Jeśli chcesz. W tych dwóch słowach trędowaty zawarł całą siłę swojej nadziei. Człowiek, który był społecznym wyrzutkiem, cierpiącym na najgorszy – bo skazujący na nieznośną samotność – rodzaj choroby, budzący u innych lęk i obrzydzenie, przyszedł do Jezusa z wielką nadzieją, że On może mu pomóc i dzięki temu przywrócić do normalnego życia. Ta nadzieja dodała mu odwagi, by postąpić niekonwencjonalnie, a nawet wbrew przyjętym regułom. Jego obowiązkiem było przecież unikanie ludzi, jak wierzono, po to, by ustrzec ich przed zarażeniem. Ale trędowaty ostatnią szansę na odmianę losu widział właśnie w tym, że ten jeden raz trzeba postąpić inaczej. Trzeba wykorzystać szansę na ocalenie. W jego ryzykownej decyzji była więc mieszanka desperacji i odwagi.
Złamać kulturowe tabu, narazić się na szykany i nienawiść tłumu, a zarazem umieć pogodzić się z faktem, że ostatecznie to może nie przynieść oczekiwanego skutku – jest w tym siła i wielkość człowieka, który w oczach swojego otoczenia był przecież najmarniejszym z marnych. Zrobił wszystko, co było w jego mocy, by dotrzeć do Nauczyciela, resztę pozostawił w Jego rękach, akceptując również i to, że Pan może nie zechcieć go oczyścić tak, jak oczekiwał. Oddał się do Jego dyspozycji, otworzył na Jego wolę, nawet jeśli miała być sprzeczna z pragnieniami trędowatego. W słowach „jeśli chcesz” pobrzmiewa zatem wiara w to, że Jezus chce przede wszystkim jego dobra.
Bóg prowadzi swój Kościół przez oczyszczenie i nawrócenie. Rzecz w tym, że o ile widzimy konieczność oczyszczenia i odnowy, godzimy się z nią, o tyle kontrowersje wciąż budzą sposoby i drogi, które trzeba przejść, by ów proces był owocny, uzdrawiający. Wydaje nam się, że jesteśmy ekspertami od tego, czego Bóg pragnie dla wspólnoty swoich uczniów, dzielimy się na obozy, w których każdy twierdzi, że odkrył Jego wolę i wie najlepiej, czego On oczekuje i co jest dla nas najlepsze. Skupiamy się raczej na wzajemnym udowadnianiu sobie własnych racji niż na autentycznym wsłuchiwaniu się w głos Boży, przemawiający niekoniecznie tam, gdzie spodziewamy się, że zabrzmi i nie zawsze tak, jak tego oczekujemy. Jeśli rozeznawanie woli Boga dla Kościoła ma być uczciwe, musi być poprzedzone słowami trędowatego „jeśli chcesz”.
Cóż, jest to ryzykowne i zakłada, że sprawy nie pójdą po naszej myśli, ale przecież my nie jesteśmy bogami. To nie my udzielamy Kościołowi daru uzdrowienia. Jak uczy historia trędowatego, naszym zadaniem jest po prostu zrobić wszystko, by dotrzeć do Jezusa i błagać Go o pomoc. Nawet jeśli związane jest to z podejmowaniem ryzyka, przekraczaniem granic, narażaniem się na odrzucenie, niezrozumienie i niechęć. To oznacza także odwagę zakwestionowania dotychczas funkcjonujących zasad, gdy nie przynoszą owoców dobra, a równocześnie umiejętność poszanowania tradycji i norm społecznych, jeśli są kształtowane dla dobra człowieka i wspólnoty. Niezależnie jednak od tego, czy mamy temperament rewolucjonisty i chcemy zmieniać wzorce postępowania, czy też wolimy zachować to, co znane i sprawdzone, by czuć się bezpiecznie, o autentycznej woli przemiany i sile życia świadczą te dwa słowa: jeśli chcesz.
Trudne są te słowa, bo stoi za nimi pokorne nastawienie, że to Bóg wybiera czas i sposoby, nie my. By je wypowiedzieć z głębi serca, potrzeba nam miłości. By uwierzyć, że Pan pragnie tylko tego, co dobre, nawet jeśli prowadzi przez bolesne i trudne do zaakceptowania doświadczenia, potrzeba nam nadziei i odwagi trędowatego.