Logo Przewdonik Katolicki

Prawda według Moore'a

Marta Fita-Czuchnowska
Fot.

"Fahrenheit 911" Michaela Moore'a, który otrzymał Złotą Palmę w Cannes, skomentowano jako "granat wymierzony w Biały Dom", "film, który może wpłynąć na wynik wyborów" oraz "prężenie muskułów przez Cannes". Wiele hałasu o nic? Na wszelki wypadek powtórzmy pewne fakty: to terroryści islamscy zaatakowali World Trade Center, a nie prezydent Bush wraz z Saudyjskim Domem Królewskim. W...

"Fahrenheit 911" Michaela Moore'a, który otrzymał Złotą Palmę w Cannes, skomentowano jako "granat wymierzony w Biały Dom", "film, który może wpłynąć na wynik wyborów" oraz "prężenie muskułów przez Cannes". Wiele hałasu o nic?


Na wszelki wypadek powtórzmy pewne fakty: to terroryści islamscy zaatakowali World Trade Center, a nie prezydent Bush wraz z Saudyjskim Domem Królewskim.
W gorączkowej atmosferze, w jakiej toczy się dyskusja o filmie, którego nikt jeszcze nie widział poza publicznością Cannes, można się pogubić i uznać, że rzeczy miały się odwrotnie. Niektóre z festiwalowych relacji i streszczeń reklamują dokument Michaela Moore'a "Fahrenheit 911" jako film, który odsłania mroczne interesy rodziny Bushow i tło ataków na World Trade Center. Na wypadek, gdyby ktoś całkowicie pozbawiony przez ostatnie lata kontaktu ze światem postanowił nadrobić braki, rozpoczynając od echa festiwalu w Cannes, należy powtórzyć, że farma prezydenta Busha w Teksasie nie jest bezpieczną zatoką dla rodziny bin Ladena, a Ameryka przeżyła prawdziwsze dramaty i kryzysy demokracji niż rządy aktualnej (demokratycznie wybranej) administracji.

Atrapa granata


Z oględnych i bynajmniej nie entuzjastycznych recenzji filmu, jakie ukazały się w Stanach i Wielkiej Brytanii, nie wynika na razie, że Michael Moore stworzył dzieło wybitne, powtarza się natomiast opinia, że "Fahrenheit 911", to "ostra", "jadowita", "gorąca", "demagogiczna" krytyka Busha. Reżyser, jak twierdzi "Washington Post", oskarża prezydenta o to, że posłużył się wojną w Iraku jako "taktyką odwracania uwagi od osobistych i biznesowych powiązań Busha z bogatą w ropę Arabią Saudyjską, włączając w to członków rodziny bin Ladena". Nie, nie chodzi o byłego dyktatora Iraku.
"Washington Post" określa również ten film jako "granat wymierzony w Biały Dom Busha".
Przynajmniej intencje autora wydają się w tym kontekście jasne, choć sam reżyser zarzekał się w Cannes, że nie zamierzał zrobić filmu politycznego. Chodziło przede wszystkim o to, "by widzowie, którzy spędzą dwie godziny, oglądając "Fahrenheit", uznali to za dobrą rozrywkę". "Sztuka przed polityką" - twierdzi Michael Moore. Wobec tego dictum należy przypomnieć, że Moore był od zawsze autorem zaangażowanym politycznie, zarówno jako reżyser, jak i autor książek. Wraz z Oliverem Stonem należy do grupy artystów - zwolenników teorii spisku, w którym biorą udział: rządy, wielkie korporacje, producenci broni, Charlton Heston (od Ben Hura) i prezes General Motors.
Dość niefortunna decyzja szefa "Disneya" Michaela Eisnera, który odmówił dystrybucji filmu w Stanach, upewni teraz reżysera i część publiczności w przekonaniu, że Micheal Moore prześladowany jest również przez cenzurę, Disneya i główny nurt amerykańskiej kinematografii.
Film nie ma więc dystrybutora, a o prawa do rozpowszechniania ubiega się Miramax (spółka zależna Disneya). Dyskusja między obydwiema firmami staje się coraz gorętsza i coraz bardziej medialna, a cena praw autorskich do "Farenheita" rośnie. Wymarzony marketing.
Reżyser i szefowie Miramaxu licytują film, stawiając swoje warunki. Moore żąda, aby firma, która zajmie się dystrybucją, wprowadziła film do kin jeszcze w lipcu, ponieważ liczy na to, że zdąży tym samym wpłynąć na decyzje wyborców; dawką podtrzymującą zainteresowanie i oburzenie widzów na administrację Busha byłoby wypuszczenie DVD jesienią. Bardzo przemyślna strategia i bardzo dobra kampania reklamowa, do której przyczynił się Disney.

Gdzie leży Cannes?


Festiwal w Cannes nie jest imprezą, która lansowałaby w Stanach mody filmowe, a Złota Palma nie jest zazwyczaj gwarancją popularności filmu na tym rynku. A jednak, jak zauważył recenzent "The New York Times", tym razem echa Cannes mogą sięgnąć daleko - spór o dystrybucję podtrzymuje zainteresowanie "Fahrenheitem", akurat w okresie, w którym dyskusja na temat Iraku i tak przysparza administracji sporo problemów i dużo złej prasy.
Być może odzew, z jakim film mógłby się spotkać w Ameryce, byłby daleki od entuzjazmu z Cannes. Pytany o to, czy jest antyamerykański, Moore odpowiada, że właściwie nie, ale irytuje go to, że ten naród nie potrafi sobie poradzić z własnym rządem i gospodarką. W tym miejscu należy wyjaśnić, że wątek, na którym koncentruje się jego film - rzekomych biznesowych powiązań rodziny prezydenta z Domem Saudów, pojawił się już wcześniej, został zdementowany i niknął z amerykańskich mediów. Wydano nawet na ten temat książkę, która jak dotąd nie obaliła prezydentury Busha.
Film jednak z góry zyska na popularności, jeśli nadal będzie miał kłopoty z rozpowszechnianiem. Autor chętnie uchodziłby za ofiarę jakiegoś - jakiegokolwiek - systemu, choćby systemu dystrybucji. Jego wystąpienia w mediach, w których oświadcza, że jedynym krajem, w którym nie można zobaczyć jego filmu, jest Ameryka, utrzymują wokół 991 stopni Fahrenheita temperaturę wrzenia.
Michael Moore jest bowiem nie tylko twórcą zaangażowanym politycznie, ale też wyrobionym marketingowo. Trudno właściwie powiedzieć, czy w jego buńczucznych i demagogicznych wystąpieniach na ekranie i poza nim jest więcej polityki, czy przemyślanej strategii reklamowej.

Szum spuszczanej wody


Jak napisał brytyjski "The Observer", Moore pojawił się w Cannes "za pomocą swojego tradycyjnego środka transportu - czyli na fali kontrowersji"; taką też falę wykorzystał Moore do promocji swojego wcześniejszego filmu "Zabawy z bronią", występując podczas ubiegłorocznej ceremonii oskarowej z ostrą krytyką prezydenta Busha. Nazajutrz po jego przemówieniu oglądalność filmu wzrosła o 110 procent, a przez następne dwa tygodnie o ponad 70 procent. Można się też pokusić o refleksję, czy - ze względów artystycznych - "Zabawy z bronią" rzeczywiście zasługiwały na Oskara, czy też nagroda ta była głosem Akademii Filmowej w ogólnoamerykańskiej dyskusji na temat prawa do noszenia broni. Nieco groteskowe, nieco przerażające, nieco śmieszne, ale głównie chaotyczne "Zabawy z bronią" były filmem na temat masakry w liceum w Columbine, a szerzej: na temat łatwego dostępu do broni w USA i fali przemocy wśród nastolatków, dla których zdobycie broni automatycznej nie stanowi problemu. Nie sposób polemizować z wagą tematu, ale można polemizować z jego przedstawieniem i pochopnymi wnioskami. Michael Moore postawił bowiem tezę, zgodnie z którą za agresywne nastawienie nastolatków w Columbine odpowiadała bliskość fabryki Lockheeda Martina. Pewne sekwencje filmu były zaaranżowane, ale myląco wplecione pośród epizody stricte dokumentalne. A zredukowanie całego problemu do destrukcyjnego wpływu mediów oraz złośliwych korporacji spłaszcza film do grubości broszurki. Na domiar złego jest on niespójny i ogólnie slaby. Był jednak, jak na dokument - czy też groteskę paradokumentalną - bardzo dochodowy i słynna fala kontrowersji przyniosła mu wiele dobrego.

Głos Francji


Inna fala - antyamerykańskich trendów w Europie, sprzeciwów wobec wojny w Iraku - wpłynęła być może na decyzje jury w Cannes. Festiwal ten od lat notorycznie ignorował filmy dokumentalne, a jeszcze na kilka dni przed ogłoszeniem werdyktu prasa nie uznawała "Fahrenheita" jako oczywistego kandydata do nagrody. Brytyjski dziennik "The Guardian", komentując Złotą Palmę dla Moore'a, pominął tryb przypuszczający i uznał werdykt za "Kolejny cios Francuzów w wojnę Busha". Byłoby to jeszcze małym zmartwieniem, gdyby nie inny artykuł w tym samym dzienniku, wedle którego Cannes słusznie zrezygnowało z preferencji estetycznych, aby wywrzeć wpływ na losy świata (tak!) i wojny w Iraku. Teraz więc nie tylko można - po lekturze stron festiwalowych - dojść do wniosku, że administracja Busha stoi za atakami terrorystów. Można się też obawiać, że Francuzi zorganizowali coup d'etat, a Quentin Tarantino i reszta jury z Cannes decyduje o losach wojny w Iraku.

Republikanie niewzruszeni


- Żaden film, fabularny czy dokumentalny, nie wpłynął jeszcze na wynik wyborów w Stanach - mówi republikański ekspert od kampanii wyborczych, który, jak reszta Amerykanów, nie widział jeszcze filmu i ostrożnie komentuje całe zamieszanie wokół werdyktu. - Jeśli film jest bardzo tendencyjny politycznie, może się też okazać granatem, który wybuchnie autorowi w rękach.
Nie należy chyba filmu Moore'a krytykować, ani przekreślać a priori, na podstawie recenzji i festiwalowych komentarzy. Może nawet nie należy się martwić porównywaniem autora Sergiusza Eisensteina - pod względem stopnia "ideologizacji" filmu i obliczonych na emocje technik montażu. Ale zważywszy na to, że na własnych stronach internetowych Michael Moore podsuwa swoje materiały i poprzednie produkcje jako materiał poglądowy na wykłady z historii i zajęcia z dziennikarstwa, można się przestraszyć. Moore, jako nauczyciel historii i jury z Cannes wpływające na losy świata... To przekracza granice ogólnej artystycznej teorii względności. Może należy po prostu obejrzeć "W samo południe". Albo "Koniec Hollywood", w którym francuskie jury przyznaje nagrodę główną ociemniałemu na tle nerwicowym Woody'emu Allenowi.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki