Już drugi miesiąc Tbilisi jest areną niepokojów i zamieszek. Biją się (w dosłownym znaczeniu) posłowie w parlamencie, na ulicach demonstranci walczą z kordonami uzbrojonej po zęby policji. Bezpośrednią tego przyczyną jest ustawa, która nawet nie została jeszcze przyjęta. Ale niezależnie od jej losów obecny kryzys jest tylko znakiem długotrwałego i głębokiego podziału cywilizacyjnego, jaki Gruzja obecnie przeżywa.
„Zagraniczni agenci” – jak w Rosji
Kością niezgody jest projekt pod nazwą „Ustawa o przejrzystości wpływów zagranicznych”. Chodzi o to, by działające w Gruzji instytucje oraz przedsiębiorstwa, których finansowanie w ponad 20 proc. pokrywane jest ze źródeł zagranicznych, zostały poddane szczególnej kontroli ze względu na możliwe realizowanie obcych państwu interesów. Tej zmiany, w oczywisty sposób dyskryminującej struktury otwarte na wsp ółpracę z zagranicą, chce rządząca partia Gruzińskie Marzenie. Jej parlamentarna frakcja, działająca pod podobnie efektowną nazwą Siła Narodowa, dąży do jeszcze ostrzejszej dyskryminacji, we własnym projekcie ustawy nazywając stosowne instytucje i przedsiębiorstwa „zagranicznymi agentami” – czyli dosłownie tak, jak robi się to w Rosji Władimira Putina.
Już rozpoczęcie prac w parlamentarnej komisji na początku kwietnia wzburzyło tbiliską ulicę. Liderzy opozycji wezwali ludność do protestów, ostrzegając, że przyjęcie ustawy zbliży Gruzję do standardów rosyjskich, a w dalszej perspektywie odwróci ten kraj – nadal, mimo wszystko, kierujący sympatie ku Zachodowi – w stronę autorytarnego reżimu Kremla. Zamieszki wybuchały po pierwszym i drugim czytaniu projektu. Trzecie i ostateczne ma być przeprowadzone w połowie maja, czyli już po oddaniu do druku niniejszego tekstu. Wprawdzie prezydent kraju, pani Salome Zurabiszwili, która sympatyzuje z protestującymi, otwarcie zapowiada, że ustawę oprotestuje, ale zanosi się na to, że jej weto obali z kolei parlamentarna większość.
Jesteśmy przeciw, ale boimy się to powiedzieć
Zanim przejdziemy do wyjaśnień, musimy jeszcze podać kilka istotnych faktów. Po pierwsze w grudniu roku ubiegłego to właśnie obecny rząd, zdominowany przez polityków Gruzińskiego Marzenia, doprowadził do przyjęcia statusu Gruzji jako kandydata do Unii Europejskiej. Pozornie widzimy tu sprzeczność, ale przypomnijmy sobie nasz własny przypadek, kiedy to w latach 2003–2004 stosowne akty przystąpienia do UE sygnowali premierzy Leszek Miller i Marek Belka, politycy SLD, partii, łagodnie mówiąc, niezbyt entuzjastycznie odnoszącej się do politycznej integracji z Zachodem. Dziś obywatele Gruzji, podobnie jak obywatele ówczesnej Polski, w olbrzymiej większości (80 proc. według sondaży) ideę członkostwa w UE popierają. A w październiku szykują się wybory. To chyba wyjaśnia pozorny paradoks w postępowaniu rządzącej partii.
Teraz fakty kolejne. 29 kwietnia, już w biegu rosnącej fali protestu, formalny lider Gruzińskiego Marzenia Irakli Garibaszwili oświadczył, że Gruzja „nie jest gotowa” do wstąpienia do Unii. To trochę tak, jak w naszym przypadku CPK: jesteśmy przeciw, ale boimy się to otwarcie powiedzieć, lepiej jest decyzję odwlekać. Dziewięć dni później Bidzina Iwaniszwili, honorowy prezes tejże partii i nieformalny szef gruzińskiego państwa, wygłosił przemówienie, w którym groźnie zabrzmiały akcenty bliskie retoryce Kremla. Mówił m.in. o tym, że rosyjski atak na Gruzję w 2008 r. sprowokował Zachód.
Dodajmy do tego fakt już ostatni: w lipcu ubiegłego roku Gruzja podpisała akt strategicznego partnerstwa z Chinami.
Zarabia na tym Rosja
Klucz do zrozumienia tego galimatiasu leży w gruzińskiej mentalności. Ten starożytny naród chrześcijański zawsze uważał się za pierworodne dziecko duchowej rodziny Zachodu. Jednak jego peryferyjne położenie sprawia, że wśród obywateli rozumienie przynależności do tej rodziny biegnie innymi torami niż chociażby u typowego Niemca czy Francuza. Gruzja od czasów najazdów mongolskich (XIII w.) nie miała tradycji silnej państwowości, była raczej zlepkiem różnej wielkości księstw, w których każdy władca oglądał się w inną stronę. I tak pozostało do dziś.
Agenci zagraniczni? Niech politycy Gruzińskiego Marzenia zaczną od siebie! Sam Iwaniszwili, rządzący krajem od 12 lat miliarder i despota – krzyżówka Jarosława Kaczyńskiego z Donaldem Trumpem, jednak od tego drugiego znacznie chytrzejszy – został przecież swego czasu właśnie za agenturalnie promoskiewską postawę pozbawiony gruzińskiego obywatelstwa. Ten, który go owego obywatelstwa pozbawił, ówczesny prezydent Micheil Saakaszwili, siedzi obecnie w gruzińskim więzieniu pod zarzutem zdrady stanu… jako obywatel Ukrainy. Zaś obecna pani prezydent do niedawna, już na urzędzie, oficjalnie pobierała drugą pensję… z MSZ Francji.
Jeśli takie przykłady idą z góry, trudno się dziwić, że Gruzję, pragnącą być w UE i NATO, od wieków już nęka plaga korupcji. A zarabia na tym w pierwszym szeregu Rosja. To w jej interesie leży przyjęcie „ustawy o przejrzystości”. Bo w istocie stanie się ona usankcjonowaniem nieprzejrzystości. Stosujące legalne środki działania firmy zachodnie jako „agenturalne”, podobnie jak w Rosji, znajdą się pod lupą służb specjalnych, tym razem gruzińskich. Tymczasem agendy rosyjskie, umiejętnie ukryte pod gąszczem mętnych przepisów, zawsze się przebiją – zarówno „do koryta”, jak i do decyzyjnych ośrodków politycznych.
Argumenty trącą fałszem
Populista Iwaniszwili dobrze zna mentalność swoich rodaków. Oni chcieliby dobrze (czytaj: ku Zachodowi), ale wicie-rozumicie, serce sobie, a życie sobie. I taki właśnie, podprogowy komunikat idzie w lud. Popiera go, niestety walnie, mająca historyczne wpływy w narodzie gruzińska Cerkiew prawosławna. Padają tu argumenty natury moralnej: jesteśmy za tradycją i rodziną, a przecież Zachód infekuje nas historycznym indyferentyzmem i obyczajową rozwiązłością. Tuż za nimi idą, równie dobrze nam znane, argumenty „realizmu”: nie ma co zadzierać z wielkim rosyjskim sąsiadem, Zachód jest daleko i nie pomoże nam w potrzebie. Z tym ostatnim argumentem skądinąd trudno się nie zgodzić. Ale dwa pierwsze trącą fałszem.
Dlatego obecny tbiliski protest, inspirowany przez stołeczną inteligencję, podzielającą wartości modelowanego na wzór zachodni społeczeństwa obywatelskiego, ma – mimo jego ostrości – dość kruche szanse powodzenia. Spolaryzowany dzisiejszy świat daleki jest od ładu, a mała Gruzja, siedząca okrakiem na krawędzi geopolitycznych bloków, tej sytuacji nie zmieni.