W 1963 r. w Berlinie wystawiono dramat Namiestnik, świeżo wydany przez niemieckiego pisarza Rolfa Hochhutha. Tytułowy bohater sztuki, papież Pius XII, jest w nim przedstawiony jako hierarcha obojętny, jeśli nie cyniczny, wobec zgotowanej przez hitlerowców zagłady Żydów. Dramat okazał się nośny, gdyż zawierał tezę o tyleż efektowną, o ile zgodną z duchem czasów, kwestionujących tradycyjne autorytety. Niebawem wystawiły go teatry na całym świecie, także w rządzonej przez komunistów Polsce. Nic dziwnego, że uparcie forsowane przesłanie zmieniło potoczne postrzeganie papieża czasu wojny: z osoby zatroskanej o ofiary przemocy stał się nieczułym „germanofilem”.
Na przekór stereotypowi
Długo potem, bo w 2007 r., były generał rumuńskiej bezpieki ujawnił, że Hochhuth, pisząc Namiestnika, oparł się na sfabrykowanych materiałach, dostarczonych mu przez agenta KGB. Cała sztuka okazała się więc elementem celowej dezinformacji, przeprowadzonej przez sowieckie służby specjalne. Stereotyp o „złym Piusie XII” pokutuje jednak nadal, stosownie do typowo ludzkiej niechęci do rewidowania własnych, wygodnych przekonań.
Fakt, że los Żydów, podobnie jak wszystkich ofiar totalitarnych reżimów, leżał na sercu zwierzchnika Stolicy Apostolskiej, postanowił upublicznić jego następca Paweł VI. Z papieskiej inspiracji zespół uczonych jezuitów pod kierownictwem o. Pierre Bleta wydał w latach 1965-1981 jedenaście tomów stosownych akt watykańskich. Piszący te słowa wertował je ongiś, jako student, w ramach seminarium prowadzonego na Akademii Teologii Katolickiej. W zbiorze tym pomieszczono wiele ciekawych i ważnych dokumentów, zabrakło tam jednak tych, które z dzisiejszej perspektywy można uznać za najważniejsze. Jak można się było spodziewać, na serię „Actes et documents” rzucili się hurmą krytycy, zarzucając zespołowi o. Bleta tendencyjną selekcję źródeł w celu wybielania Piusa XII.
Książka Biuro papieża braki te wypełnia. Co więcej, dzięki niej okazuje się, iż wyjawienie pełnej prawdy o stanowisku Stolicy Apostolskiej wobec reżimu Hitlera nie tylko nie kompromituje Piusa XII, ale wręcz przydaje jego aktywności czasu wojny jeszcze większej chwały.
Archiwista nie musi być nudziarzem
Johan Ickx, jako kierownik historycznych archiwów dyplomatycznej sekcji watykańskiego Sekretariatu Stanu, miał możność zapoznania się z odpowiednimi dokumentami. Jest ich prawie milion siedemset tysięcy, a ich przeczytanie zajęło dziesięć lat mozolnej pracy całemu zespołowi archiwistów. Co zrobić z takim ładunkiem wiedzy? To pytanie stało się palące, gdy w 2019 r. papież Franciszek zapowiedział pełne otwarcie archiwów Stolicy Apostolskiej dotyczących pontyfikatu Piusa XII.
W rozwiązaniu tej kwestii pomogła Ickxowi… pandemia. Wiosną 2020 r. badacz, uwięziony w swym rzymskim mieszkaniu przez lockdown, postanowił pójść śladami Boccaccia. Przecież bohaterowie Dekameronu również przebywali na kwarantannie, chroniąc się w wiejskiej willi przed zarazą Czarnej Śmierci! Ickx skorzystał więc ze spokoju domowego zacisza, by setki archiwalnych wyciągów uporządkować w formie opowieści. Wzorem średniowiecznego mistrza nadał swoim bohaterom, dyplomatycznym korespondentom, cechy pełnokrwistych postaci literackich, opisując ich wygląd i emocje, a co najważniejsze, napięcie, jakie towarzyszyło powstawaniu niejednej z tych zakurzonych dziś notatek. Udowodnił tym z całą mocą, że archiwista nie musi być nudziarzem. A jednocześnie ta „beletrystyka” w niczym nie umniejsza historycznej wartości przekazu: w pasjonującą narrację w stylu kryminału autor zgrabnie wplótł obszerne wyciągi z dokumentów, oczywiście opatrzone przypisami.
Cała historia ma jeszcze jeden podtekst. Na początku pandemii umarł wspomniany Rolf Hochhuth. Skoro jego dramat tak wpłynął na ukształtowanie negatywnej opinii o Piusie XII, również i Ickx udramatyzował swoją opowieść, która tę czarną legendę obala.
Ostrożny dyplomata i syn rzeźnika
Jeszcze w tym samym 2020 r. książka Ickxa ukazała się w języku francuskim. Dziś dostaliśmy jej polskie tłumaczenie. Na niecałych 500 stronach mamy tu wyczerpujący wykład, który pokazuje, w jaki sposób Stolica Apostolska, a także sam papież Pius XII, przyczyniły się do uratowania dziesiątek, jeśli nie setek tysięcy Żydów, przebywających w zasięgu morderczego reżimu niemieckich nazistów. Oznaczało to z reguły żmudne zabiegi kościelnych dyplomatów, w których wyniku nieszczęśników udawało się umieścić w jakimś bezpiecznym, odległym od teatru wojny kraju. Bardzo często też, niestety, ich zabiegi – wbrew najlepszej woli – okazywały się bezskuteczne, hitlerowska bestia stawiała na swoim, zaś konkretni Żydzi, o których ocalenie tak troszczył się Watykan, przepadali w obozach śmierci, lub też los ich do dzisiaj pozostaje nieznany.
Wszystkie te starania, siłą rzeczy, pracownicy i wysłannicy Stolicy Apostolskiej podejmowali dyskretnie, „bez robienia szumu”. Liczyła się skuteczność, nie medialne zasługi.
W morzu tych archiwaliów szczególną rolę odgrywa „Serie Ebrei”, zbiór 2,8 tys. dossier Żydów oraz ich rodzin, którzy zwracali się osobiście do Piusa XII z błaganiem o ratunek. Ludzi tych próbowano ratować na różne sposoby, część z nich nawet udało się przemycić na teren państwa watykańskiego i poukrywać po różnych klasztorach.
Lektura tej książki daje nam możność obserwowania w działaniu żywych ludzi, z ich charakterami i emocjami. Jak na dłoni widać tu chociażby różnicę między osobowością papieża, którego Ickx określa jako „ostrożnego dyplomatę”, a szefem jego wydziału spraw zagranicznych, monsignore Domenico Tardinim. Ten syn rzeźnika z Trastevere jak na kierującego watykańską dyplomacją wyróżniał się dość niewyparzonym językiem. Ale także przenikliwością: wystarczy przeczytać, co myślał o dalekiej przyszłości antyniemieckiej koalicji ze stalinowską Rosją (rozmowa z wysłannikiem Roosevelta Taylorem, strony 350-351), by skonstatować, że jego słowa sprawdzają się także dzisiaj, w dniach rosyjskiego ataku na Ukrainę.
Odpowiedzi nie na wszystkie pytania
W zbiorze udokumentowano szczególnie przypadki ratowania Żydów ze Słowacji, Rumunii oraz Francji. Dlaczego nie Polski, gdzie przecież skala zagłady była największa? Odpowiedź jest tyleż prosta, ile brutalna: Watykan wszczynał biurokratyczne procedury tam, gdzie mógł zrobić coś konkretnego dla ratowania konkretnych ludzi. Tymczasem władze Generalnego Gubernatorstwa (a tam właśnie dokonał się najważniejszy rozdział Holokaustu) wykazały się taką arogancją oraz impregnacją na inicjatywy Stolicy Apostolskiej, że ta stosunkowo niewiele mogła zrobić dla ocalenia polskich Żydów. Chodziło głównie o to, by nie pozwolić na wrzucenie ofiar z innych krajów do „czarnej dziury” obozów śmierci na terenie GG. A skoro już ich tam wrzucono, prawie nigdy nie udało się ich uratować. Przy okazji: nazwa „Auschwitz” pojawiła się w watykańskiej korespondencji w listopadzie 1941 r.
Polska specyfika wychodzi na jaw w najbardziej rewelacyjnym zbiorze dokumentów, dotyczących noty z 1943 r., która w obszerny i drastyczny sposób dokumentowała niemieckie zbrodnie na polskim narodzie. Rozdział „Historia o dziewięciu mędrcach siedzących dokoła stołu” opisuje, z jaką starannością debatowano nad Tybrem, czy wystosowanie noty Polakom pomoże, czy też zaszkodzi. Ostatecznie nuncjusz w Berlinie, Cesare Orsenigo, wręczył ją osobiście sekretarzowi stanu von Weizsäckerowi (tak, tak, to rodzony ojciec późniejszego prezydenta RFN), aby ten, zgodnie z procedurami, przekazał ją Goebbelsowi. Weizsäcker jednak, podobno „bez wiedzy przełożonego”, kopertę samowolnie otworzył i przeczytawszy włożył do szuflady. W ten sposób przepadł piękny dokument papieskiej solidarności z ciemiężonymi Polakami.
O tej rewelacji nie wiedzieliśmy przed opublikowaniem książki Ickxa. Ale dlaczego dopiero teraz Stolica Apostolska broni się, w wyczerpujący sposób, przed niesprawiedliwymi oskarżeniami? Można ten fenomen tłumaczyć tajnikami dyplomacji: chociażby dokumentacja powstawania noty z 1943 r. ujawnia znaczące różnice w postawach poszczególnych kardynałów. Jednak do końca tej zagadki nie da się wyjaśnić, nie rozszyfrował jej nawet sam Ickx, który dziwi się, dlaczego dopiero teraz ujawniono „Serie Ebrei”.
Pozostaje życzyć Ickxowi, aby ze swoim talentem mógł w niedługim czasie zabrać się za przywracanie dobrego imienia Benedyktowi XVI, szkalowanemu przez odpryski afer pedofilskich.