Rada Języka Polskiego zachęca nas do szerokiego stosowania składni „w Ukrainie” oraz „do Ukrainy”, mając na uwadze „odczucia naszych ukraińskich przyjaciół”, którzy zwrot „na Ukrainie”, traktowany dotąd jako jedyny poprawny w polszczyźnie, „często odbierają jako przejaw traktowania ich państwa jako niesuwerennego”. Zwrot ten, co prawda, nie jest jeszcze zakazany (uff, dziękuję ci Rado!), ale lepiej będzie, jeśli jak najszybciej przestaniemy go używać.
To pozornie ugodowe stanowisko jest jednym wielkim nieporozumieniem.
Zacznijmy od „naszych ukraińskich przyjaciół”. To prawda, są tacy, sam od lat spotykam się czasami z taką ich reakcją. Zawsze jednak miałem wrażenie, że za tym wszystkim stoi jakiś złośliwy chochlik albo raczej ruski troll, który długo myślał: gdzie by tu jeszcze wbić klin pomiędzy Polaków a Ukraińców? I chyba mu się udało. Ja jednak, zgodnie z tytułem tego cyklu, upieram się przy starym układzie: nie będę uczył Ukraińców ukraińskiego patriotyzmu, ale w zamian proszę, aby oni nie pouczali mnie w kwestii poprawności języka polskiego. Zresztą tak naprawdę zwrot „na Ukrainie” nie razi olbrzymiej większości żyjących w Polsce Ukraińców, którzy mają dziś zupełnie inne problemy niż zawracanie sobie głowy sporami o wydumane konstrukcje językowe.
Również olbrzymia większość Polaków mówi po staremu. Rada wszelako uzasadnia swoje stanowisko „wykresem częstości użycia tej konstrukcji od początku 2022 roku w tekstach prasowych”. I to jest w tym oświadczeniu absurdem największym. Bo po co w ogóle istnieje Rada Języka Polskiego? Chyba po to, aby promować szlachetną formę naszej mowy, z uwzględnieniem jej żywotności, której przejawem są językowe zmiany. Co dostajemy w zamian? Propozycję, aby lingwistyczne normy, kształtowane dotąd na wzorach Kochanowskiego, Słowackiego i Żeromskiego, zastąpił wzorzec prasowej notatki, i to jeszcze określany na podstawie bieżącego wykresu „korpusu monitorującego Monco (frazeo.pl)”. Kochana Rado, jakiż czort podszepnął ci takie rozwiązanie? Przecież od teraz – zgodnie z twoją sugestią – normy języka może sobie ustalać każdy umiejący klikać w konsolę dzieciak, jeśli tylko sprawdzi aktualny algorytm. Oczywiście, brzmi to bardzo trendy, ale jeśli już rzucamy w kąt klasyków, to ty, Rado, lecisz tam razem z nimi. Bo nie masz już racji bytu. Chyba że celem twojego trwania jest samo trwanie, za cenę oportunistycznego przyklepywania modnych pomysłów.
Jeśli zatem Rada zapomniała o tym, do czego naprawdę jest powołana, to ja jej o tym przypomnę: nie jesteśmy właścicielami języka, ale jego depozytariuszami. Dotyczy to nas wszystkich – zarówno tych oblatanych w literaturze, jak i tych, którzy książki w ręku prawie nigdy nie trzymali, zaś ich językiem jest mowa ulicy. Jedni i drudzy powinni ze sobą współpracować. Ulica nadaje salonowi tchnienie życia, ale też i salon ma owej ulicy przypominać, że istnieje coś większego i bardziej trwałego niż bazarowa jednodniówka.
Ale jest jeszcze sprawa nie mniej poważna: mamy wojnę u sąsiadów. Ukraińcy dają nam dziś przykład determinacji, z jaką warto jest bronić suwerenności własnego państwa i suwerenności własnej kultury. Zastanówmy się nad tym z tego właśnie punktu widzenia, nie zaś z punktu widzenia rozdmuchujących wydumane problemy nadgorliwców. Bo obrona własnego języka w pewnym sensie też jest obroną niepodległości.