W tym filmie czujemy cenę ryzyka. Tytułowa bohaterka Przysięgi Ireny (film wchodzi na ekrany kin 19 kwietnia, w rocznicę powstania w warszawskim getcie) to Irena Gut-Opdyke, zmarła 20 lat temu w Kalifornii Sprawiedliwa wśród Narodów Świata. Scenariusz napisał Dan Gordon z Izraela, kanadyjska reżyserka Louise Archambault dostała na jego produkcję dofinansowanie z naszego ministerstwa kultury, jeszcze za rządów Piotra Glińskiego. Wynik? 90 proc. pozytywnych opinii na Rotten Tomatoes, najpoważniejszym portalu krytyków. Powstał film dobry, nawet bardzo dobry – a przy tym bynajmniej nie propisowski ani też antypolski, wręcz przeciwnie. Można? Można.
Tego nie wymyśliłby Hitchcock
Jak było naprawdę? Młodą pielęgniarkę, wolontariuszkę Czerwonego Krzyża (gra ją Kanadyjka Sophie Nélisse), wybuch wojny zastał w szpitalu polowym w Radomiu. Razem z wycofującym się szpitalem Irena dotarła do kresowego Tarnopola, gdzie ogarnęła ją władza sowiecka. Dziewczynę napadają i zbiorowo gwałcą sołdaci (tego epizodu, na szczęście, reżyserka nam oszczędziła), zaś po wejściu Niemców w 1941 r. trafia z łapanki do przymusowej pracy w fabryce amunicji. Po jakimś czasie udaje jej się „awansować” do stanowiska podkuchennej w kantynie garnizonowego hotelu, obsługuje żołnierzy Wehrmachtu. Tam styka się z grupą młodych Żydów, których ratuje od egzekucji, podrzucając zarządowi hotelu pomysł, by zatrudnić ich w miejscowej pralni (w filmie jest to warsztat krawiecki). Następnie pomaga im ukryć się w lesie, a ponieważ zbiega się to z kolejną, pospieszną akcją masowego mordowania, machina terroru w ogólnym bałaganie o nich zapomina.
Nadchodzi moment kluczowy opowieści. Irena, jako „wzorowa pracownica” wpada w oko wysokiemu oficerowi Wehrmachtu, który w Tarnopolu nadzoruje pracę zakładów naprawy wojskowych samochodów (wcielił się weń aktor ze Szkocji Dougray Scott). Zostaje pokojówką w jego obszernej willi, przejętej po żydowskim przedsiębiorcy. Dla dziewczyny to niepowtarzalna okazja do czynu tyleż szlachetnego, ile przepełnionego szaleńczą brawurą: w skrytce za piwniczną ścianą (zadbał o to poprzedni właściciel, reprezentant narodu wiecznych uchodźców) umieszcza dziesiątkę Żydów, w tym dwa młode małżeństwa.
Rozpoczyna się gra, której nie wymyśliłby Hitchcock. Gdy major Eduard Rügemer wyjeżdża rano służbowym samochodem, lokatorzy na gapę wychodzą z kryjówki, myją się, słuchają radia, a nawet grają na pianinie. Wszystko kończy się z momentem powrotu pana domu, na dany znak Żydzi znikają za ścianą.
Trwa to jakiś czas, dopóki się nie wydaje. Cóż, trudno jest dziesiątce osób latami mieszkać w jednym domu niezauważenie.
Co teraz? Major – mówiąc łagodnie – nie jest zachwycony, ale zdaje sobie sprawę, że intryga zaszła za daleko, a on razem z nią. Jeśli wyda Irenę z jej sublokatorami, nikt mu nie uwierzy, że nie wiedział od początku. Rügemer robi więc to, co uczynił przebranemu za służącą Pokorze Czechowicz w komedii Poszukiwany, poszukiwana – oświadcza się Irenie. Oczywiście nie ma mowy o ślubie, słowiańska niewolnica może być najwyżej jego kochanką. Tak też się staje, Irena dokonuje tego wyboru w stanie wyższej konieczności. Tu mamy z kolei motyw z Przełamując fale von Triera. Ale, powtarzam, nic w tej historii nie jest zmyślone.
Aha, żeby było zabawniej – Rügemer też w końcu dostał medal Sprawiedliwego.
Zmyślenie prawdziwe
Teraz już szybciutko: Żydów udaje się w końcu bezpiecznie zamelinować w pobliskim lesie, przy pomocy konspiracji z AK. Znowu wkraczają Sowieci, Irenie grozi z kolei proces „o kolaborację”. Na szczęście do akcji wkraczają jej ocaleńcy, montując dziewczynie lewe papiery. Jako Żydówka wyjeżdża na Zachód, tam poznaje pełnomocnika ONZ Williama Opdyke, wychodzi za niego za mąż. Medal Sprawiedliwej dostaje w 1982 r., wtedy też dochodzi do jej spotkania z synem jednej z uratowanych. Ida Haller (gra ją Eliza Rycembel), w momencie gdy Irena wyprowadzała ją z piwnicy do lasu, była już w zaawansowanej ciąży. Ukrywający rozważali aborcję, zrozumiałą w tym przypadku – dla wspólnego dobra, ale ich opiekunka postawiła twarde weto. Nie po to poszła za powołaniem pielęgniarki, by przyczyniać się do czyjejkolwiek śmierci. Ida szczęśliwie urodziła w partyzanckim obozie.
Tak wyglądają fakty, a filmowa fabuła jest bardzo do nich podobna. Zaś w momentach, gdzie można ją uznać za literacką fikcję, mamy do czynienia z – mówiąc żargonem reporterów – zmyśleniem prawdziwym. Tak mogło, tak miało prawo się wydarzyć i nie ma w tym kłamstwa.
Być może do tej kategorii należy historia z szantażystą, który próbował wyciągnąć od Ireny okup za milczenie o jej lokatorach. Nie chcę tu wrzucać spoilera, powiem tylko, że problem rozwiązany został w genialnie prosty, wręcz bezczelnie prosty sposób.
Nie odmówię sobie natomiast opisu sceny, w której napięcie miesza się z rozbawieniem. Rügemer urządza przyjęcie połączone z „oblewaniem” nowej rezydencji. Zaproszeni są sami tarnopolscy notable: szef miejscowego SS, naczelnik gestapo, wszyscy oczywiście z małżonkami. W sumie kilkanaście osób. Irena w fartuszku dwoi się i troi, wszystko gra jak w zegarku, drinki i tace z tartinkami podawane są na czas. Kiedy dziewczyna wraca z pustą tacą do kuchni, otwiera skrytkę, podaje tę tacę i zabiera kolejną, już pełną. W schronie dziesiątka Żydów pracowicie kroi pieczywo i półprodukty na sałatki.
Na czym polega bohaterstwo
Ale na czym polegała owa tytułowa przysięga? Otóż Irena, jeszcze w Radomiu, była mimowolnym świadkiem strasznego widoku – gestapowiec roztrzaskał o bruk główkę żydowskiego niemowlęcia na oczach jego matki. Wstrząs, jaki wtedy przeżyła, doprowadził ją do jedynego logicznego wniosku – logicznego w tym sensie, w jakim ratujemy się przed szaleństwem. Już nigdy, absolutnie nigdy nie będzie bezradna, widząc, jak człowiek morduje człowieka. Może być słaba, bezsilna (i taka bywała), ale nigdy bezradna. I chyba właśnie na tym polega bohaterstwo.
Jest jeszcze jeden moment, który warto opisać. To chwila w której ukrywający się w willi Żydzi (grają ich młodzi polscy aktorzy) już się tutaj w jakiś sposób zadomowili, przyzwyczaili – o ile można tak powiedzieć – do codziennej gry w berka z nieświadomym rzeczy majorem. Jeden z nich prosi Irenę, by przyniosła im talię kart. „To nie pensjonat” – wyrywa się dziewczynie, która naprawdę wychodzi ze skóry, by umożliwić tym ludziom przetrwanie. Wtedy odzywa się, oburzona, jedna z Żydówek. I komu ty to mówisz o pensjonacie? Nam, którzy tyle przeszliśmy? Na to odzywa się jeden z mężczyzn: daj jej spokój, ona nas przecież ratuje.
W tej scenie, jak w soczewce, skupiła się cała konfrontacja wrażliwości polskiej i wrażliwości żydowskiej. I chociażby dla tej jednej sceny warto jest cały film obejrzeć, pocąc się z emocji w kinowym fotelu. Czego Czytelnikom serdecznie życzę.
---
Przysięga Ireny
reż. Louise Archambault
Polska, Kanada 2023