Logo Przewdonik Katolicki

Uobecniać Chrystusa

Joanna Linka
Fot.

Rozmowa z ojcem Marianem Żelazkiem, werbistą od ponad 50 lat pracującym w Indiach, w 2001 roku nominowanym do Pokojowej Nagrody Nobla Dlaczego ojciec został misjonarzem? - Trzeba by spytać Pana Jezusa. Kiedy słyszę takie pytanie, to przypomina mi się pewna książka, opisująca prześladowania katolików na Węgrzech w dwudziestych latach ubiegłego wieku. Opisany jest tam chłopiec,...


Rozmowa z ojcem Marianem Żelazkiem, werbistą od ponad 50 lat pracującym w Indiach, w 2001 roku nominowanym do Pokojowej Nagrody Nobla


Dlaczego ojciec został misjonarzem?

- Trzeba by spytać Pana Jezusa. Kiedy słyszę takie pytanie, to przypomina mi się pewna książka, opisująca prześladowania katolików na Węgrzech w dwudziestych latach ubiegłego wieku. Opisany jest tam chłopiec, który widział, jak wieszano księży i palono kościoły. I ten chłopiec, któregoś dnia podchodzi do swojego proboszcza i oświadcza, że chce zostać księdzem. Kiedy pada pytanie, czy nie widzi, jak są traktowani, odpowiada: "właśnie dlatego chcę nim zostać". I dalej autor pisze, że jeżeli Pan Jezus ucałuje kogoś w czoło i powie "pójdź za mną", to żadna siła temu nie może przeszkodzić. A dlaczego mnie Pan Jezus wybrał, trudno powiedzieć. Nie wybiera tych najlepszych. Ale ma swój klucz, wybiera i się idzie. I to jest najlepsze, co człowiek może zrobić. Gdybym miał jeszcze raz wybrać swój zawód czy powołanie, wybrałbym to samo. A jak nie księdzem, prawdopodobnie zostałbym lekarzem, bo to też jest służba drugiemu człowiekowi.

Jakie wspomnienia Ojca łączą się z domem rodzinnym?

- Pochodzę z dużej rodziny, miałem ośmiu braci i sześć sióstr. A ja byłem w środku, urodziłem się jako siódmy. Każdy z nas, dorastając, wchodził w pewien ustalony system, musiał opiekować się młodszymi. Mamę pamiętam jako osobę bardzo bogobojną i dobrą. Nigdy nie zapomnę jej widoku, który najbardziej wzbudzał litość, kiedy przystępowała do prania. Pięknym zwyczajem w naszym domu była wspólna wieczorna modlitwa. Pamiętam też, gdy wybieraliśmy się w niedzielę do kościoła, to całowaliśmy ręce matki i ojca. A po powrocie czekaliśmy na dobry obiad. Niekiedy było ciasto, ale nie zawsze, to jednak była duża rodzina.
Właśnie tę świąteczną rodzinną atmosferę niedzieli najbardziej wspominałem podczas wojny, kiedy przebywałem w obozie koncentracyjnym w Dachau.

Co pomagało przeżyć czas wojenny?

- Do więzienia trafiłem prosto z nowicjatu w Chludowie. I widocznie ten nowicjat musiał być bardzo dobry. Bo ci, którzy w obozie umierali, to umierali pięknie, poddani woli Bożej. Teraz toczy się proces beatyfikacyjny czternastu moich współbraci. Większość z nich umarła w Guzen, przy ciężkiej pracy w kamieniołomach. Brak wody i godziwych warunków do życia, a także mordercza praca dziesiątkowały ludzi.

Po wojnie pojechał Ojciec do Rzymu, a stamtąd prosto do Indii.

- Rzeczywiście, po obozie nie mogłem od razu wrócić do Ojczyzny. W tamtym czasie bardzo marzyłem o spotkaniu z Ojcem Świętym. I nadarzyła się okazja. Mogłem pojechać na studia do Rzymu. W 1948 byłem wyświęcony właśnie w Rzymie, a dwa lata później pojechałem do Indii. W latach pięćdziesiątych, nasze zgromadzenie otworzyło nową misję w środkowych Indiach, w stanie Orisa. Szukano wówczas ochotników. A w naszym zgromadzeniu jest tak, że możemy wybierać miejsca, do których chcemy jechać. No i zgłosiłem się. Indie mnie fascynowały. Pociągał też międzynarodowy skład misjonarzy.

Ilu Polaków wówczas tam wyjechało?

- Dwóch. Poza tym byli Niemcy, Anglicy, Słowacy, a także bracia z Australii. Razem dwudziestu sześciu młodych misjonarzy. Obowiązywał język angielski, który również jest językiem urzędowym w Indiach. Mieliśmy wielki zapał do pracy misyjnej. Od początku staraliśmy się o nowe powołania. I rezultat jest taki, że po pół wieku naszej pracy w naszym zgromadzeniu przybyło stu pięćdziesięciu braci, samych hindusów!

Co Ojca najbardziej zaskoczyło po przybyciu do Indii?

- Kościół pełen ludzi. Ten widok pamiętam z mojego pierwszego przyjazdu, ale to samo widziałem po wielu latach, kiedy ostatnio wyruszałem z Bombaju do Polski. W kościele znajdowało się ponad 1000 osób, niektórzy stali na ulicy. To była środa i odprawiano Nowennę ku czci Najświętszej Maryi Panny Nieustającej Pomocy. Ale największe zdumienie wywołało to, że w większości byli to nie chrześcijanie, ale hindusi i muzułmanie. Nabożeństwo odbywa się od szóstej rano do szóstej wieczorem, co godzinę w innym języku. Kościół zawsze jest przepełniony. Po nabożeństwie hindusi mają zwyczaj, że przychodzą do zakrystii i proszą o błogosławieństwo. Robią to częściej niż katolicy.

Czy to, że hindusi przychodzą i proszą o błogosławieństwo w katolickiej świątyni, nie jest sprzeczne z ich wierzeniami?

- Nie. Hindusi z natury są bardzo religijnym ludem, można powiedzieć - duchowym, szukającym obecności Boga. Wrogość podsycana jest przez pewne grupy fundamentalistów, nieakceptujących tego, że niektórzy z nich stają się chrześcijanami. Ale to nie świadczy o tym, że hindusi mają niechęć do Pana Jezusa czy Matki Najświętszej. Powstające konflikty nie są problemami religijnymi, a raczej społecznymi.

Konstytucja indyjska gwarantuje równe prawa wszystkim obywatelom, jednak tradycja podziału społeczeństwa na kasty jest ciągle żywa.

- Niestety tak. Najbardziej poszkodowani w tym podziale są ludzie z najniższych kast, tzw. nietykalni. Problemem dla hindusów staje się to, gdy ktoś z niższej warstwy zostaje chrześcijaninem i niejako wymyka się od wieków panującym zwyczajom. Bo trzeba wiedzieć, że człowiek w Indiach rodzi się, przynależąc do kasty i w niej umiera. Niemniej, konstytucja zapewnia równe prawa wszystkim, w tym dostęp do edukacji.

Pierwsza placówka, do której Ojciec przybył, była w dżungli.

- Przez 25 lat pracowałem między Adibasami, to jest jeden z pierwotnych szczepów na terenie Indii. Tamtejsza ludność przypomina wyglądem mieszkańców Afryki. Przez wyższe kasty zostali zepchnięci do lasów, prześladowani, wyzyskiwani, traktowani jak zwierzęta. W tych lasach żyją do dziś. Misjonarze przybyli do nich w ubiegłym wieku. Przyszli z wielką otwartością, uznając ich godność. Przynieśli też reformy socjalne i ekonomiczne. Pokazywali sposoby zarabiania pieniędzy, pomagali uprawiać pola, zakładali banki ryżowe. Szczególną pomocą było tworzenie szkół. Proszę sobie wyobrazić, że tam, w tej dżungli założyliśmy 171 szkół podstawowych. Najstarsze powstały już w 1906 roku. Państwo w ogóle nie myślało, aby zakładać takie placówki dla Adibasów. A my teraz widzimy piękne wyniki tej działalności - z tamtejszej ludności pochodzi dwóch biskupów oraz lekarze, profesorowie, inżynierowie.

Jak na to reagują ludzie z wyższych kast?

- Naturalnie to im się nie podoba. Posądzają nas o nakłanianie do zmiany religii, interesowność. Ale to nie jest prawda. Jeśli ktoś z Adibasów chce zostać katolikiem, musi przejść roczny katechumenat i udowodnić, że naprawdę chce nim być. Gdy np. z wioski zgłosiła się jedna rodzina, która chciała zostać ochrzczona, to my się nie zgodziliśmy. Musiało być więcej rodzin, aby mogli się wspomagać, szczególnie w czasie trudnym, np. choroby, bowiem jest to czas, kiedy nowo nawróceni chrześcijanie łatwo powracają do pogańskich nawyków.

A potem trafił Ojciec do centrum religijnego hindusów.

- Otworzyliśmy nową placówkę w miejscowości Puri nad Zatoką Senegalską. Rzeczywiście jest to święte miejsce w Indiach, taka "hinduska Częstochowa". Codziennie przychodzą tu tysiące pielgrzymów do Świątyni Pana Świata. Prawo wejścia mają tu jednak tylko ortodoksyjni hindusi. W Polsce mamy odłam Hare Kriszna. Kiedy tacy polscy wyznawcy przybędą do Puri i będą chcieli wejść do świątyni, to nie zostaną wpuszczeni, ponieważ nikt do nich nie ma zaufania. Nieraz żal mi tych chłopaków, którzy przyjeżdżają z daleka, wiele poświęcając, też porzucając Chrystusa i to wszystko, co Kościół robi dla ludzi. Trzeba wiedzieć, że hindusi nie robią tak wiele dla swoich wyznawców, jak nasz Kościół. I pomimo takiego poświęcenia nie zostaną wpuszczeni do świątyni. Mogą tańczyć przed jej bramą, ale do środka nie wejdą.

Co wobec tego może robić katolicki misjonarz w takim miejscu?

- Też zadałem sobie to pytanie. Przyszło mi żyć wśród ludzi wykształconych, żyjących w zorganizowanym hinduistycznym Kościele i trzeba powiedzieć - "kwitnącym" Kościele.
Zrodził się w mojej głowie plan, żeby właśnie w tym mieście uobecnić Chrystusa. Najpierw zaczęliśmy to realizować, zakładając dwie szkoły. Jedna jest prowadzona przez siostry z językiem wykładowym angielskim, uczy się w niej dwa tysiące uczniów. Druga przeznaczona jest dla dzieci z rodzin, w których rodzice są trędowaci. Uczy się w niej pięćset czterdziestu jeden uczniów, z czego dwie trzecie to dzieci z rodzin zdrowych. Celem naszym było to, aby dzieci z różnych środowisk mogły się integrować. A szczególnie, aby do środowiska były przyjęte dzieci trędowatych, bowiem niestety do dnia dzisiejszego trędowaci mają w Indiach stygmat publiczny, tych, którzy za grzechy zostali przez Boga odrzuceni.

Tam rozpoczęła się praca z trędowatymi?

- Tak. To był drugi sposób na uobecnienie Jezusa - praca wśród trędowatych. Hindusi nie rozumieją opieki nad chorymi i najuboższymi. Kolonia trędowatych była przeklęta, nikt tam nie wchodził. Dlatego, kiedy my w 1955 roku do nich wyszliśmy, zwróciliśmy uwagę całej tamtejszej społeczności. Obawiano się, że chcemy nawracać chorych. Musieliśmy udowodnić, że robimy to, ponieważ chorzy są naszymi braćmi, są dziećmi Bożymi. Powoli przekonali się, że przyszliśmy, aby pomagać. Zdobyliśmy sympatię całego miasta. Do tego stopnia, że kiedy wyszła sprawa z moją kandydaturą do Nagrody Nobla, mieszkańcy Puri cieszyli się, jakby to ich człowiek kandydował. Wtedy z wielu miejsc przychodziły zaproszenia, abym uczestniczył w różnych wydarzeniach, jako nominowany do tak wielkiej nagrody. Kościół nie ucierpiał na tym. A piękne było to, że o Kościele tak dobrze wtedy mówiono.

W Puri nie tylko dobrze mówiono o Kościele, ale także podziwiano wybudowaną przez Ojca świątynię.

- Chcieliśmy także uobecnić Chrystusa, budując piękne budynki. Najpierw powstały Katolicka Biblioteka i Centrum Poszukiwania Prawdy. Z tych budynków korzysta wielu młodych ludzi, organizujemy tam również spotkania ekumeniczne z hindusami. Raz w miesiącu przychodzi na nie około czterdziestu osób, najpierw przez godzinę modlimy się, każdy na swój sposób, potem trochę dyskutujemy oraz pijemy herbatę i kawę po hindusku, bo tam takie rzeczy się bardzo ceni.
Następnie postanowiliśmy zbudować kościół. Gotowy był w 1985 roku. Pamiętam takie zdarzenie, kiedy nasza świątynia stała się schronieniem dla hindusów, którzy przybyli na jakąś uroczystość i zastał ich wielki deszcz. A było tam około miliona ludzi. Wynieśliśmy Najświętszy Sakrament i pielgrzymi mogli się schronić. Zazwyczaj, gdy jest ładna pogoda, śpią na dworze.
Obecnie budujemy Dom Duchowości, w którym mają się odbywać rekolekcje i sympozja. Będą tam trzydzieści dwa pokoje.

Czy spotkał ojciec Matkę Teresę?

- Kilka razy się spotkaliśmy. Ujmowało w niej to, że w prosty, niewieści sposób wskazywała na Ewangelię i Jezusa. Kalkuta jest położona niedaleko nas. Raz jechałem prosić, aby otworzyła swój dom w naszej diecezji. Teraz mamy w diecezji dwa ich domy, jeden 40 km od Puri, drugi 68 km. Pamiętam jej pogrzeb, tłumy, które przybyły... Przybył nawet prezydent Indii, a także przedstawiciele innych krajów.

Co jest najważniejsze w pracy misjonarza?

- Żeby wszystko jadł i pił. Tego nas uczono już w gimnazjum. Ale najważniejsza jest głęboka wiara. Nie można pracować dla Chrystusa bez Chrystusa. Bez wiary misjonarz staje się społecznym pracownikiem. Z Jezusem łatwiej pokonać pojawiające się trudności. A jest ich bardzo wiele. Ważne też jest to, o czym mówił Papież Paweł VI odnośnie głoszenia Ewangelii. W jednej ze swoich encyklik pisał, że dzisiaj ludzie już nie wierzą w słowa. I z mojego doświadczenia wynika, że ci, wśród których pracuję, wierzą w przykład. I jeśli przyjmują czasami słowa, tego, który mówi, to tylko z powodu jego uczynków. Szczególnie jest to widoczne właśnie w Indiach, gdzie ludzie mają wyczucie do wszystkiego, co jest Boże. Dlatego, gdy zobaczą u misjonarza, że jest w nim ślad męża Bożego, będą go szanowali, zwracali uwagę na niego i na to, co robi.
Rozmawiała

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki