Uwiera mnie zatem owo podkreślanie faktu, że w centrum nauczania Franciszka byli właśnie ubodzy. Dlaczego to dziwi, skoro Kościół na nauce Chrystusa jest zbudowany, Jego nauczania ma strzec, tym nauczaniem ma się kierować i krzewić aż po krańce ziemi? Czemu aż tak bardzo świat fascynuje się tą Franciszkową apoteozą ubogich i wszystkich żyjących na peryferiach – geograficznych czy egzystencjalnych – skoro przecież sam Jezus tłumaczył, że „Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają”?
Czyżby poprzedni papieże, myślałem sobie, czegoś w tej dziedzinie zaniedbali? Chyba nie. Karol Wojtyła zaznaczał, że swoją decyzję o kapłaństwie zawdzięcza Adamowi Chmielowskiemu, który porzucił karierę malarską i jako Brat Albert wybrał ewangeliczny radykalizm, poświęcając się najuboższym. Jako metropolita krakowski mieszkał dosyć ubogo, a nazajutrz po wyborze na papieża w programowych przemówieniu do kardynałów wyrażał troskę o „kalekich, ubogich, chorych, utrudzonych i strapionych”. Jako Jan Paweł II przypomniał polskim księżom, by stylem życia byli bliscy przeciętnej, a nawet uboższej rodziny. Niezliczone były jego spotkania, pod różnymi szerokościami geograficznymi, z ubogimi w slumsach, przytułkach i innych miejscach skoncentrowanego ubóstwa. Ci ludzie zaś widzieli w nim obrońcę, orędownika praw, adwokata ich godności. W encyklice z 1987 r. – na progu ery galopującej globalizacji zysku – piętnował pogoń za „egoizmem, żądzą nadmiernego zysku i władzy”, upominając się o tych, którzy cierpią pod „nieznośnym ciężarem nędzy”.
Być może mniej spektakularny w swoich gestach wobec ubogich był Benedykt XVI, co wynikało też z jego introwertycznej osobowości. A jednak i on już w pierwszej encyklice akcentował, że miłość Boga nie może być oddzielona od miłości bliźniego, która leży u podstaw chrześcijaństwa.
Zastanawiam się więc, dlaczego to właśnie papież z Argentyny zapisał się w pamięci ludzkości jako przyjaciel i obrońca ubogich. Jedną z przyczyn upatrywałbym po prostu w nieznajomość faktu, że Kościół w swoim nauczaniu stawia człowieka ubogiego w centrum uwagi, a miłość bliźniego czyni wymogiem fundamentalnym. A może przyczyną jest niewiedza o pontyfikatach poprzedników Franciszka? A może fakt, że jego głos na temat ubogich wywołał w świecie tak wielkie wrażenie mówi nam coś szczególnie istotnego nie tyle o nauczaniu Kościoła i Franciszku, ile o świecie właśnie? Może świadczy o tym, że przybywa ludzi żyjących na peryferiach? Może dowodzi tego, że rosną zastępy zmarginalizowanych, samotnych i cierpiących biedę, nie tylko materialną zresztą? Może przyczyna aż tak powszechnego rezonansu papieskich słów odzwierciedla powszechną biedę naszego świata: deficyt miłości, zainteresowania, empatii?
Przypomnienie prawdy o tym, że Chrystus utożsamia się z maluczkimi okazało się dla świata rewelacją. Może dlatego – to moje ostatnie domniemanie – że świat takiego Kościoła na co dzień nie doświadcza? Oznaczałoby to, że Kościół jest dziś, po prostu, za mało ewangeliczny. Ta myśl zatrważa. Oby prowadziła do nawrócenia.