Wybuch samochodu pułapki, w którym 20 sierpnia zginęła 30-letnia Daria Dugina, córka Aleksandra, najbardziej rozpoznawalnego ideologa rosyjskiego imperializmu, wywołuje lawinę komentarzy zmieniających się z dnia na dzień, zgodnie z logiką pokłosia sensacyjnego wydarzenia. Ich kronikarski zapis nie jest bynajmniej zadaniem publicysty katolickiego tygodnika. Warto jest natomiast spróbować wyciągnąć pierwsze dalekosiężne wnioski z tego wydarzenia.
Kto to zrobił?
Na to pytanie oczywiście nie da się odpowiedzieć na zasadzie wskazania palcem, ale nie to jest w tej chwili istotne. Ważniejszy jest sam fakt, że w ogóle do czegoś podobnego mogło dojść – i to on daje nam przesłanki do przypuszczeń na temat sprawcy.
Właściwie od samego początku rosyjskiego ataku na Ukrainę słyszymy o tajemniczych wybuchach, cyklicznie wstrząsających głębokim rosyjskim zapleczem (pisaliśmy już o tym zjawisku w „Przewodniku Katolickim” cztery miesiące temu). Najczęściej ich ofiarą padają składy amunicji lub inne ważne obiekty strategiczne. Nie jest to z pewnością efekt bezpośrednich działań wojennych, przeważająca część tych wypadków ma miejsce setki, o ile nie tysiące kilometrów od linii frontu. Gdyby założyć, że jest to działanie Ukraińców, trzeba by przyjąć, iż już w momencie wybuchu wojny Kijów dysponował na terenie całej Rosji doskonałą i niemożliwą do wykrycia siatką dywersyjną. Trudno w to uwierzyć. Trudno także przypuszczać, by ta cała seria bezbłędnie przeprowadzonych i rzeczywiście niewykrytych dotąd zamachów na ważne obiekty była efektem jakiegoś spontanicznego rosyjskiego oporu. Społeczeństwo Rosji jest w tej chwili do wygenerowania takiego oporu niezdolne. Pozostaje więc założenie, że za całą akcją stoi jakaś rosyjska grupa o tyle głęboko zakonspirowana, o ile głęboko (jak również wysoko) tkwiąca w strukturach rządowych. Frakcja niezadowolonych z rządów Władimira Putina, która za pomocą serii zamachów pragnie doprowadzić do destabilizacji społecznej, umożliwiającej im przejęcie władzy.
Uderzono w najczulszy punkt
Wydaje się, że w tej sekwencji należy umieścić zamach z 20 sierpnia. Bo jeśli jest to dzieło jednej ręki, można się było po niej spodziewać eskalacji aktów przemocy. I ostatni akt istotnie jest działaniem bezprecedensowym. Niezależnie od tego, czy celem spiskowców była córka Dugina, czy też on sam, uderzono w najczulszy punkt rosyjskiej machiny propagandowej. Ofiarą tego ciosu stał się największy z jastrzębi tej wojny, człowiek który już w 2014 r. miał na rozwiązanie konfliktu z Ukraińcami tylko jedną receptę: „Zabijać, zabijać i jeszcze raz zabijać”. W dodatku człowiek uważany za osobę bliską Putinowi, co nie jest do końca prawdą, ale liczy się przecież to, jak postrzega Dugina ogół Rosjan. Kadr z widokiem tego właśnie człowieka – teraz zrozpaczonego ojca, który patrzy na płonący wrak samochodu córki – zobaczyły miliony jego rodaków, włącznie z prominentnymi przedstawicielami rosyjskiej władzy oraz biznesu. I wydaje się, że właśnie dla tych ostatnich ów obraz był przeznaczony. Wśród wierchuszki rządowo-finansowej modne było dotąd szydzenie z sankcji, połączone z pewnością rosyjskiej wojennej wygranej. Po zamachu na Duginę ta butna postawa prysła jak mydlana bańka, rosyjska sieć pełna jest komentarzy prominentów mówiących, że nie ma już dla nich bezpiecznych miejsc. To ważna zmiana, gdyż poczucie bezpieczeństwa odbudować jest trudno, a już na pewno nie da się go zagłuszyć wrzaskiem propagandy.
Już w dwa dni po wypadku FSB wskazała winną zbrodni, w postaci Ukrainki związanej z batalionem „Azow”. Zarówno tempo, jak i okoliczności tych enuncjacji budzą tak wiele wątpliwości, że wersję o sprawstwie Natalii Wowk należy raczej odłożyć do pękającego w szwach lamusa kremlowsko-bezpieczniackich kłamstw. Zastanawia też powściągliwość osób ideowo Duginowi bliskich: choć jako rosyjscy nacjonaliści za Ukrainą nie przepadają, wolą mówić ogólnie o „wrogach Rosji”, niż otwarcie szczuć na rząd w Kijowie. Widać ludzie ci sami nie bardzo wierzą w „ukraiński trop”, ochotnie podrzucany przez rzeczniczkę Kremla Marię Zacharową.
Zamaskowani „partyzanci”
Skądinąd mniemany sprawca zamachu szybko ujawnił się sam. Rosyjscy partyzanci z Narodowej Armii Republikańskiej w długim i mocnym oświadczeniu zapowiedzieli, że to dopiero początek ofensywy, której finałem będzie uśmiercenie samego Putina. Apel wzywa do bezwzględnego oporu względem reżimu. Urzędnicy Federacji Rosyjskiej winni teraz wypowiadać posłuszeństwo władzom, inaczej będą uznani za marionetki władz i podzielą los Darii Duginy. Oficerowie armii prowadzącej agresywną wojnę winni zrywać pagony i składać broń, inaczej będą zabijani jako zdrajcy rosyjskiego narodu.
To radykalne wezwanie odczytał w szeroko kolportowanym nagraniu Ilja Ponomariow, przebywający w USA były deputowany do Dumy, wsławiony tym, że jako jedyny w owym gremium, w 2014 r., sprzeciwił się aneksji Krymu. Ponomariowa trudno jest jednak uznać za typowego demokratycznego opozycjonistę, jest on raczej człowiekiem dużych i słabo czytelnych interesów. Wystarczy wspomnieć, że to właśnie on miał być mężem zaufania George’a Sorosa, nadzorującym wydobycie gazu łupkowego w Polsce i na Ukrainie.
Ponomariow jest więc tu raczej pionkiem w pewnej grze. Kto ją prowadzi? Na pewno nie „rosyjscy partyzanci”, Rosja to jeszcze nie Czeczenia. Styl działania wskazywałby raczej na wspomnianą wyżej frakcję niezadowolonych. Na przykład w łonie rosyjskich służb specjalnych, powiązanych z dużym biznesem, którym putinowska decyzja o ataku na Ukrainę zablokowała perspektywy intratnych interesów z Zachodem.
Czy znaczy to, że jest to tylko jeszcze jedna rosyjska prowokacja, której winniśmy się wystrzegać? Chyba jednak nie. Co by nie mówić, enuncjacje rzekomej Narodowej Armii Republikańskiej w żaden sposób nie mogą działać na korzyść Putina. Wręcz przeciwnie. Co więcej, psują szyki wszystkim rosyjskim jastrzębiom, którzy – jak na przykład były prezydent Dmitrij Miedwiediew – chcieliby zastąpić „zbyt miękkiego” prezydenta obecnego. Dlatego też w wojnie, wobec której stoimy po stronie Ukrainy, „rosyjscy partyzanci”, czy kto tak naprawdę za nimi stoi, są siłą faktów naszymi sojusznikami. Innych liczących się w tej chwili wśród Rosjan nie mamy – więc nie wybrzydzajmy.