Logo Przewdonik Katolicki

Ale Meksyk!

Jacek Borkowicz
Nowa prezydent Meksyku Claudia Sheinbaum podczas ogłoszenia wyników wyborczych | fot. Hector Vivas/Getty Images

Obowiązki głowy państwa od października na sześć lat przejmie pierwsza kobieta w historii tego państwa. A będzie to zapewne dla Meksyku sześciolecie decydujące.

Z wyciężczynią wyborów prezydenckich, przeprowadzonych w niedzielę 2 czerwca, okazała się Claudia Sheinbaum z lewicowej Partii Odrodzenia Narodowego (MORENA). W samym fakcie nie ma nic przełomowego – partia ta rządzi krajem od sześciu lat, zaś sama pani Sheinbaum była wcześniej sekretarzem stanu do spraw ochrony środowiska w biurze dotychczasowego prezydenta, Andresa Manuela Lopeza Obradora. Jednak nowo wybrana pani prezydent – pierwsza kobieta w historii Meksyku – staje wobec napięć, narastających od dawna, lecz spiętrzonych obecnie do tego stopnia, że bez ich radykalnego rozwiązania trudno jest sobie wyobrazić spokojną egzystencję państwa przez całą nadchodzącą, sześcioletnią kadencję. Imiona tych napięć to korupcja i przemoc. Claudia Sheinbaum zapowiada, że stawi im czoła równie zwycięsko, jak zwycięsko zawalczyła o prezydenturę.

Od dzielnicy, przez miasto, do zarządzania państwem
Prezydent elekt ma korzenie w żydowskich sztetlach wschodniej połowy Europy. Jej dziadek ze strony ojca przybył do Meksyku z Litwy, matka urodziła się jeszcze w Bułgarii. Po rodzicach odziedziczyła wrażliwość na problemy uchodźców, jak również społeczności ubogich i wykluczonych. To zaprowadziło ją do partii socjalistycznej.
Polityczną karierę zrobiła jako mer Tlalpan. Ta, położona na uboczu i stosunkowo mało zaludniona dzielnica miasta Meksyk, jest jednocześnie jego częścią największą terytorialnie. Dużo tutaj terenów zielonych, jak również atrakcyjnych turystycznie rejonów wysokogórskich – pamiętajmy bowiem, że stolica kraju leży na płaskowyżu wysokim ponad dwa tysiące metrów nad poziom morza, który w dodatku otaczają łańcuchy wulkanicznych gór wielkości Alp. Tutaj pani Sheinbaum mogła się wykazać jako planista i ekolog. Rzecz w tym, że żywiołowo rozwijające się państwo rozwija się chaotycznie, brak mu było dotąd planowania przestrzeni. Pani mer zaangażowała się w opracowanie stref (mieszkania, komercji, przemysłu, wypoczynku itp.), a jej model, zastosowany w Tlalpan, znalazł uznanie w skali całego kraju.
Kolejnym krokiem na drodze kariery stało się prezydowanie całym miastem. Ale co to za miasto! Aglomeracja Ciudad de Mexico liczy sobie ponad 20 mln mieszkańców, czyli tyle, ile liczy sobie sporej wielkości państwo europejskie. W dodatku stłoczonych na stosunkowo niewielkiej przestrzeni, nie wszędzie bowiem jest tak luźno, jak w Tlalpan.
Teraz pani prezydent miasta Meksyk stanie się prezydentem całego, 130-milionowego kraju. Czeka ją poważne wyzwanie. Wystarczy chociażby wspomnieć, że jej główna rywalka, przedstawicielka prawicy Xochitl Galvez, wygrała wybory prezydenckie właśnie w mieście Meksyk, chociaż przegrała je na prowincji. Ona też zaczynała jako szefowa jednej z dzielnic miasta. Teraz czeka ją zapewne fotel opróżniony po Sheinbaum. A polityczny sukces w mieście Meksyk, jak widzimy, przekłada się na przyszły sukces w skali państwa. Galvez jest w trzech czwartych Indianką i zadeklarowaną katoliczką w odróżnieniu od obojętnej religijnie Sheinbaum.

Sukces: tylko 5 tysięcy trupów!
W czasie przedwyborczym i podczas wyborów, w których Meksykanie głosowali nie tylko na prezydenta, ale też na posłów do parlamentu, jak również na przedstawicieli samorządu, popełniono aż 828 aktów przemocy, padło 38 zabitych. To była najbardziej krwawa kampania wyborcza w historii Meksyku. Jednak te liczby, same w sobie mocne, nie zaskakują – jeśli tylko na bieżąco śledzi się wydarzenia w tym kraju. Meksykańska przemoc narasta powoli, lecz konsekwentnie z roku na rok, od kilku już dekad. Zrobił się z tego najpoważniejszy problem kraju. Najpoważniejszy obok korupcji, ale to w końcu sprawy ściśle ze sobą związane.
Claudia Sheinbaum, rządząca miastem Meksyk w latach 2018–2023, zakończyła kadencję pod znakiem sukcesu w walce z przemocą: w ciągu 52 miesięcy jej rządów zabito w stolicy, głównie w walkach pomiędzy gangami, „tylko” 5 078 osób. Co ciekawe, była to rekordowa liczba zabitych w mieście. Ale i tak pani Sheinbaum udało się przemoc ograniczyć, względna liczba trupów na 10 tys. mieszkańców zmalała bowiem za jej rządów o połowę. Tak szybko rozwija się to megamiasto.
Nie jest to przykład modnego obecnie pojęcia zrównoważonego rozwoju. Co wygra w tym wyścigu: dynamika wzrostu zaludnienia czy dynamika wzrostu okrucieństwa? Pokaże najbliższe sześć lat.

Los Zetas
Główny przeciwnik pani prezydent nie jest anonimowy: to Los Zetas, największy i najgroźniejszy spośród meksykańskich karteli narkotykowych. Nam, wychowanym na serialach, narkotykowe gangi kojarzą się ze spasionymi facetami w koszulach w kwiaty, rozpiętych na owłosionej piersi. W Los Zetas, owszem, są i tacy – ale to na niższych szczeblach tej organizacji. Jej kadry to świetnie wysportowani i świetnie uzbrojeni młodzieńcy, w branżowych czarnych mundurach, opatrzonych godłem „organizacji”. Państwo w państwie, jak ongiś w Kolumbii.
Pochodzą z północy, znad granicy USA. Wybili się na pierwszy plan na początku XXI stulecia, w krwawej jak zwykle walce z konkurentami, kartelem z Sinaloa. Twórca ich sukcesu, były policjant, wpadł na pomysł przekupienia całego oddziału komandosów, powołanego kiedyś do ochrony mistrzostw świata w piłce nożnej w 1986 r. Odtąd ludzie ci służyli jako ochroniarze bossa.
Rządy Los Zetas to pasmo okrucieństw, urozmaiconych takimi wydarzeniami, jak odbijanie całych więzień na prowincji. „Znakiem firmowym” kartelu jest ucięta głowa ofiary, pozostawiona na skrzyżowaniu lub głównym placu miasteczka. Los Zetas, na swój sposób, rozwiązują też problem uchodźców oraz migrantów – mordując, także masowo, tych, którzy im na danym terenie nie pasują.
W sierpniu 2011 r. światem wstrząsnęły kadry z kasyna w mieście Monterrey: w pożarze urządzonym przez kartel zginęły wtedy 52 osoby. Ludzie znani i bogaci, więc media o nich pisały. Mało kto zajął się losem mieszkańców miasteczka Allende w stanie Coahuila, które zaledwie cztery miesiące wcześniej padło ofiarą zemsty ze strony Los Zetas. Podobno dwóch ludzi z miasteczka zdradziło. 20 marca osadę zablokowano, mordując, dom po domu, całe rodziny. Domy następnie podpalano. Zginęło wtedy 300 osób, może nawet 500, bo różnie liczą.
I tak dzieje się do tej pory. Państwo z kartelem walczy, używając także regularnych oddziałów wojskowych, włącznie z ciężkim sprzętem bojowym, ale, jak dotąd, nie odnotowano oszałamiających sukcesów. Przedostatni boss kartelu zmarł w 2020 r. na COVID, ale to raczej dzieło Opatrzności, nie zaś meksykańskich służb specjalnych. Teraz zadanie pokonania Los Zetas spoczęło na pani Sheinbaum. Tak przynajmniej zapowiedziała.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki