Logo Przewdonik Katolicki

Liderzy negatywnych elektoratów

Piotr Zaremba
Fot. Magdalena Bartkiewicz

Państwo polskie będzie silne. Zniszczymy tych ludzi – wołał Jarosław Kaczyński podczas spotkania w wyborcami w Chojnicach. Igor Zalewski, mój dawny dziennikarski partner, zauważył przed laty, że kiedy Kaczyński krzyczy, to nie jest pewny zwycięstwa. Najgroźniejszy, najbardziej skuteczny jest wtedy, kiedy mówi spokojnie, kiedy pozostaje zimny.

Choć jego objazdy są elementem politycznej ofensywy, a nie cofania się, coraz częściej nie przemawia cichym głosem. Widać, że nie jest pewien sukcesu. Tu akurat emocjom sprzyjała sytuacja: dobijali się przeciwnicy, chcący spotkanie zakłócić. Nie zmienia to faktu, że takie słowa paść nie powinny. Politycy nie powinni zapowiadać niszczenia kogokolwiek.
Naturalnie, można pytać, dlaczego media tak wiele uwagi poświęcają słowom. Odbywają się regularne polowania na wpadki „drugiej strony”. Ale taka jest natura demokracji medialnej. Warto to wiedzieć i trzeba się z tym pogodzić.
Natychmiast odpowiedział Donald Tusk przesadnymi wywodami o „połowicznej dyktaturze”, która podobno panuje w Polsce. Ta dyktatura polega na tym, że Tusk ma nieograniczone możliwości ataku na tę władzę, a rozliczne media gotowe są to nagłaśniać. Sądy, podobno sterroryzowane nową organizacją wymiaru sprawiedliwości, obciążają Kaczyńskiego wielkimi sumami, bo dotknął Sikorskiego i nie chciał przeprosić. Z kolei uwalniają od odpowiedzialności aktorkę Barbarę Kurdej-Szatan, chociaż obrzuciła inwektywami strażników granicznych. Za to, że wykonywali prawo.
Dyktatury nie ma, za to jest eskalacja wzajemnych oskarżeń i zniewag do granic możliwości. Każdy przemawia tylko do swoich. Można przypuszczać, że te wzajemne ataki utwierdzają jedynie przekonanych, nie działając na resztę. Skądinąd i Kaczyński, i Tusk mają gigantyczne elektoraty negatywne, największe ze wszystkich polityków (ostatnio lider PO nawet większe niż zwykle najbardziej niepopularny prezes PiS). Ale to oni panują nad masową wyobraźnią swoich baniek. A te ich bańki są największe.
Ludzie już dawno się do tego przyzwyczaili. Myślę, że dla Zjednoczonej Prawicy groźniejsze niż akty agresji ze strony prezesa są wpadki szefa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego. Jego często wielogodzinne monologi nie są tak dotkliwe dla wrogów jak okrzyki Kaczyńskiego. Ale kiedy opowiada na jednej ze swoich konferencji, że ludzie nie muszą się przejmować gospodarką, a jeśli się nią wkurzają, powinni sobie kupić psa lub kota, popełnia gruby błąd. To naprawdę może skutecznie zdenerwować szerokie rzesze. Także aktualnych lub potencjalnych wyborców socjalnej prawicy, bo ich też dotyka drożyzna.
To nie jest dobry czas dla ekscentryków. Glapiński może skuteczniej pociągnąć w dół swój obóz polityczny takimi dowcipasami niż błędnymi prognozami poziomu inflacji.
Co powiedziawszy, natychmiast przypominam sobie jeszcze dotkliwszą wpadkę znaczącej polityczki PO Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Pytana ostatnio w radiu przez Bogdana Rymanowskiego o antyinflacyjny program jej partii, odpowiedziała w pierwszym odruchu, że zostanie on ogłoszony, kiedy Platforma dojdzie do władzy. Potem dodała wprawdzie, że jej koledzy często mówią, jak walczyć z inflacją. Ale mleko się rozlało. Co gorsza, ona powiedziała świętą prawdę. Takim programem jest tylko i jedynie wyprowadzenie Glapińskiego z jego gabinetu.
Prezes NBP szkodzi swoim gadulstwem przede wszystkim własnemu obozowi. Natomiast skok w nieznane, ewentualne zawierzenie partiom niezdolnym do sformułowania własnego programu, uważam za może największy grzech przeciw demokracji.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki