Kiedy odchodzi ktoś bliski, łzy są czymś naturalnym. Cierpimy, opłakujemy stratę, próbujemy pogodzić się z rzeczywistością, w której będzie nieodwołalnie brakować kochanego człowieka. Rozstanie, strata, żałoba to doświadczenie ludzkie i niestety nieuchronne. Płacz i smutek są wtedy jak ostatnie wyznanie miłości. Tak opłakiwały swojego brata Łazarza Maria i Marta. Nad śmiercią przyjaciela zapłakał w Betanii również Jezus. Wiedział, że podniesie go z martwych, a jednak płakał. Ludzki los, dramaty ziemskiego życia, jego przemijalność i kruchość są czymś, co Boga porusza do głębi. On nie jest Bogiem obojętnym, ale zaangażowanym. Jest Panem życia i śmierci, ale przede wszystkim jest Panem miłości. Wrażliwe Serce Boga płaczącego nad niedolą swoich dzieci – oto powód, dla którego ufamy Mu jak dziecko ufa ojcu. Najwyższy jednak nie zatrzymuje się na łzach. Jego płacz jest inny niż szloch niewiast, które niebawem staną na Jego drodze krzyżowej. Płacze nad śmiercią człowieka, ale robi wszystko, by go od śmierci wyzwolić, nawet jeśli zapłatą za ludzkie życie miała być śmierć Boga. Ona wprawdzie nie była końcem, była początkiem nowej historii ludzkości, wstępem do radości zmartwychwstania, ale to nie znaczy, że nie była realna, fizycznie i duchowo bolesna, okrutna w swojej ostateczności.
Z historii wskrzeszonego Łazarza warto dziś wyciągnąć dwie lekcje. Pierwsza mówi o tym, że dla Boga nie ma takiej śmierci, z której On nie może podnieść ku życiu. Nie ma takiej degradacji człowieka, przed którą On cofnąłby się z odrazą i odwrócił zdruzgotany na widok ludzkiej nędzy i nieprawości.
Kiedy jesteśmy zatrzaśnięci we własnej rozpaczy jak w grobie, kiedy wydaje nam się, że wszystko się skończyło, a zło zdaje się zwyciężać, Jezus przychodzi i woła: „Usuńcie kamień!”. Przychodzi czasem nieco spóźniony, kiedy właściwie nie ma już żadnej nadziei, kiedy już przestajemy czekać, a pustka zdaje się stanem nieodwracalnym. Ale przychodzi zawsze. Nadzieja wbrew wszystkiemu to cecha, dzięki której możemy przetrwać i powrócić do życia. Czy chodzi o nasze skonfliktowane społeczeństwo, targany wojnami świat, czy chodzi o zmagania wspólnoty Kościoła, czy nasze osobiste dramaty i kryzysy, jednego możemy być pewni: Pan przyjdzie, zapłacze nad losem swoich przyjaciół i przywróci do życia to, co wydawało się martwe i skończone.
Drugą lekcję przynoszą Maria i Marta. Każda z nich inaczej zareagowała na śmierć Łazarza. Marta wybiegła Jezusowi na spotkanie, zasypała Go pytaniami i pretensjami, trochę jakby chciała wymusić na Nim działanie. Szukała pociechy u Nauczyciela i choć wyrzucała Mu spóźnienie, nie traciła wiary, że On ukoi jej ból. Maria zaś ukryła się ze swoim smutkiem w domu i wyszła do Jezusa dopiero na wyraźny sygnał siostry, by wyznać Mu jak bardzo wierzy Jego miłości. Nie można mówić, że któraś z nich źle zareagowała. Nie ma też sensu porównywać postaw obu sióstr. Obydwie kochały i cierpiały, krzywdzące byłoby mierzenie głębi ich żałoby i ocenianie ich po tym, jak ją wyrażały. Siostry Łazarza, każda po swojemu, powierzyły swój ból Panu, na Nim skoncentrowały swoją miłość i nie traciły energii na postawę, którą dziś wielu streszcza słowami: „Mój ból jest większy niż twój”. One zgodnie do Niego wołały, błagając o życie dla brata, zjednoczone w smutku i nadziei, którą dała im obecność Jezusa.
Czas, by w Kościele odkryć ten dynamizm doświadczania miłości i straty, śmierci i nadziei. Betania to dom, w którego murach mieszkały rodzinna miłość, przyjacielskie więzy i radość przebywania z Panem. To także doświadczenie grozy grobu i rozpaczy po utracie bliskiej osoby. Ale to przede wszystkim dom nadziei i rozkwitu życia, którego dawcą jest Bóg. Betania mówi nam dzisiaj: umieranie nie jest końcem świata, ale początkiem nowego życia.