Logo Przewdonik Katolicki

Kto nas teraz poskleja?

Tomasz Królak
Fot. Magdalena Bartkiewicz

Marzy mi się, by w wojnie polsko-polskiej Kościół był wobec wszystkich niczym miłosierny Samarytanin, by tak jak on pochylił się nad bliźnim i „opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem”

Teraz, to znaczy po wyborach i najdzikszej w wolnej Polsce erupcji wzajemnych oskarżeń, jakimi w kampanii obrzucali się politycy dwóch głównych bloków. Ale przecież nie tylko o samych polityków chodzi, lecz właśnie o nas – miliony Polaków, skazanych na opowiedzenie się po jednej ze stron tego nieszczęsnego duopolu. Można powiedzieć, że wszyscy jesteśmy jego ofiarami. Bo to było coś więcej niż spór. To była – i, niestety, jest! – wojna. Nie jest chyba możliwe, żeby wyjść z niej bez szwanku. Niezależnie bowiem od stopnia zaangażowania w ten konflikt, dokonał on w milionach Polaków wielu wewnętrznych spustoszeń. Były one – i są! –  efektem nienawistnych emocji, jakie wygenerowano w nas z pełną premedytacją w celu uzyskania maksimum wyborczego paliwa.
To ziarno destrukcji, psujące nasze wnętrze, pracuje w nas od lat i bardzo ciężko będzie z tego wyjść. Tym bardziej, że przecież naiwnością byłoby zakładać, że po wyborach wszystko raptem się uspokoi. Gołym okiem widać, że nie. Trzeba pomyśleć o tym, co teraz, o tym – wracam do tytułowej rozterki – kto nas poskleja?
Chciałbym wierzyć, że Kościół. Choć trudna to wiara. Jego autorytet moralny głęboko w ostatnich latach ucierpiał. Wszystkim katolikom powinno przy tym zależeć na tym, by zasady, jakie Episkopat formułował w ostatnich latach, były rzeczywiście wcielane w życie. Bo ich treść budzi pełne uznanie, zapewne nie tylko wśród praktykujących katolików. W dokumentach takich jak „Chrześcijański kształt patriotyzmu” (2017) wskazywano, że sensem polityki powinna być roztropna troska o dobro wspólne, apelowano o unikanie populizmu i demagogii, przestrzegano przed instrumentalizowaniem Kościoła. Media zaś zachęcano do odważnego wychodzenia poza pokusę budowania uproszczonego, jednostronnego, zideologizowanego, a czasem zgoła upartyjnionego obrazu życia społecznego.
Byłem dumny z tych dokumentów i publicznie dawałem temu wyraz. Czy te słuszne i sądzę akceptowalne dla każdego, niezależnie od wiary i światopoglądu, wskazania zmieniły oblicze polskiego życia publicznego? Praktyka polityczna ostatnich lat, a zwłaszcza okres przed wyborami pokazały, że nie.
Ale sprawa ewentualnego arbitrażu Kościoła rysuje się mało optymistycznie. I to nie tylko dlatego, że życie publiczne aż kipi od negatywnych emocji. Przed wyborami Episkopat zapewniał kilkakrotnie: „Kościół nie jest po stronie prawicy, lewicy ani po stronie centrum, ponieważ Kościół ma swoją własną stronę; Kościół winien stać po stronie Ewangelii”. W życiu praktycznym bywało z tym różnie. Dlatego uważam, że przed Kościołem – głównie jako instytucją, ale i przed ogółem wiernych – staje dziś pytanie o sposób jego obecności w przestrzeni publicznej.
Marzy mi się, by w wojnie polsko-polskiej Kościół towarzyszył wszystkim poranionym, by był wobec wszystkich – powtarzam: wszystkich – niczym miłosierny Samarytanin, by tak jak on pochylił się nad bliźnim i „opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem”. Piękna to wizja. Chcę wierzyć, że możliwa do urzeczywistnienia.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki