Logo Przewdonik Katolicki

Ostatni bastion oporu

Jacek Borkowicz
Kobieta przechodzi obok szczątków samochodu w okupowanym mieście Dżenin na Zachodnim Brzegu, 5 lipca 2023 r. | fot. Jaafar Ashtiyeh/AFP/EAast News

Kiedy narzekamy (i słusznie!) na obojętność Zachodu względem tragedii Ukraińców, przypomnijmy sobie, jak tenże Zachód, od dawien dawna, traktuje Palestyńczyków.

W poniedziałek 3 lipca izraelskie wojsko, po uprzednim ostrzale artyleryjskim, wkroczyło do Dżeninu, palestyńskiego miasta na Zachodnim Brzegu Jordanu. Według oficjalnych komunikatów w akcji tej zabito co najmniej dziesięciu Palestyńczyków, jednak rzeczywista liczba śmiertelnych ofiar jest prawdopodobnie dużo większa. Dużo cywilnych osób – być może około setki – poraniły odłamki izraelskich pocisków.
Przywykliśmy do podobnych wiadomości, gdyż słyszymy je od dziesięcioleci. Gdy jednak prześwietlimy bliżej fakty, które się za nimi kryją, spojrzymy na palestyński konflikt z innej perspektywy niż ta „nudna”, którą narzucają nam media. A warto.

Doświadczalne poletko odwetu
Władze izraelskie określiły akcję mianem operacji antyterrorystycznej i rzeczywiście, podobno w zdobytym mieście rozbrojono kilka punktów, w których konstruowane były domowej roboty ładunki wybuchowe. Notabene komunikat podaje, że w jednym z meczetów znaleziono elementy łodzi podwodnej. Do czego potrzebna była terrorystom łódź podwodna w otoczonych pustynią górach, tego nie wyjaśniono. Jednak aby wejść do tych punktów, trzeba było najpierw ostrzelać całe miasto. Filmy z Dżeninu pokazują leje po pociskach na środku ulicy, a także płonące domy mieszkalne. Ilu przy tym ucierpiało niewinnych, można tylko zgadywać.
Dżenin leży na północnej, graniczącej z izraelską Galileą krawędzi tak zwanego Zachodniego Brzegu, dziwacznej formacji, która sama uznaje się za część niepodległej Palestyny, a która faktycznie stanowi rodzaj palestyńskiego rezerwatu, gdzie od czasu do czasu wyruszają izraelskie ekspedycje karne. Trzeba przyznać, że ostatnio właśnie to niewielkie miasto, a nie Gaza, Hebron czy też Nablus, przysparza Izraelowi najwięcej kłopotów. Wystarczy powiedzieć, że w ciągu ostatniego roku na 52 Izraelczyków zabitych w terrorystycznych akcjach aż dwunastu padło ofiarą palestyńskich komand wysłanych z rejonu Dżeninu.
To oczywiście tylko wycinek w trwającej tu od stulecia spirali przemocy. Przyjrzyjmy się bliżej jej przebiegowi. 25 lutego w miejscowości Huwara zastrzelono żydowskiego chłopaka, w dzień później rozgniewani żydowscy osadnicy napadli na kilkanaście okolicznych palestyńskich wiosek. Spłonęły domy, poturbowano ludzi, a sam wysoki rangą izraelski wojskowy określił wydarzenie mianem „pogromu”.
19 czerwca dokonano wojskowej eskapady na Dżenin – nie pierwszej i nie ostatniej. Miasto, jak wspomnieliśmy, spędza sen z powiek izraelskim siłom bezpieczeństwa, jednak zaznaczyć tu należy, że leży ono na terytorium, które nawet sam Izrael uznaje za suwerenny obszar obcego państwa.
Jak to możliwe, skoro Izrael nie uznaje niepodległej Palestyny? Na tym właśnie polega dziwaczność jej statusu. Państwo palestyńskie było naczelnym postulatem pokojowego układu z Camp David w 1979 r. Ustalono wtedy, że nie powstanie ono „za jednym zamachem”, lecz budowane będzie stopniowo, równolegle do postępu procesu pokojowego. Była to zasada logiczna, zważywszy, że ówczesne tereny zamieszkałe przez Palestyńczyków, a okupowane od 1967 r. przez Izrael, były istną beczką prochu, którą najpierw należało rozbroić. Strona izraelska potraktowała ów postulat rozbrajania osobliwie, skoro zaledwie w rok po Camp David formalnie anektowała Wschodnią Jerozolimę, do tej pory część palestyńskiego Zachodniego Brzegu. Podobnie konfrontacyjne posunięcia Izraela spowodowały, że dzisiejsza Palestyna niby funkcjonuje jako państwo, jednak w rzeczywistości stanowi poletko, na którym testowane są wpływy najróżniejszych militarnych organizacji, począwszy od proirańskiego „Hamasu” a na izraelskiej armii skończywszy.

Usuwają jednego, przybywa dwóch
Drugim punktem spornym, który do białej gorączki doprowadza stronę palestyńską, są osadnicy. Przypomnijmy podstawowe fakty. Pierwotnie Palestyna miała być podzielona na dwie strefy, żydowską oraz arabską. Żydzi, którzy w olbrzymiej większości napłynęli tutaj w międzywojennym dwudziestoleciu oraz po zakończeniu II wojny światowej, nie wysiedlali arabskich wiosek, zakładając osady na niezasiedlonych nieużytkach, które następnie skutecznie nawadniano. Tak było jednak tylko do 1949 r., kiedy to w Palestynie wybuchła wojna domowa i proklamowano państwo Izrael. Żydzi za jednym zamachem wygnali wtedy 700 tys. arabskich Palestyńczyków, ludzi, którzy żyli tutaj od tysiącleci (jak wykazują badania DNA, są w większości potomkami biblijnych Kananejczyków). Tak powstały słynne obozy uchodźców, najpierw w Jordanii, później w Libanie i Syrii. Do tej kwestii wrócimy za chwilę.
Suche liczby mówią niewiele, dodam więc, że izraelskie bojówki wysiedlały palestyńskie wioski za pomocą tych samych metod, jakimi wobec polskich cywilów posługiwała się UPA w Galicji Wschodniej.
Na opuszczonych terenach osiedlono kolejną falę żydowskich przybyszów. Taki stan rzeczy trwał do 1967 r., kiedy to Izrael, na skutek wygranej wojny, zagarnął resztę palestyńskiego terytorium na zachód od Jordanu. Przyszłość tego obszaru do dziś stanowi materię niekończących się międzynarodowych debat. Ale i tutaj, metodą faktów dokonanych, osiedlają się żydowscy osadnicy. Robią to „nielegalnie”, co w praktyce znaczy, że jeśli państwo izraelskie usunie jednego osadnika, na jego miejsce przybywa dwóch kolejnych. Na skutek tego trwającego uporczywie i konsekwentnie procederu tereny, na których funkcjonuje dziś palestyńska administracja, przypominają raczej bantustany, znane z historii rasistowskiej RPA. A otaczają je osady „nielegalnych” żydowskich osadników. Dziś na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy jest ich aż 600 tys. – wobec trzech milionów zamieszkałych tam Palestyńczyków.

Prowizorka i fakty dokonane
Palestyńskich uchodźców spod Hajfy ulokowano w 1953 r. tuż pod Dżeninem. Dziś mieszka tam już trzecie, a nawet czwarte pokolenie wygnańców, w liczbie ponad 20 tys. (w samym Dżeninie mieszka 40 tys. osób). To właśnie ten obóz jest ostatnio celem najczęstszych izraelskich ataków odwetowych. Tylko w styczniu tego roku na trzydziestu pięciu Palestyńczyków zabitych ogółem w izraelskich akcjach odwetowych aż dwudziestu pochodziło właśnie z owego obozu.
Wróćmy do najnowszej chronologii. W odpowiedzi na wojskowy nalot 19 czerwca w dzień później palestyńska bojówka zaatakowała stację benzynową w „nielegalnej” osadzie Eli pod Nablusem. Zginęło czterech Żydów oraz obaj napastnicy, zidentyfikowani przez izraelskie służby jako mieszkańcy obozu w Dżeninie. Spowodowało to kolejną falę samosądów, których dopuścili się żydowscy osadnicy na Bogu ducha winnych wieśniakach z sąsiadujących z Eli palestyńskich osad.
Wojskowa eskapada na miasto jest konsekwencją tego wzrostu napięcia. W dodatku premier Netanjahu zapowiedział, że na złość Palestyńczykom w Eli pobudowanych zostanie kolejne tysiąc domów dla żydowskich osadników. Obecny premier Izraela jest chyba najbardziej cynicznym spośród galerii szefów tego państwa. To za jego kadencji w 2014 r. praktycznie zamrożono wszelkie negocjacje pokojowe, które miały doprowadzić do realizacji układu z Camp David.
Trwa więc prowizorka połączona z polityką faktów dokonanych. Z punktu widzenia Netanjahu skuteczna. Ale do czego ona prowadzi? W odpowiedzi na atak na Dżenin, w centrum Tel Awiwu, w biały dzień, Palestyńczyk wjechał autem w tłum żydowskich przechodniów.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki