Bez śródziemnomorskiej gorączki, autobus zatrzymywał się poza przystankami. Ludzie spontanicznie nawiązywali rozmowę. Pytali o nowe wiadomości. "Mocny Polak - mówiła stojąca przy kierowcy kobieta. Ten to wytrzyma. Był sportowcem, robotnikiem, przetrwał nazizm i komunizm. Jak to Polak. Nie mieli lekko ci Polacy. Ale wytrzymali, bo byli silnymi katolikami". "Wielki człowiek", przytakiwał kierowca.
Potem odezwały się komórki i płacz dziewczyny. "É morto - byłam tam od wczoraj, przez cały czas. É morto - nie żyje".
Rozpacz
W drodze powrotnej na Plac św. Piotra mijałem płaczących - bezdomnych, młodych, całe rodziny.
Nie wytrzymywali nawet najtwardsi. Popularnemu prezenterowi włoskiej telewizji Brunowi Vespie już w piątek załamał się na żywo głos. Musiał przeprosić i z Placu św. Piotra oddać głos do studia.
W naszym bólu, przywiązaniu do Papieża na pewno nie jesteśmy sami ani wyjątkowi. Jak to się stało, że Włosi dorównali nam w miłości do Jana Pawła II? Bo przecież wcale tak być nie musiało. Kiedy w 1978 r. po śmierci Pawła VI i Jana Pawła I dyskutowało się o możliwości wyboru na Stolicę Piotrową niewłoskiego kardynała, obiekcje przeciwko takiej możliwości bynajmniej nie były błahe - wydawało się, że rzymianie, Włosi nigdy nie zaakceptują obcego. Wystarczyło jednak kilka pierwszych słów nowego Papieża wypowiedzianych wyraźnie po włosku, choć z silnym, jakby północnowłoskim akcentem, aby skruszyć pierwsze lody. Jan Paweł II mówił wówczas, że kardynałowie wezwali go "z dalekiego kraju... dalekiego, lecz zawsze tak bliskiego przez wspólnotę wiary i tradycji chrześcijańskiej".
Serca Włochów podbiło jednak w pełni dopiero drugie, prostoduszne wyznanie: "Nie wiem, czy potrafię wyrażać się jasno w waszym... naszym języku włoskim. Jeżeli się pomylę, to mnie poprawicie". A że Papież już w tym pierwszym zdaniu się pomylił, oczywiście umyślnie, od tej pory do Watykanu zaczęły napływać fale ochoczych "korektorów".
Starsi koledzy z watykańskich mediów do dziś wspominają zdziwienie, jakie budziły tłumy przybywające w tych pierwszych tygodniach na środowe audiencje ogólne, na niedzielne "Angelusy". Wszyscy oczekiwali, że ten egzotyczny Papież z Polski w końcu się jednak znudzi, oswoi i Włosi przestaną tak tłumnie nawiedzać Watykan. Tak się jednak nie stało.
Jan Paweł II coraz głębiej wchodził do włoskiego serca, wchodził różnymi drzwiami, lecz we wszystkich pozostawał sobą.
Zaufali mu
Ujął ich swą wiarą, zwyczajną, maryjną, ludową. Wierzył tak, jak się wierzy we Włoszech. Z Maryją, ze świętymi, z pobożnością ludową, bardziej ufając wierze niż wątpliwościom. I w tym tkwił chyba główny sekret popularności polskiego Papieża w Italii. Włosi potrafią w mig rozpoznać i pokochać ludzi świętych. Świadczy o tym choćby popularność sanktuariów, z San Giovanni Rotondo na czele, czy rekordy oglądalności bite przez biograficzne filmy poświęcone takim postaciom jak Matka Teresa, Jan XXIII czy Maria Goretti. Kiedy więc Włosi zobaczyli, że ten Polak naprawdę się modli, kocha Madonnę i mówi jak dobry proboszcz, zaufali mu do końca.
Jan Paweł II zdobył Włochów swą bezpośredniością i przystępnością. Wizyty w niemal wszystkich rzymskich parafiach, w zakładach pracy, wszędzie tam, gdzie jego nowi diecezjanie żyją, pracują i modlą się, to dosłowne bycie na wyciągnięcie ręki sprawiło, że ten Papież z dalekiego kraju stał się bliski jak żaden z jego poprzedników, i to nie tylko w Wiecznym Mieście. Wystarczyło pierwsze półtora roku, aby nowy Papież odwiedził więcej włoskich miast niż wszyscy jego dwudziestowieczni poprzednicy razem wzięci.
Od samego początku Papież postawił też na nowe i stare ruchy, a one odwzajemniły mu się zazdrosną miłością. Comunione e Liberazione, Focolari, Wspólnota św. Idziego (Sant'Egidio), Opus Dei, Droga Neokatechumenalna - choć tak bardzo różnią się między sobą, wszystkie o dziwo, rozpoznały, w nowym Papieżu uosobienie swego charyzmatu.
Prymas Włoch
Karol Wojtyła w pełni świadomie podjął się też roli prymasa Włoch. Zawsze był blisko wszystkich ważnych spraw, którymi żyli Włosi. Osobiście udawał się na miejsca dotknięte kataklizmami, jak w 1979 r., kiedy południe kraju nawiedziło trzęsienie ziemi. Ostatnio bardzo mocno przeżywał dramat zakładników porwanych w Iraku i łączył się z rodzinami poległych żołnierzy.
Jako prymas Włoch od samego początku podjął się wielkiego dzieła nowej ewangelizacji Włoch. Tego też w pierwszym rzędzie domagał się od swych biskupów.
Zajmował otwarte stanowisko w ważnych sprawach kraju, takich jak ochrona życia czy walka z mafią. Nikt we Włoszech nie potępił publicznie mafii tak radykalnie, z taką zaciętością, jak ten właśnie obcy Papież podczas swej podróży na Sycylię w maju 1993 r.
"Umiłowani, po tylu cierpieniach macie prawo do życia w pokoju - mówił 9 maja tego roku w Agrigento. Ci, którzy zakłócają ten pokój, mają na sumieniu wiele ofiar ludzkich. Oni muszą zrozumieć, że nie wolno zabijać niewinnych. Bóg powiedział "Nie zabijaj". Żaden człowiek, żadne ugrupowanie ludzi, żadna mafia nie może zmienić ani podeptać tego świętego prawa Boskiego. (...) W imię Chrystusa - krzyczał Papież w Dolinie Świątyń - zwracam się do ludzi odpowiedzialnych za tę sytuację: nawróćcie się, kiedyś wybije godzina sądu Bożego". Mafia odpowiedziała Papieżowi, podkładając bombę pod jego katedrę - Bazylikę św. Jana na Lateranie. Papież nie zamilkł.
Jan Paweł II zjednoczył też wokół siebie włoskich polityków. Gdy pojawił się w Rzymie, odrzucił stosowaną dotąd w Watykanie taktykę bezpośredniego ingerowania we włoskie życie społeczne. A począwszy od lat dziewięćdziesiątych, stał się autorytetem uznawanym przez wszystkich.
Przed paroma miesiącami usiadłem przypadkowo w pizzerii przy trzech dziennikarzach z komunistycznego dziennika "L'Unitŕ". Rozmawiali jak zwykle o polityce. Z czasem rozmowa przeszła na Papieża. Najstarszy z nich zgrywał się trochę na agnostyka. Inny zaś z rewolucyjnym zapałem wychwalał Papieża, mało tego, wyłożył bezbłędnie doktrynę Kościoła o działaniu Ducha Świętego podczas konklawe, a następnie w życiu Papieża. I jak się wydawało, wcale w to nie wątpił.
Włochy to kraj wielu paradoksów, również w tym co dotyczy wiary. Przy całym swoim nieuporządkowaniu, także moralnym, Włosi pozostają narodem o głębokiej wrażliwości religijnej. To też chyba tłumaczy najpełniej ich przywiązanie do polskiego Papieża i podzielany wraz z nami ból.