Od 23 listopada obserwujemy narodziny rzeczywistego, charyzmatycznego przywódcy narodu ukraińskiego.
To jest najzwyczajniej w świecie ładne. Nasza sympatia do ukraińskiej pomarańczowej rewolucji zbudowana jest przede wszystkim na jej świeżości i autentyczności. Trochę tak jak widok idącej ulicą, trzymającej się za ręce zakochanej pary nastraja nas naturalną życzliwością. Świeżość i entuzjazm tysięcy ludzi zgromadzonych mimo mrozu i gróźb władzy na kijowskim placu Niepodległości, optymistyczna pomarańczowa barwa tej rewolucji, występujący na scenie muzycy - wszystko to budzi w nas wspomnienie solidarnościowego zrywu roku 1980. Jesteśmy "za" nie tylko dlatego, że wiemy, iż niepodległość Ukrainy jest dla Polski sprawą o żywotnym znaczeniu. Jesteśmy "za", bo czujemy, że zwolennicy Wiktora Juszczenki reprezentują lepszą część ukraińskiego narodu.
Gorycz pomarańczy
Za pomarańczowym entuzjazmem powinna jednak iść refleksja i analiza polityczna. W przeciwnym razie, jeśli ukraińska demokracja odniesie sukces, zaczniemy ją krytykować, iż nie jest naszym wymarzonym ideałem. A idealnych bytów w polityce nie ma.
Wybory prezydenckie na Ukrainie wygrał (prawdopodobnie już w pierwszej turze) Wiktor Juszczenko. Jakie wyniki zostaną ogłoszone - to już inna sprawa. Wokół tego, kto będzie sprawował władzę, trwa ostra walka. Niewątpliwie jednak nadzieje Ukraińców i tych wszystkich, którzy Ukrainie naprawdę dobrze życzą, zogniskowały się na osobie Juszczenki. I nie ukrywam, że budzi to moje obawy, bo nie jestem pewien, czy Wiktor Juszczenko udźwignie ciężar społecznych i politycznych oczekiwań. A jeśli zawiedzie, to reakcja - także Polaków - może doprowadzić do jego szybkiej politycznej porażki.
Warto może przypomnieć sobie powszechne poparcie, jakiego udzieliliśmy litewskiej walce o niepodległość. Sam pamiętam, jak zwykli ludzie przychodzili z ulicy do Zajazdu Napoleońskiego w Warszawie, gdzie rezydował litewski minister spraw zagranicznych i przynosili po kilka czy kilkadziesiąt złotych, oddając je "na wolną Litwę". A potem był wieloletni kryzys w stosunkach Warszawy z Wilnem wywołany przede wszystkim szykanowaniem polskiej mniejszości przez nacjonalistyczne środowiska litewskie. Z Ukrainą może być podobnie. Licząc, że demokracja zwycięży, nie miejmy złudzeń. Podobnie jak złudzeń nie powinni mieć popierający Juszczenkę politycy oraz obywatele Ukrainy. Jeżeli demokratyczny kandydat wygra, to jego sukces oznaczać będzie zaledwie (i aż) stworzenie dla Ukrainy szansy na prawdziwe reformy i prawdziwą niezależność. Już teraz, czytając uchwałę Parlamentu Ukraińskiego zobowiązującą rząd do wycofania wojsk z Iraku, możemy mieć przedsmak slalomu, jakim będzie się musiał poruszać demokratyczny rząd Ukrainy.
Narodziny przywódcy
Kim jest człowiek, który stał się jednym z najpopularniejszych polityków na świecie? Kiedyś pisano o Juszczence, że jako bardzo przystojny mężczyzna podoba się ukraińskim kobietom. Nie tylko zresztą ukraińskim. Z wyraźnym uznaniem o męskim uroku Juszczenki wypowiadały się panie z otoczenia premiera Buzka, który z Juszczenką spotykał się wielokrotnie w czasach, gdy był on premierem Ukrainy. Teraz jednak, po próbie otrucia go (nikt nie jest w stanie powiedzieć, przez kogo) twarz Wiktora Juszczenki wygląda wręcz okropnie. Specjaliści od broni bakteriologicznych mówią, że podobne objawy powoduje długotrwałe zatrucie dioksynami. Nikt jednak, łącznie z lekarzami, którzy leczyli Juszczenkę w Wiedniu, nie chce oficjalnie potwierdzić takiej diagnozy. Jeśli jest to prawda, to podejrzenie pada w naturalny sposób na otoczenie prezydenta Kuczmy, gdyż długotrwale działające trucizny na bazie dioksyn znajdują się w arsenałach broni masowego rażenia, a do tych dostęp mają przede wszystkim instytucje państwowe.
Zacznę jednak od początku. Juszczenko w lutym skończył 50 lat. Urodzony na wsi Chorużiwka na wschodzie Ukrainy młodość spędził w Tarnopolu. Tam również skończył Wyższą Szkołę Finansów i Ekonomii. Rzecz jasna, jeszcze w głębokich czasach sowieckich. Później zaczął pracować jako zwykły urzędnik w różnych oddziałach sowieckiego banku państwowego, krok po kroku awansując w bankowej hierarchii. Oczywiście, zapisał się do partii komunistycznej. Ożenił się, miał dzieci… Ot, zwyczajna banalna kariera.
Gwałtownego przyspieszenia nabrała kariera młodego bankowca po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości. Już w 1993 roku 39-letni Juszczenko został powołany na prezesa Narodowego Banku Ukrainy. Stanowisko było nie nazbyt atrakcyjne, bo Ukraina świeżo oddzielona od Rosji nie miała własnej waluty, a w kraju szalała hiperinflacja. Juszczence, który nie ukrywał, że korzystał z przykładu Leszka Balcerowicza, w krótkim czasie udało się zdusić hiperinflację i doprowadzić do stworzenia narodowej waluty - hrywny. Waluty, która okazuje się zadziwiająco stabilna. Gdy jeszcze w 1998 roku udało mu się zminimalizować śmiertelnie groźne dla Ukrainy skutki rosyjskiego kryzysu walutowego, prezydent Leonid Kuczma powołał go na stanowisko szefa rządu. Relacje pomiędzy obu panami były znakomite. I powszechnie komentowano, że Kuczma przewiduje przekazanie następstwa właśnie młodemu premierowi.
Trudny sojusznik
Juszczenko niesłychanie aktywnie zabrał się do porządkowania gospodarki. Zaczął wpuszczać nieco prawdziwego wolnego rynku i zapraszać zagranicznych inwestorów. Okres jego premierowania zadaje kłam powtarzanej obecnie w Moskwie tezie o antyrosyjskości Juszczenki. Nigdy nie było tylu rosyjskich inwestycji na Ukrainie, ile w czasach rządów obecnego przywódcy opozycji. Z drugiej jednak strony Juszczenko dbał o to, by w jego kraju pojawiali się inwestorzy z Zachodu. Także z Polski.
Pozycja polityczna premiera wydawała się nienaruszalna. Był najpopularniejszym politykiem na Ukrainie, jego minister spraw zagranicznych Borys Tarasiuk zdołał skłonić Stany Zjednoczone i Europę do tego, by zechciały w ogóle zauważać państwo ukraińskie. W Moskwie zimną furię wywołały oświadczenia Tarasiuka, iż strategicznym celem Kijowa jest uzyskanie członkostwa w NATO. Jeszcze większą irytację musiały spowodować rozmowy Juszczenki z polskim premierem o udziale Ukrainy w budowie gazociągu z Norwegii do Polski oraz oferta wykorzystania ukraińskich zbiorników gazu przez Polskę i Słowację. To już było za dużo - Rosjanie zaczęli naciskać na Kuczmę, który najpierw zmusił do dymisji Tarasiuka, potem zaś zaczął przejmować politykę energetyczną z rąk premiera. Jej ofiarą padł między innymi słynny rurociąg z Odessy do Gdańska.
Przeciwnicy polityczni zaczęli równocześnie budzić niechęć Kuczmy do Juszczenki, którego przedstawiano jako rywala urzędującego prezydenta. Popularność premiera obróciła się w końcu przeciwko niemu. Mimo że nadał rzeczywisty impuls rozwojowy gospodarce Ukrainy i zbudował solidną pozycję międzynarodową Kijowa, został odwołany przez prezydenta w 2001 roku.
Z wielu spotkań z Juszczenką w czasie jego premierostwa wcale nie wyniosłem wrażenia, iż jest to człowiek szczególnie twardy czy walczący o własną pozycję polityczną. Przeciwnie, miałem do czynienia z inteligentnym technokratą i człowiekiem kompromisu. Owszem, bywał próżny, lubił chwalić się swoim domem i swoją miłością do koni, owszem był dumny ze swojej drugiej żony Amerykanki, wcześniej pracującej w Departamencie Stanu i ze swojej zamożności (której na Ukrainie nie zdobywało się nigdy całkowicie czystymi sposobami). Przede wszystkim jednak był Juszczenko technokratą, popchniętym przez okoliczności do roli polityka, a potem lidera opozycji. Gdy założona przez niego partia Nasza Ukraina wygrała wybory parlamentarne w 2002 roku, zdobywając ponad 6 milionów głosów, Juszczenko stał się naturalnym kandydatem opozycji na prezydenta. Wcale nie był radykałem. Tę role spełniała Julia Tymoszenko oskarżająca Juszczenkę o oportunizm. Jednak od chwili decyzji o wystawieniu Juszczenki do wyborów prezydenckich piękna pani Julia popiera go całkowicie lojalnie. Bo też z obozu demokratycznego wyłącznie Wiktor Juszczenko miał szansę na sukces. I odniósł go, bo wszystko wskazuje na to, że ponad połowa wyborców głosowała właśnie na niego.
A od 23 listopada obserwujemy narodziny rzeczywistego, charyzmatycznego przywódcy narodu ukraińskiego. Przywódcy, z którym nie raz będziemy mieli kłopoty, bo wystarczy przypomnieć, że w sprawie odbudowy Cmentarza Orląt we Lwowie Wiktor Juszczenko był spośród czołowych polityków Ukrainy partnerem najtrudniejszym, ale przywódcy, który nie myśli w kategoriach interesu tej czy innej grupy mafijnej, lecz w kategoriach interesu narodowego.