Logo Przewdonik Katolicki

Komu Sikorski chce oddać Krym?

Jacek Borkowicz
fot. Magdalena Bartkiewicz

W Kijowie Zełenski rozmawiał z Sikorskim właściwie jak z wrogiem. A na pewno nie tak, jak powinno się toczyć rozmowy z ważnym sojusznikiem na placu boju

Sikorski chce oddać ukraiński Krym” – alarmuje Refat Czubarow, przewodniczący Medżlisu, parlamentu Tatarów Krymskich na uchodźstwie z siedzibą w Kijowie. Krymskotatarski polityk nazywa takie postępowanie „niedopuszczalnym i cynicznym”.
Chwileczkę. Co znaczy „oddać”? Oddaje się coś, co się ma. Krym, choć niewątpliwie ukraiński pod względem międzynarodowego prawa, od dziesięciu lat znajduje się w posiadaniu rosyjskiego reżimu Putina. I bynajmniej nie zanosi się na to, że Rosja, której nieszczególnie wiedzie się w jej napastniczej wojnie z Ukrainą, kiedykolwiek tego zbójeckiego nabytku się zrzeknie. Krym jest osią imperialnej tożsamości Rosji i ona prędzej odda (tutaj to słowo bardziej pasuje) ukraiński Donbas i Melitopol nad Morzem Czarnym niż Sewastopol i Jałtę. Prędzej pozbędzie się wszystkich zdobyczy – co w najbliższym czasie i tak byłoby bardzo trudne – ale z wyjątkiem Krymu, którego będzie bronić zębami i pazurami. Bo bez Krymu imperialna Rosja sama przepadnie.
Rozsądni ludzie zdają sobie z tego sprawę. Dlatego jeśli nie chcemy perspektywy stuletniej wojny między Moskwą a Kijowem, trzeba do sprawy Krymu podejść realistycznie. I trzeba mówić o tym już teraz, nie odkładając problemu „na lepsze czasy”, bo te już nie przyjdą. Nasz minister spraw zagranicznych na to właśnie się odważył podczas swojej wizyty w Kijowie. Zgłosił pomysł demilitaryzacji Krymu, który przez 20 lat administrowany byłby przez Organizację Narodów Zjednoczonych. A potem „uczciwe referendum”, które miałoby zadecydować o przynależności półwyspu.
Wydaje się, że intencją Radosława Sikorskiego, który konsekwentnie oręduje w gremiach NATO za wsparciem Ukrainy, było tu nakreślenie perspektywy jedynej realnej możliwości odzyskania Krymu dla tego państwa. Tymczasem Czubarow, w histerycznym tonie, zrobił z naszego ministra wroga ukraińskiej niepodległości – tak jakby Sikorski planował „oddać” Krym Rosjanom. Ten ton podchwyciły ukraińskie media. Jest to nie fair wobec Polski jako ukraińskiego sojusznika. Tym bardziej, że Sikorski nie zgłosił tego projektu publicznie – co rzeczywiście nie byłoby teraz wskazane – lecz ujawnił go w wąskim gronie doradców Wołodymyra Zełenskiego. To Ukraińcy, nie Polacy, wywlekli „kwestię krymską” na forum publiczne.
Ale skoro już mówimy o dyplomatycznej kuchni, mówmy o całości. Krymski incydent po części tłumaczy zadziwiającą postawę ukraińskiego prezydenta, który podczas spotkania w Kijowie rozmawiał z Sikorskim właściwie jak z wrogiem. A na pewno nie rozmawiał tak, jak powinno się toczyć rozmowy z ważnym sojusznikiem na placu boju. To smutne, że Zełenski, jak się wydaje, wyczerpuje swój arsenał pozytywnych pomysłów. Być może to sprawa zwykłego, ludzkiego zmęczenia – pamiętajmy o heroicznej wręcz odpowiedzialności tego człowieka, który od dwóch i pół roku jest twarzą bohaterskiej walki o utrzymanie niepodległości Ukrainy. Ale w takim razie tym bardziej powinien zerwać z polityką naciskania Polski o wsparcie (którego i tak udzielamy w wymiarze militarnym i humanitarnym), przy generalnym braku woli gestów wzajemności. Nawet gestów symbolicznych, jak wznowienie ekshumacji na Wołyniu.
To nie jest polityka dalekowzroczna. W styczniu Polska obejmie rotacyjną prezydencję w Unii Europejskiej, przez kolejne pół roku to przez nasze ręce będą przechodziły ukraińskie wnioski pomocowe. Warto, by pamiętały o tym i Kijów, i Warszawa. Ten pierwszy – w imię zasady wzajemności, która jest najlepszą rękojmią trwałego sojuszu. Ta druga – w imię zasady nadrzędnej, jaką jest przyszłe zwycięstwo Ukrainy. Lecz nie za cenę polskich interesów.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki