Logo Przewdonik Katolicki

Bunt mas zaprowadził Trumpa znów do Białego Domu

Michał Szułdrzyński
Fot. Magdalena Bartkiewicz

To Trump był królem emocji. Ten sam Trump, którego media liberalne nazywały faszystą, mizoginem czy rasistą, poruszył w Amerykanach jakąś czułą strunę, która tak rezonowała, że otwarła mu drogę do Białego Domu

Skala zwycięstwa Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych była dla wielu potężnym zaskoczeniem. Liczni komentatorzy, publicyści, a nawet eksperci – jak się okazało – żyli złudzeniami, zamknięci w swego rodzaju bańce informacyjnej, nie rozumiejąc emocji, jakie buzowały w amerykańskim społeczeństwie. I dobrze by było, by wszyscy analizujący to, co wydarzyło się USA, w mniejszym stopniu ubolewali nad końcem demokracji, czy załamywali ręce nad wzrostem popularności prawicy o skłonnościach autorytarnych, a po prostu spróbowali przeanalizować, co takiego wydarzyło się w ostatnich latach w Ameryce, co doprowadziło do takich a nie innych wyników. Bo zostawiam na boku tu kwestie czysto polityczne. Tak, ta kampania była rekordowo droga, Kamala Harris wydała na nią znacznie więcej niż Donald Trump. A mimo to nie udało się jej wygrać. Choć adresowała swoją kampanię do kobiet, osób o nie białym kolorze skóry i rozmaitych mniejszości, nie wywołała takich emocji, na jakie liczyła. To Trump był królem emocji. Ten sam Trump, którego media liberalne nazywały faszystą, mizoginem czy rasistą, poruszył w Amerykanach jakąś czułą strunę, która tak rezonowała, że otwarła mu drogę do Białego Domu.
Bo bez względu na to, czy ktoś się ze zwycięstwa Trumpa cieszy, czy martwi, przede wszystkim trzeba zrozumieć, dlaczego w ogóle do niego doszło.
Doszło zaś dlatego, że USA stały się poligonem bardzo głębokiego podziału kulturowego, który toczy cały Zachód. Społeczeństwo jest podzielone na dwie grupy, które mają całkowicie nieprzystające wizje cywilizacji, kultury, państwa, świata, rodziny, a nawet gospodarki. Trump – choć sam jest miliarderem – ogłosił się rzecznikiem sfrustrowanych czy nawet wściekłych amerykańskich mas, których poziom życia zamiast się podnosić, zaczął spadać. I nie chodzi tu wyłącznie o niewykwalifikowanych robotników, ale też klasę średnią. Stały napływ migrantów sprawia, że pensje nie rosną (bo na miejsce kogoś, komu nie podoba się wynagrodzenie, łatwo znaleźć jakiegoś imigranta). W dodatku globalizacja doprowadziła do tego, że lwia część przemysłu przeniosła się do Azji, gdzie siła robocza jest znacznie tańsza. Przenoszą się więc fabryki butów, ubrań, elektroniki, a nawet samochodów. Wielkie korporacje liczą zyski, bo tanieje produkcja, więc więcej zarabiają na sprzedaży tych samych produktów wytworzonych taniej. Ale dzieje się to kosztem miejsc pracy w USA (słynny pas rdzy, który w drugiej połowie XX wieku rozkwitał z powodu przemysłu motoryzacyjnego, a dziś, po zamknięciu fabryk „rdzewieje”), a siła nabywcza mas staje się mniejsza.
Dlatego właśnie masy są przeciw migracji, przeciw globalizacji, przeciw liberalnym elitom i elitom biznesu, które uważają za winne tego stanu rzeczy. Masy stają się też przeciwne prowadzeniu (lub finansowaniu) przez USA wojen daleko od ich domu, ale za ich pieniądze, pochodzące z ich podatków. To wszystko sprawia, że chcą pokazać, że już dość. I zagłosowali na Trumpa, choć wiedzą, że on nie jest taki jak oni. Ale obiecał, że cały amerykański system odwróci do góry nogami. Niczego więcej nie oczekują.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki