Logo Przewdonik Katolicki

Czy potrzebny nam nowy sobór?

Jacek Borkowicz
Otwarcie Soboru Watykańskiego II, 11 października 1962 r. Fot. Archivio Felici/ArchiviFarabola/East News

Rozpoczęcie obrad II Soboru Watykańskiego zapoczątkowało nadal aktualną epokę w dziejach Kościoła. Można nawet powiedzieć, że to, co w niej najważniejsze, jest jeszcze przed nami.

Równo 60 lat temu, w październiku 1962 r., kilka tysięcy najtęższych głów chrześcijaństwa zjechało do Rzymu, by tam obradować nad aktualnym stanem Kościoła, a także wytyczyć drogowskazy jego przyszłości. Sobór Watykański z przymiotnikiem „drugi” był niejako kontynuacją soboru z 1870 r., zawieszonego z powodu aneksji miasta nad Tybrem przez garibaldistowskie Włochy. Od tego czasu minął wiek i świat, w jakim przyszło obradować ojcom soborowym teraz, bardzo się zmienił. Nie zmieniła się jednak ogólna pozycja Kościoła wobec świata. Tak samo jak podczas Vaticanum Primum, najważniejszym wyzwaniem było określenie jego stosunku do potężnych prądów intelektualnych, wyrosłych na glebie racjonalizmu i oświecenia, które stopniowo, z pokolenia na pokolenie, ogałacały ten świat z pierwiastka sakralnego. I to w wymiarach zarówno wizji, jak i codziennego życia. Co z tym problemem uczynić? Gonić ten świat czy też uciec przed nim do przodu? Pytanie, na które nie dał ostatecznej odpowiedzi I Sobór Watykański, musiało zostać podjęte.

Aggiornamento
Ta włoskojęzyczna formuła, którą można, dość niezgrabnie, przetłumaczyć na polski jako „udzisiejszenie”, stała się impulsem i wyzwaniem do podjęcia soborowych obrad. Tak przynajmniej widział to papież Jan XXIII. Jednak pojęcie aggiornamento, już w momencie startu samego soboru, a tym bardziej dzisiaj, zostało w praktyce nie całkiem dobrze zrozumiane. Potocznie widzi się je jako próbę „nadganiania” teraźniejszości, a przecież nie o to chodziło soborowym ojcom. Gra toczy się o to, by stare dogmaty móc opowiedzieć językiem zrozumiałym dla współczesnych ludzi, tak aby z ich pomocą Kościół mógł znowu, jak w epoce świętych Tomasza i Franciszka, wyjść na czoło peletonu podróżującej ludzkości.
To wyzwanie podejmują czołowe dokumenty soboru, zwane konstytucjami, jako że stanowią one opis pożądanego ustroju Kościoła, na każdym poziomie jego struktury: parafii, diecezji, a także w wymiarze uniwersalnym.

Rewolucja w tym, co niezmienne
Pierwsza w kolejności ogłoszonych, konstytucja o liturgii Sacrosanctum Concilium, ma jednocześnie najbardziej fundamentalny charakter. Określa ona Kościół – cały Kościół, czyli wspólnotę pokoleń aktualnych i tych, które odeszły, z Chrystusem jako jego głową – niejako sakramentem zbawienia. Ta formuła, pozornie oczywista dla chrześcijanina, niosła ze sobą treść rewolucjonizującą katolickie myślenie nie tylko o liturgii, ale także o podstawowych zasadach wspólnoty wiary. Do tej pory, w praktycznym odbiorze, rola wiernych była marginalna; sprawowanie liturgii należało do duchowieństwa. Choć o powszechnym kapłaństwie wiernych mówiono już wcześniej, w praktyce dopiero po Soborze wierni świeccy ponownie zaczęli być włączani w sprawowanie liturgii i w życie Kościoła. Kościół nie ma być punktem usługowym, w którym są obsługujący i obsługiwani. Zarówno na mszy, w kościele, jak i poza nim, wszyscy jesteśmy powołani do uczestnictwa pełnego, czynnego i świadomego. W ten sposób modlimy się, a także, poza murami świątyni, uczestniczymy w „grze tego świata”.
Pełne – nie znaczy jednakowe. Inne zadania mają prezbiterzy, inne diakoni, wreszcie inne ludzie świeccy. Pod tym względem nic się nie zmienia.
Konstytucja Lumen gentium określa relacje kolegium biskupiego oraz papieża. A tytułowe „światło narodów”, jakim u pasterzy Kościoła jest dar nauczania, winno szerzyć się mocą samej prawdy, nie zaś władzy, jak często bywało do tej pory. Symbolicznym wyrazem tej zmiany był pontyfikat następcy i kontynuatora Jana XXIII, papieża Pawła VI, który od 1963 r. przewodził soborowym obradom. Jako ostatni Pontifex
Maximus był on ukoronowany tiarą, potrójną papieską koroną, symbolizującą władzę „nad królami i książętami” tego świata. Od tej pory symbolem godności nowo wybranego papieża stał się paliusz, pas z białej wełny, nakładany na ramiona.

Wspólnota równowagi
Dei verbum, podkreślając współdziałanie Słowa zawartego w Biblii oraz Tradycji, ukazuje nam Kościół jako wspólnotę równowagi, która udatnie włącza i zaprzęga do działania elementy pozornie przeciwstawne. Natomiast Gaudium et spes to spośród wielkich konstytucji Vaticanum Secundum chyba najbardziej „soborowa” pod względem ożywczego klimatu, jaki niosła i nadal niesie jej treść. „Radość i nadzieja” to cnoty, po jakich winien być rozpoznawany dzisiejszy chrześcijanin. Echem tego wezwania było po latach słynne „Nie lękajcie się!” – pierwsze wygłoszone publicznie zdanie nowo wybranego Jana Pawła II. Karol Wojtyła brał czynny udział w tworzeniu tej konstytucji. W ogóle udział w Soborze polskich biskupów był znaczący, co stanowiło ewenement, jeśli chodzi o kraje będące pod panowaniem komunizmu.
Spośród licznych soborowych dokumentów nie sposób nie wymienić jeszcze dwóch deklaracji. Dignitatis
humanae okazuje nam przyrodzoną godność każdej jednostki ludzkiej, a także wiarę, która jest po nic innego jak po to, by prowadzić człowieka ku wolności. Zaś Nostra Aetate, po wiekach prześladowań, dostrzega w judaizmie „niejako naszego starszego brata w wierze” – to określenie Jana Pawła II, choć późniejsze, jest z gruntu soborowe.

Wino i bukłaki
W krótkim tekście nie sposób tego udowodnić, samo wyliczenie tych milowych słupów, jakie pozostawił po sobie sobór, skłania nas do konkluzji: Vaticanum Secundum było wydarzeniem wybiegającym daleko w przyszłość i niejako wyprzedzającym swoją epokę. To było siłą, ale także słabością soborowych założeń. Dochodzimy tu bowiem do prastarego dylematu wszystkich wspólnot religijnych: albo szczera żarliwość pierwotnej, małej grupy wierzących, albo sprawna organizacja wielomilionowej struktury. Jedno z drugim bardzo niechętnie chodzi w parze – a przecież i jedno, i drugie jest Kościołowi potrzebne.
W XVI w. Kościół, zagrożony rozpadem pod wpływem tchnienia reformacji, poprzez uchwały soboru w Trydencie przechylił się ku „modelowi organizacji”. Ocalił tożsamość, lecz za cenę pewnej sztywności, która zaczęła katolikom doskwierać już w wieku XIX, czasie pierwszego Soboru Watykańskiego. W sto lat później potrzeba duchowej odnowy, przyjęcia „modelu żarliwości”, okazała się jeszcze większa. Ale praktyka udowodniła, że młode wino Vaticanum Secundum wlane zostało jednak do starych bukłaków. Laikat, podstawowa masa wiernych Kościoła, nadal czuje się w nim raczej klientem niż współuczestnikiem. Warto więc szukać rozwiązania tego problemu. Chodzi o to, by na nowo przyjrzeć się dokonaniom soboru sprzed 60 lat, wczytać w jego uchwały, które – wbrew powierzchownym opiniom – wcale się nie zestarzały. Jeśli to zrobimy, spostrzeżemy, że duża część zawartych tam postulatów, na dobrą sprawę, w ogóle nie została podjęta. Czas na ich podjęcie jest teraz, lepiej późno niż wcale.
Przyjąwszy tę perspektywę, powiedzmy jeszcze jedno: w tej chwili nie potrzeba nam nowego soboru. Bo nowy sobór, jeżeli kiedykolwiek nastąpi, w pierwszym szeregu nowości, jakie przyniesie, będzie soborem ludzi świeckich – taka logika wynika z drogowskazów, które pozostawił nam po sobie II Sobór Watykański. Ale na to my, świeccy, jeszcze nie jesteśmy gotowi. I długo nie będziemy. Pozostaje nam cierpliwa praca u podstaw, a do niej wystarczą nam te wskazówki, które już mamy. Wystarczy zacząć czytać.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki