Jacek Krawczyk, którego proces beatyfikacyjny niedawno się rozpoczął, to inspirująca postać. Na zawsze zostanie w pamięci jako student, bo zmarł, mając 25 lat. Niecały rok po ślubie! Świecki katolik z Palikówki pod Rzeszowem, nazywany „świętym z sąsiedztwa”. Co było w nim niezwykłego?
– Jacka wyróżniało przede wszystkim to, że wciąż się zmieniał, rozwijał, dojrzewał. Wiarę i relację z Jezusem Chrystusem pogłębiał od liceum, potem – na studiach. Kiedy przyjął sakrament bierzmowania, poczuł konieczność wyrażania wiary na zewnątrz. W posłudze samotnym, cierpiącym. Bardzo troszczył się o drugiego człowieka.
Dziś dla wielu młodych ludzi bierzmowanie to tzw. sakrament pożegnania z Kościołem.
– W przypadku Jacka było odwrotnie. Mając 15 lat, został ministrantem. To późna decyzja. Już wtedy osobista relacja z Jezusem zmieniała jego postawę, zachowanie wobec ludzi. W liście do narzeczonej Ewy (był wtedy studentem KUL w Lublinie) opisał taką sytuację: „Wczoraj, gdy wracałem od Ciebie, na Al. Racławickich znalazłem leżącego na samym poboczu pijaka. Właśnie zaczynało mocniej kropić. Przytaszczyłem go aż na Narutowicza do jego «domu»”.
Inny rys – odwiedzał swoich wykładowców, w tym ks. prof. Janusza Nagórnego i ks. dr. Eugeniusza Derdziuka. Otwierał im szafę i pytał: w których ubraniach ksiądz nie chodził przez ostatni rok? Bo to znak, że ksiądz tych ubrań nie potrzebuje. Rzeczy zanosił potrzebującym. Nie przechodził obojętnie wobec człowieka, który potrzebował pomocy. Bywa porównywany do bł. Pier Giorgia Frassatiego. Ten tercjarz dominikański, włoski świecki, zmarł w wieku 24 lat.
Te gesty pokazują serce „Samarytanina”, który wbrew uprzedzeniom zajął się leżącym na poboczu Żydem, ofiarą przemocy. Kapłan, potem pobożny lewita, szli dalej… Krawczyk sam szukał też ludzi, którym można pomóc.
– Tak. Jacek, uczeń II Liceum Ogólnokształcącego w Rzeszowie, został wolontariuszem w domu rencisty. Miał inne możliwości spędzania czasu wolnego, a poszedł tam, gdzie byli ludzie chorzy, osamotnieni. Słuchał ich. Zorganizował im nawet życie religijne. Starał się dać im namiastkę życia „parafialnego”: nabożeństwa majowe, nabożeństwa różańcowe, droga krzyżowa itp. Zachowały się ogłoszenia „parafialne” przygotowywane przez Jacka, które zapowiadały wspomniane wydarzenia. Tak ten chłopak funkcjonował.
Od dawna nie ma domów rencisty, były w PRL-u. Musiał mieć dużo odwagi, żeby w latach 80. XX wieku głosić Chrystusa w socjalistycznych domach seniora.
– Tak. Było to możliwe, ponieważ personel był życzliwy. O ile posługa wolontariusza, który przychodzi pomóc, porozmawiać, nie mogła być postrzegana negatywnie, to wprowadzanie do domu pomocy społecznej wymiaru duchowego, liturgicznego, wiązało się z ryzykiem. Pewnie miał świadomość tego, że grożą za to konsekwencje – choćby w szkole. Troska o duchowość ludzi była mocniejsza niż jego obawy.
Skąd w młodym człowieku potrzeba stałej pracy nad sobą? To mnie dziwi, zwłaszcza w epoce walki o prawo do „swobodnej ekspresji”, bycia sobą. On chciał być darem dla drugiego! Nie wiedział wtedy, że zachoruje na nowotwór.
– O jego motywacji dużo wiemy z listów, które wysyłał do rodziców z Lublina. Zawarł w nich przemyślenia. Ostatni rok był już zmaganiem się z chorobą nowotworową… Jacek zawierzył to Bogu. Pisał, że wszystkie rzeczy, które dzieją się w jego życiu – nawet te, których nie rozumie i są wbrew jego woli – przyjmuje w zaufaniu. Wie, że ostatecznie wszystkie były dla jego dobra. Nie chciał zmarnować ani chwili! Chcę żyć na maksimum – napisał. Bycie dla innych sprawiało mu wielką radość. Ukończył 4 lata teologii, ale marzył o byciu lekarzem. Kiedy nie dostał się na medycynę, zaczął studiować psychologię. Poznał Ewę, zakochał się. Mieli plany. Choroba, odchodzenie, wyzwoliły w nim heroiczną wiarę.
Jacek przeszedł od wiary tradycyjnej, wyniesionej z domu, do tej, która była jego własną decyzją. Wyborem. Może być wzorem dla tych, którzy szukają świętości „w świecie”.
---
Ks. dr Mateusz Rachwalski
Postulator procesu beatyfikacyjnego sługi Bożego Jacka Krawczyka, prefekt Wyższego Seminarium Duchownego w Rzeszowie.