Logo Przewdonik Katolicki

Polityka faktów dokonanych

Jacek Borkowicz
fot. Magdalena Bartkiewicz

Jedyna zagraniczna wojskowa baza morska Rosji właśnie przestaje istnieć. Gdzie teraz odbudują ją Rosjanie? Tropy wiodą ku Libii.

Wszystko wskazuje na to, że Rosja właśnie straciła bazę morską w syryjskim porcie Tartus. Jeśli to się ostatecznie potwierdzi, zmieni to poważnie, jeśli nie całkowicie, rozkład zdolności ofensywnych tego kraju. Tartus był bowiem, jak dotąd, jedynym dużym portem wojennym Rosji na Morzu Śródziemnym, a nawet w ogóle – jej jedyną zagraniczną morską bazą wojenną.
19 stycznia nowy syryjski rząd, powstały po obaleniu reżimu Baszara Asada, wypowiedział Rosji umowę dzierżawy części nabrzeży portu w Tartus, którą dyktator zawarł z Kremlem w 2019 r. Umowa dawała Rosji prawo do niekontrolowanego przez nikogo innego zagospodarowania wydzierżawionego terenu. Zważywszy, że została zawarta na 49 lat, faktycznie stała się podstawą do budowy na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego potężnej, eksterytorialnej bazy militarnej. Co więcej, to właśnie z Tartus zaopatrywane były mniejsze rosyjskie bazy, położone w głębi Syrii.
Mniejsze bazy zwinęły się same już w grudniu, zaraz po upadku popieranego przez Rosjan reżimu. Zabrany z nich sprzęt został z powrotem zgromadzony w Tartus, z przeznaczeniem do wywiezienia.
Rosjanie do końca mieli nadzieję na utrzymanie tej bazy. Według niepotwierdzonych relacji próbowali, swoim sposobem, wynegocjować to nie z władzami w Damaszku, lecz z Erdoğanem w Ankarze. Reżim Putina uważa bowiem Turcję za właściwego sprawcę grudniowego przewrotu. To typowe dla myślenia autokratów: nie mieści im się w głowie, że ludzie mogą sami wywalczyć sobie wolność. Wszystko wskazuje jednak na to, że Turcy zachowali się przyzwoicie i odesłali Rosjan do Damaszku.

Z Moskwą tylko zdecydowanie
I teraz zadziałała polityka faktów dokonanych, jedyna skuteczna wobec Kremla. Już w dwa dni po jednostronnym wypowiedzeniu umowy w syryjskiej stolicy zjawiła się delegacja z Moskwy, na czele z wiceministrem spraw zagranicznych oraz specjalnym wysłannikiem Putina. Ich rozmówcy, jak na nowicjuszy w dyplomacji, zachowali się zadziwiająco profesjonalnie. Najpierw zaczęli od pochwał: szanujemy wielką Rosję i uważamy ją za poważnego partnera. Po tym rytualnym „fajnie, żeście wpadli” przedstawiciele rządu Syrii… upomnieli się o reparacje. Rosjanie bowiem przez całe lata bombardowali nieposłuszne wobec Asada syryjskie wioski, niszcząc domy i zabijając cywilów. Syryjczycy nie mają więc powodu, by Rosjan specjalnie lubić. Już nie mówiąc o tym, że Baszar Asad uciekł do Moskwy.
Co istotne: gospodarze w ogóle nie chcieli rozmawiać o kwestii utrzymania przez Rosjan bazy w Tartus, jak również bazy lotniczej Humajmim (jak dotąd działa bez zakłóceń). A przecież właśnie po to przyjechała tu delegacja z Moskwy.
Jedyne, co udało się Rosjanom wytargować, to zgoda na zacumowanie na tartuskich nabrzeżach dwóch rosyjskich statków, które od momentu przewrotu stały na morzu, nie wpływając do portu. Ale okręty „Sparta” i „Sparta II” znalazły się w Tartus tylko po to, by zabrać stamtąd zgromadzony tam rosyjski sprzęt wojskowy.

Zawsze z boku od Damaszku
Bazy Tartus i Humajmim leżą w Kraju Alawitów, jedynej syryjskiej prowincji, która ma dostęp do morza – a także jedynej prowincji górskiej, jako że góry dochodzą tam niemalże do śródziemnomorskich brzegów. Podstawowa ludność tego terenu, alawici, to coś więcej niż grupa religijna. Izolowani w górach, przez wieki strzegący swoich odrębnych obyczajów, dopiero całkiem niedawno zostali uznani za muzułmanów przez sunnicką większość Syrii.
Spośród alawitów wywodzi się rodzina Asadów, od ponad pół wieku gnębiąca kraj. Z tego powodu powstała opinia, jakoby alawici, gremialnie, byli beneficjentami reżimu. To krzywdzące uogólnienie, gdyż dyktatora popierał tylko jeden z czterech klanów – ten, z którego pochodzą Asadowie. Z tego też klanu rekrutowali się członkowie reżimowej milicji Szabiha, odpowiedzialnej za liczne akty terroru. Reszta alawitów po dawnemu klepała biedę, jak znakomita większość Syryjczyków.
Kraj Alawitów, oddzielony górami od Damaszku, zawsze dążył do pewnej separacji. Kiedy Syrią, po wygnaniu stąd Turków w 1918 r., zawładnęli Francuzi, utworzyli tu osobne kolonialne państewko, podobne do sąsiedniego Libanu. Ten ostatni utrwalił jednak swoją niepodległość (z czym Damaszek do końca się nie pogodził), gdy tymczasem Kraj Alawitów, tuż przed wybuchem II wojny światowej, przyłączono do Syrii. Tendencje odśrodkowe jednak pozostały, co po latach pozwoliło Rosjanom na skuteczne rozgrywanie tam swojej militarnej obecności.
W Kraju Alawitów mieszka też stosunkowo wielu chrześcijan. Gdy w grudniu ubiegłego roku siły powstańcze podeszły pod miasta Hama i Homs, chrześcijanie z tamtejszych okolic gremialnie uciekli do kuzynów w alawickie góry. Przed dekadą bowiem sunniccy fundamentaliści rzeczywiście mocno dali im się we znaki. Chrześcijanie zatem bali się nowego wydania sunnickiej nietolerancji.
Na szczęście obawy okazały się nieuzasadnione. Gdy do opuszczonych chrześcijańskich miasteczek weszły powstańcze czołówki, przekonały tamtejszych starców (oni z reguły pozostali), by nakłonili swoich do powrotu. Warunek był tylko jeden: nie popierajcie reżimu. Spełnić go nie było trudno, gdyż reżim wkrótce padł. A chroniący się w alawickich górach chrześcijanie pomyślnie wrócili na równinę.

Dokąd płyną obie „Sparty”?
Rosyjskie okręty odpłynęły już z Tartus, wypełnione ciężarówkami, platformami i innym ciężkim sprzętem wojennym. Satelity szpiegowskie z zainteresowaniem śledzą, dokąd się teraz skierują. Na razie wiadomo tylko, że „Sparta II”, która wypłynęła z syryjskiego portu jako pierwsza, minęła od południa plaże Cypru. Ale co dalej? Skręcić w kierunku czarnomorskich cieśnin nie bardzo jest po co: po ataku na Ukrainę Turcja zablokowała je dla rosyjskich statków. Nawet gdyby Ankara wydała zgodę, na Morzu Czarnym obie „Sparty” wydane byłyby na pastwę ukraińskich dronów.
Z kolei by dotrzeć do Petersburga, rosyjskie jednostki musiałyby opłynąć dookoła całą Europę.
Pozostaje jednak Libia, cel całkiem nieodległy. Aktualny rząd kontroluje tam co prawda tylko połowę kraju, ale to Rosjanom w zupełności wystarczy. Ci w Benghazi mają niewielką bazę morską, którą ostatnio intensywnie rozbudowują, jako zaplecze nowo uzyskanej bazy na Saharze, w pobliżu styku granic Egiptu, Sudanu i Libii. Czynią też starania o wydzierżawienie części portu w Tobruku, pamiętnym dla nas z powodu niegdysiejszych walk z Niemcami Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich.
Podzielona i słaba Libia może stać się następczynią podzielonej i słabej Syrii – w nieustannym dążeniu Rosji do destabilizowania całych regionów świata.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki