Na początku maja wziął Pan udział w spotkaniu Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich w Polsce, które w większości poświęcone było tematowi „Kościół po pandemii”. Jak pandemia koronawirusa wpłynęła na polski Kościół?
– Pandemia zmniejszyła powszechność praktyk religijnych. Po pierwsze, część działań duszpasterskich „zepchnęła” do internetu. Po drugie, dała władzom państwowym powód do regulowania życia wspólnot chrześcijańskich. Po odwołaniu stanu pandemii warto zapytać: czy oddanie tego, co należy się cesarzowi, nie ograniczyło tego, co w każdym, nawet trudnym czasie, należy się Bogu.
Kolejnym trudnym wydarzeniem jest wojna w Ukrainie i jej konsekwencje. Kościół nie mógł być wobec nich obojętny.
Wyniki badań, które Pan prezentował, pokazują wiele problemów, ale część występowała już przed pandemią (spadek zaufania do instytucji Kościoła, rodziny). Jak to wygląda dziś?
– Zaufanie do instytucji Kościoła i kryzys rodziny analizujemy, patrząc na ich skutki. Należą do nich m.in. stosunek Polaków do Boga i wiary. Nowym zjawiskiem jest chłodniejsza postawa najmłodszych pokoleń wobec Kościoła i religii. Zwłaszcza roczników, które stosunkowo niedawno przekroczyły próg dorosłości, tj. pokolenia tzw. millenialsów oraz pokolenia Z (urodzeni po 1980 i po 1997 r.). Druga grupa już wyraźnie odstaje od tradycyjnie religijnych starszych grup wiekowych. Można powiedzieć: młodzi ludzie „wyprowadzają się” ze świata swoich rodziców.
Który z problemów stanowi najpilniejsze wyzwanie?
– Kościół od dnia rozesłania apostołów podejmuje wysiłki nawracania nowych roczników, kolejnych pokoleń. Tak będzie zawsze. W dzisiejszej Polsce obserwujemy rozjątrzenie części społeczeństwa, wywołane koniecznością podjęcia decyzji dotyczących ochrony życia. Na to nałożyły się pandemia i wojna, które ten stan wzmocniły. Wytworzyło się przekonanie, że „wiatry sekularyzacji i polaryzacji społeczeństwa hulają jak nigdy dotąd”.
Najpilniejsze jest dziś odnalezienie drogi do umysłów i serc najmłodszych pokoleń. Misja jest ta sama od dwóch tysięcy lat, ale sposoby jej wypełniania muszą zostać odkryte na nowo.
Badania pokazują, że kłopot z Kościołem mają przede wszystkim młode kobiety. Od dawna zwracam uwagę na to, że radykalna obrona rodziny nie może się odbywać kosztem kobiety jako człowieka. Dyskryminacja jest faktem, Stolica Apostolska wiele robi, aby to zmienić (kobietom powierza się ambitne zadania w sferze publicznej, prestiżowe stanowiska itd.). U nas katolicy nie znają lub nie uznają zmian w nauce Kościoła. Polki tracą wiarę w Boga, czy też raczej nie chcą spełniać pewnych oczekiwań ludzkiej instytucji?
– Nie zgadzam się z tym, że obrona rodziny w Polsce, pod wpływem Kościoła, dokonuje się kosztem kobiety. Nie tylko kobiety odczuwają dyskryminację. A gniew młodych ludzi nie jest kierowany wyłącznie wobec Kościoła. „Zapracowało” na niego dorosłe społeczeństwo. Obiecało młodym więcej, niż mogło im zapewnić: zamożność, czyste powietrze i wodę; równość rozumianą tak, jak na paradach równości itd. Tymczasem samorealizację i pełne wrażeń życie trudno osiągnąć w społeczeństwie wymuszającym wysiłek pracy np. w korporacji. Kościół wydaje się częścią tego zepsutego społeczeństwa, chociaż jego nauczanie mówi o krzyżu, nie zaś o beztroskim życiu w kapitalistycznym porządku.
Badania pokazują, że młode kobiety głębiej niż męscy rówieśnicy przeżywają rozczarowanie związane z odkryciem, że życie będzie szare i samotne. Wyraźniej odczuwają oszustwo obietnicy samorealizacji, pełnego rozwijania kobiecych potencji – dotyczy to też macierzyństwa. Tracą wiarę w Boga, bo wcześniej uwierzyły w możliwość raju na ziemi… Trudne czasy weryfikują nierealne obietnice.
Gdy na lud spadają plagi, rodzi się potrzeba znalezienia drogi wyjścia. Druga Księga Mojżeszowa, czyli Księga Wyjścia, mówi, że lud potrzebuje wtedy roztropnych i natchnionych przewodników. Dotyczy to również współczesnego Kościoła.