Po zamachu na Darię Duginę nazwisko jej ojca znowu stało się głośne. Tysiące ludzi, którzy po kilku miesiącach nużących wiadomości z ukraińskiego frontu już zdążyli o nim trochę zapomnieć, znowu wertują strony internetowe, w poszukiwaniu wiedzy na temat jego ideologii. W końcu to ona zaniosła go tak wysoko, że teraz na całym Bożym świecie zapatrzeni są w jej autora wszelkiej maści radykałowie – od skrajnej prawicy po skrajną lewicę. W tym sensie poglądy Aleksandra Dugina, choć za tragiczną cenę śmierci jego córki, odniosły kolejne małe zwycięstwo.
Ale czy można je w ogóle nazwać poglądami? Bo przecież każdy światopogląd, nieważne mądry czy głupi, musi mieć chyba jakąś podstawową strukturę, jakiś choćby rudymentarny porządek. Tymczasem cały ten duginowski „eurazjatyzm” jest zlepkiem o tyleż efektownych, o ile nieprzystających do siebie pomysłów, a raczej luźnych asocjacji. Nie wiadomo, czemu tutaj dziwić się bardziej: czy agresywności wezwań do masowego mordowania (nie tylko Ukraińców), czy też właśnie owej łatwości, z jaką Dugin wrzuca do jednego worka nawet najbardziej ze sobą niespójne hasła czy idee. Dla każdego coś miłego. Dla każdego odklejeńca oczywiście.
Sięgam po stary numer „Frondy” z 1998 r., gdzie nasz bohater udziela długiego wywiadu. Czegóż tam nie ma! Jest krzyż i swastyka, sierp i młot, a na koniec Tatarzy. Jedyne, co łączy tę przedziwną mozaikę, to szczera, aczkolwiek także nieco hybrydalna nienawiść do liberalizmu i katolicyzmu jednocześnie. Więcej nic się nie spina. Jest na to stare, biblijne jeszcze określenie „tohu wabohu”, co po hebrajsku oznacza bezwład i pustkowie, jakie stanowiła ziemia, zanim dotknęło ją tchnienie Boga.
A jeśli chodzi o pustkowie… Wskazując na różnicę między pojęciem cesarstwa na Wschodzie i na Zachodzie, Dugin jednym tchem wymienia „Stauffenbergów i Habsburgów”. Przypomnijmy, że cesarską dynastią byli Hohenstaufowie, zaś pułkownik Stauffenberg był wykonawcą nieudanego zamachu na Hitlera. Znam Grzegorza Górnego, który wywiad przeprowadził – on nie mógł się tak pomylić. To musiało wyjść z ust samego Mistrza. Fakt, nazwiska podobne. Ja jednak nabrałem wrażenia, że duginowski eurazjatyzm to nie tylko małżeństwo „Anny Kareniny z Dżyngis-chanem” (określenie Waltera Laqueur), ale też z Zenkiem Martyniukiem.
Powie ktoś: to było 24 lata temu. Może przez ten czas guru rosyjskiego imperializmu, pospiesznie chłonący książkowe mądrości od Sasa do Lasa, zdążył uzupełnić braki w wiedzy historycznej? Niestety, teraz jest tylko gorzej. Są ludzie, którzy im więcej czytają, tym mniej z tego pożytku dla nich i dla świata. Jednym z nich jest Aleksander Dugin.