Najpierw probostwo w Śremie. Bo właśnie w księdzu prałacie Karwatce znaleźliśmy powiernika naszej sprawy; on dowiadywał się w Poznaniu, kto i za ile przywróciłby sztandarowi jego dawne piękno i dostojeństwo. Sztandarowi śremskiej gimnazjalnej I Drużyny Harcerskiej im. Przemysława II. Tej, która jako druga na ziemi wielkopolskiej, będącej w pruskim władaniu, założona została w roku 1912 przez gimnazjalistów, m.in. Bronisława Szczepskiego. Tej samej, której orkiestra dęta okryła się w roku 1937 światową sławą na skautowskim JAMBORE w Holandii. Sztandar uległ częściowemu zniszczeniu, gdy przez czas niemieckiej okupacji, z narażeniem życia, przechował go kupiec i krawiec, popularny Antoś Nowak, uczestnik powstania wielkopolskiego i wojny bolszewickiej. Jedyny bodaj w naszym mieście Kawaler Orderu Virtuti Militari.
Na odnowienie sztandaru potrzebne były pieniądze, dużo pieniędzy. Z lat dziecięcych pamiętałem szopki, z jakimi w okresie Bożego Narodzenia zjawiano się u nas w domu. Nie zapomniałem mojej fascynacji błyszczącą gwiazdą betlejemską, słomianym dachem stajenki, kolorowymi figurkami. I hojności moich rodziców. Więc może harcerska szopka, pierwsza szopka po pięciu latach zawieruchy wojennej?
Wyruszyliśmy...
Z naszego mieszkania przy ul. ks. Wawrzyniaka idziemy wąską uliczką między więzieniem a remizą strażacką: Rysiek (kilka lat później medyk), jak przystało na pasterza, w długim kożuchu, Jasiu (ekonomista) w krakowskim, solidnym serdaku, Edek (budowlaniec) w góralskim półkożuszku i ja (prawnik). W rękawiczkach protez i grubych okularowych soczewkach na nosie mogłem występować tylko we własnej skórze; harcerskiej drelichowej bluzie i drelichowych spodniach. A Wigilia roku 1956 jest wyjątkowo mroźna. Jasiu niesie szopkę - dzieło Zenka Łabędy. W jej wnętrzu pięknie wykonane przez Marycha Nagengasta - talent w każdej niemal dziedzinie - tradycyjne żłóbkowe figurki. Dzieciątku przydał harcerza i partyzanta; zapewne chciał mi sprawić przyjemność...
Przedstawiliśmy się: "Z szopką tutaj przybywamy zaśpiewać przed progiem...". Melodię zapożyczyliśmy z ćwiczonej w gimnazjum ludowej piosenki. Słowa powitalnej kolędy napisał - oczywiście - Marych. Następne śpiewanie było również na głosy: stworzona przez naszego prefekta ks. Mniejżyńskiego pastorałka: "Godzina kolęd się zaczyna...". Potem "Lulajże Jezuniu...", "Do szopy, hej pasterze..." i kilka innych. Na zakończenie wykrzyczane: "Bracia, patrzcie jeno!!!...". Ksiądz prałat jest zachwycony, nie szczędzi nam pochwał. W euforii, prawie biegiem, ruszamy do stojącego naprzeciwko "szpitalika", starego domku, w którym tymczasowo mieszka dr Paul, ordynator "prawdziwego" szpitala. Jesteśmy proszeni do obszernego, niskiego pokoju; rozłożysta pachnąca lasem choinka, przystrojona dziesiątkami bombek i metrami kolorowych łańcuchów, rozjaśniona płomyczkami gęstwiny świeczek. Przy dużym stole wigilijnym dr Paul z rodziną i kilkoro innych nieznanych nam osób; pewnie jego goście spoza Śremu. Rozochoceni udaną prapremierą na probostwie nie żałujemy gardeł. Każda kolęda kwitowana jest oklaskami i komplementami gości. Jedynie gospodarz nie entuzjazmuje się, milczy niepokojąco. Ale na zakończenie dziękuje. Tyle że, już wychodzącym, rzuca retoryczne pytanie: "Panowie, a musicie tak głośno?".
Zamiast herbatki
Chodzimy z szopką i śpiewaniem w pierwsze święto, w drugie i jeszcze w następne wieczory. Śnieg sypie, mróz nie odpuszcza. W połowie każdego wieczoru wpadamy do mamy Edka na szklankę gorącej herbaty; nie pomaga na długo. Któregoś razu rodzice Edka dochodzą do wniosku, że w tej sytuacji pomóc może jedynie grzane wino. Właśnie to - domowym sposobem robione przez rodziców Edka i sprzedawane w ich sklepie warzywno-owocowym. Argumenty doświadczonych starszych państwa, aromatyczny zapach zakazanego owocu, perspektywa rozgrzania o wiele skuteczniejszego niż herbata - rozmiękczają harcerską wolę.
Poprzez rynek "walimy" do aptekarza Logi. Zaraz potem idziemy do budynku obok, gdzie małe, przytulne mieszkanko zajmuje pani profesor Terlecka. Cały męski rodzaj naszej "budy" podkochuje się w niewiele starszej od swych zapóźnionych przez wojnę uczniów. Była urodziwa, pełna temperamentu, mówiąca piękną polszczyzną z urzekającym kresowym akcentem. Nikt nie wiedział, skąd wzięła się w Śremie, sama, bez kogokolwiek z bliskich. Uczyła biologii i geografii.
Już od przedświąt chorowała. Pragnęliśmy wynagrodzić smutek, jaki zapewne przepełniał jej serduszko. Wyczerpawszy więc zwykły repertuar, śpiewamy wszystkie kolędy, jakie udaje nam się przypomnieć. Krążące w żyłach wino i widok włosów pani profesor rozsypanych na poduszce nie sprzyjał podjęciu decyzji o zakończeniu występu. Pomaga nam w tym energiczny ton znany z lekcji i dyżurów: "Chłopcy, śpiewacie ładnie, ale...". I nieco łagodniej, może nawet filuteryjnie: "Gdy wrócę na lekcje, nie będę was przepytywać z budowy i funkcjonowania serca...".
Smagani mroźnym wiatrem, z mieszanymi uczuciami podążamy do kamienicy Sałacińskiego. Znana szeroka brama, w lewo ciemna klatka schodowa z krętymi schodami. Idziemy powoli, ostrożnie. Znowu robi nam się ciepło, miło...
... Nigdy nie zdołaliśmy ustalić, kto wówczas niósł szopkę. Pewne jest natomiast, że ten ktoś potknął się na owych schodach i wypuścił ją z rąk. Naprawa szopki zajęła Marychowi i Zenkowi trzy dni. Dla nas były to trzy wieczory wypoczynku, dla mnie - czas na leczenie przypadłości, o którą łatwo, gdy w mrozy paraduje się w mundurku.
Kolędujemy nadal. Znowu sypnęło nam pieniędzmi; u Barełkowskich "Pod Złotą Kulą", u drogisty Michałowicza, Magnuszewskich, Mietlińskich, Miękusów, Szczepaniaków, Szczepskich, Śmigielskich, Wesołowskich, Wojciechowskich...
Późnym wieczorem w Trzech Króli dokonujemy ostatecznego podsumowania; jest 12 675 złotych! Wystarczy!!!
Boże Ciało 1947 roku; nasza czwórka stanowi poczet sztandarowy. Po kilkunastu miesiącach w Książu obchody Setnej Rocznicy Wiosny Ludów; tu jesteśmy także. Sztandar błyszczy nowym adamaszkiem, odmłodzoną lilijką. I srebrnymi słowami "OJCZYZNA NAUKA CNOTA"... Jesteśmy dumni i szczęśliwi.
Sobota, 3 października 1998 roku. W auli Gimnazjum i Liceum im. Gen. Józefa Wybickiego w Śremie gwarno; za chwilę uroczyste otwarcie Zjazdu Nauczycieli i Absolwentów z okazji 140-lecia uczelni. Cichnie, gdy na scenę wnoszone są sztandary. Widok sztandaru harcerskiego szczególnie wzrusza, ale jednocześnie zasmuca; ten sam, który po naszym kolędowaniu jaśniał świeżością aksamitu, błyszczał srebrem emblematów - teraz znów wydaje się poszarzały, jakby powoli zatracał swoją godność. A może ta szarość jest świadectwem tego, że chociaż od tamtych dni minęło pół wieku - ON nadal trwa? A może znowu powinniśmy wyruszyć z szopką?