Logo Przewdonik Katolicki

Nic o Polsce bez Polski

Jacek Borkowicz
Premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer, prezydent USA Joe Biden, kanclerz Niemiec Olaf Scholz i prezydent Francji Emmanuel Macron podczas spotkania w Berlinie 18 października br. | fot. East News

Polski premier odczuł satysfakcję, gdy Olaf Scholz zrelacjonował mu przebieg rozmowy z Władimirem Putinem, w której „powtórzył polskie stanowisko” w sprawie wojny toczonej przez Rosję z Ukrainą. Czy mamy podzielać tę satysfakcję Donalda Tuska?

Od razu zaznaczę, że nie komentuję tutaj samego faktu rozmowy kanclerza Niemiec z rosyjskim satrapą, chodzi mi tylko o to jedno słowo, umieszczone przez Tuska w serwisie społecznościowym X.
Satysfakcja to coś więcej niż zadowolenie – to wypełnienie do cna czyichś oczekiwań. Właściwie niczego więcej nie należy od niemieckiego przywódcy wymagać. Jego telefon do polskiego premiera z zapewnieniem o powtórzeniu polskiego stanowiska w Moskwie zbiega się, jak widać, z linią pułapu naszych politycznych ambicji.
Notabene warto by wiedzieć, czy Scholz, przypominając Putinowi o zasadzie „nic o Ukrainie bez Ukrainy”, wspomniał mu o tym, że jest to także stanowisko Polski, bratniego państwa Unii Europejskiej. Bo taka sugestia zawiera się w tweecie Tuska. Słowo „także” jest tu właściwie nie na miejscu, bo przecież dobrze wiemy, jak Polska, jeszcze za ekipy Mateusza Morawieckiego, całymi miesiącami wbijała tę zasadę Niemcom do głowy. I wreszcie się udało, cieszmy się z tego, zostawiając na boku miłość własną. No dobrze, ale jeśli Scholz w tym właśnie momencie rozmowy z Putinem o Polsce nie wspomniał, ustawia to dialog na linii Berlin-Moskwa w nieco innym kontekście. Ale tego się z tweeta Tuska nie dowiemy. Nie mamy nawet pewności, czy on się tego dowiedział od Scholza.
Jednak nie wymagajmy zbyt wiele, bo taka jest właśnie, siłą rzeczy, pełna niedomówień, poetyka „powtarzania” naszego stanowiska przez stronę trzecią, nawet zaprzyjaźnioną, osobie, której sami mielibyśmy ochotę nasze własne stanowisko przedstawić.

Cienka „sfera intymności”
Dochodzimy tu do sedna problemu. Skoro zgadzamy się co do słuszności formuły „nic o Ukrainie bez Ukrainy”, to czy równie słuszna jest zasada „nic o Polsce bez Polski”? Wyartykułował ją przecież minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Tyle że… jedenaście lat temu, jeszcze za rządów Platformy Obywatelskiej. Po październikowym spotkaniu w Berlinie przywódców Niemiec, USA, Francji i Wielkiej Brytanii, na którym Polski zabrakło, Sikorski wypowiadał się już znacznie ostrożniej, bagatelizując spotkanie „zorganizowane na chybcika”, na którym „nie zapadły żadne decyzje”. Ale czy berlińskie rozmowy, których tematem była – również nieobecna – Ukraina, można w ogóle uznać za Polski dotyczące? Pomyślmy: na nasze terytorium spadają pociski tej wojny, od których giną nasi obywatele. To chyba wystarczający powód, by odpowiedzieć na owo pytanie twierdząco.
Państwa, podobnie jak ludzie, mają swoją „sferę intymności”, której naruszenie nie pozwala na obojętność wobec tego, co dzieje się blisko, choć po zewnętrznej stronie granicy. Różnie ona wygląda i różnie jest egzekwowana, w zależności od siły i znaczenia danego państwa. Izrael atakowany od strony Libanu, choć nie przez sam Liban, bombarduje Bejrut. Polscy żołnierze, strzelający w kierunku napastników, gdy ci wycofują się już na teren Białorusi – są zakuwani w kajdanki przez polskich żandarmów. Nasza „strefa intymności” jest chyba dość cienka, zbyt cienka. Podobnie jak cienkie są komentarze, wygłaszane przez rządzących dla usprawiedliwienia braku sprawczości w polityce zagranicznej.
Zresztą zostawmy sprawy pogranicza i powiedzmy wprost: cała nasza dotychczasowa pomoc dla Ukrainy w postaci uzbrojenia – pomoc wydatna i kosztowna – była wyrazem przekonania, że wojna, toczona na wschód od naszej granicy, jest także naszą sprawą. Czyż nie? I kraje Zachodu, akceptując tę pomoc, powinny także zaakceptować ową logikę. Ukraińcy walczą dla siebie, ale także dla nas. My im pomagamy, a pomagając im, działamy we własnym interesie.

Skrajności nie są dobre
Pamiętam, jak w miesiącach poprzedzających zjednoczenie Niemiec w 1990 r., działacze Komitetu Obywatelskiego kontaktowali się z przedstawicielami antykomunistycznej opozycji w NRD, by przedstawić im swoje stanowisko w kwestii owego zjednoczenia. Polacy odważnie poparli ten postulat (wiążący się zresztą z likwidacją NRD), jednak za cenę gwarancji, by zjednoczone na nowo Niemcy nie powróciły do polityki granicznego rewizjonizmu. Co też się stało. Czy była to ingerencja w wewnętrzne sprawy Niemiec? Nie, był to zdrowy odruch młodych elit odradzającego się suwerennego państwa. Kwestia, czy mamy sąsiadować z niewielką NRD, czy też z wielkim i zjednoczonym państwem niemieckim – jak najbardziej dotyczyła naszych polskich interesów.
Olaf Scholz może tego nie pamiętać, ale pamięta z pewnością była kanclerz Angela Merkel, gdyż w tamtym spotkaniu brały udział osoby z jej najbliższego otoczenia. Choć raczej nie dała tego po sobie poznać, gdy rządziła.
Niepamięć Berlina można zrozumieć, trudniej natomiast pogodzić się z postawą Warszawy, która – w zależności od aktualnej ekipy – dryfuje między gestami obrażonego ubogiego kuzyna a stanowiskiem niebezpiecznie ocierającym się o klientelizm. Tymczasem żadna z tych skrajności nie przysparza nam pozycji sprawczej, także w zjednoczonej Europie. A przecież brak sprawczej Polski na unijnej arenie – mówimy o państwie leżącym na wschodniej flance strefy stabilności i bezpieczeństwa – nie leży w interesie ani Polski, ani też Niemiec. Rozumiał to Otton III, gdy wręczał Bolesławowi Chrobremu kopię włóczni świętego Maurycego. Ale to było dawno, tysiąc lat temu.

Warszawa i Kijów: ręka w rękę
Brak sprawczej Polski nie leży też w interesie Ukrainy. Dziś Kijów woli wyciągać rękę do Berlina ponad Warszawą, gdyż ten gest jest ponoć bardziej skuteczny w sytuacji wojennych wymagań. Ale to dobrodziejstwo działać będzie tylko na krótką, bo doraźną metę. Dopóki Kijów i Warszawa będą się raczej oglądać na zewnątrz, niż spoglądać ku sobie, dopóty nawiedzać nas będzie widmo „skrwawionych ziem”, o których tak sugestywnie pisze Timothy Snyder.
Dlatego też relacjonowanie nam, co mówili między sobą – także na nasz temat – wielcy tego świata, nie może nas satysfakcjonować. Potrzebujemy być obecni przy tych rozmowach. Także wtedy, gdy będą dotyczyły pokojowego rozstrzygnięcia ukraińskiego konfliktu. Polak w unijnej, solidarnej reprezentacji, negocjującej, razem z Ukrainą, ze stroną rosyjską przyszły kształt współpracy Zachodu ze Wschodem – to właśnie winno być programem minimum naszych oczekiwań. I trzeba go umieć wyrazić już teraz.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki