Według ostatnich wiadomości obrońcy otoczeni są w dwóch sąsiadujących ze sobą rejonach miasta. Podobno są one rozdzielone świeżym atakiem rosyjskiej armii, lecz trudno w tej chwili potwierdzić, czy rzeczywiście Ukraińcy z obydwu zgrupowań nie mogą się ze sobą kontaktować. Tak czy inaczej, sytuacja przypomina tę z końcowych tygodni powstania warszawskiego, kiedy to broniły się poszczególne dzielnice, odcięte od siebie lub mające ze sobą znikomą łączność. Propaganda czeczeńskiej formacji Kadyrowa, walczącego pod rosyjską komendą w Mariupolu, twierdzi co prawda, że miasto zostało już w 98 procentach zdobyte, zaś jego obrońcy trzymają się jedynie w kilku odizolowanych bunkrach. Przeczy temu jednak chociażby fakt, że w ostatnich dniach ukraiński transporter opancerzony zniszczył dwa rosyjskie czołgi, atakujące śródmieście od zachodu.
Los pogranicza
Mariupol, założony w końcu XVIII w. przez Rosjan na zdobytych na Tatarach stepach Morza Azowskiego, wziął nazwę od Marii, żony cara Pawła. Od zawsze nosił charakter pograniczny, dość powiedzieć, że przed wybuchem wojny to 430-tysięczne miasto zamieszkiwali po połowie Rosjanie i Ukraińcy, przy znaczącym udziale mniejszości czarnomorskich Greków. Natomiast językiem codziennej komunikacji pozostawał dla wszystkich rosyjski. Mimo to obecnie trudno sobie wyobrazić, by jakikolwiek mieszkaniec Mariupola mógł szczerze obstawać za anektowaniem jego miasta przez Rosję.
Gdy w 2014 r. nastąpiła pierwsza faza rosyjskiej agresji na Ukrainę, separatyści z tzw. Donieckiej Republiki Ludowej próbowali zdobyć miasto, dokonując desantu na położoną centralnie komendę główną policji. Udało się ją obronić, zaś w czerwcu, po miesiącu wyczerpujących walk ulicznych, Mariupol w całości odzyskany został dla państwa ukraińskiego. Separatyści stanęli jednak w okopach tuż za jego wschodnimi rogatkami. W styczniu następnego roku ostrzelano miasto z wyrzutni Grad, zginęło wtedy kilkudziesięciu mariupolan, zaś kilkuset odniosło rany. Jak wykazało śledztwo, strzelała jednostka regularnej armii rosyjskiej. Jednak ogólnie rzecz biorąc ośmioletni okres między obiema fazami wojny upłynął bez rewolucyjnych zmian, choć oczywiście pod znakiem wysokiego napięcia. Co odważniejsi turyści próbowali tu nawet opalać się nad brzegiem morza.
Ranek 24 lutego zmienił wszystko. Miasto znalazło się na pierwszej linii frontalnego ataku. Oczy wszystkich obserwatorów były wtedy zwrócone na Kijów, wiadomo jednak było, że jednym z naczelnych celów agresora jest przebicie nadmorskiego korytarza z głębi Rosji do Krymu i dalej, do Odessy. I to się w dużej mierze Rosjanom udało, gdyż podeszli pod Mikołajów, leżący w połowie drogi ze zdobytego Chersonia do Odessy. Już teraz mogliby ogłosić zwycięstwo, informując świat o opanowaniu ważnego strategicznie pasa, który Ukrainę odcina całkowicie od dostępu do Morza Azowskiego i w większej części do Morza Czarnego. Mogliby, gdyby nie Mariupol właśnie, który uparcie się broni. Co więcej, Ukraińcy zatrzymują tu cały kolejowo-drogowy węzeł komunikacyjny, zaś Rosjanie, chcący przetransportować lądem na zachód swoje siły pancerne, muszą to robić opłotkami, grzęznąc w wiosennym ukraińskim błocie.
Geografia Termopil
Centrum Mariupola leży przy ujściu rzeki Kalmius, na jej prawym brzegu. To tutaj znajduje się komenda policji, o którą w 2014 r. toczono walki. Ale najważniejszym budynkiem, stanowiącym wizytówkę miasta, jest teatr dramatyczny. Przymiotnik „dramatyczny” nabrał złowrogo dosłownego znaczenia, kiedy to 16 marca zbombardowało go rosyjskie lotnictwo, mimo że obrońcy umieścili czytelny napis w języku rosyjskim, informujący, że tutaj znajdują się dzieci. Na szczęście prawie wszystkich spośród 1300 chroniących się w budynku cywilów udało się ocalić, ewakuując ich na czas do piwnic. Gorszy los spotkał 50 pacjentów pobliskiego szpitala, którzy 18 marca spłonęli żywcem podczas bombardowania. Szpital położniczy, z którego zdjęcia obiegły świat, Rosjanie zaatakowali tydzień wcześniej.
Na skutek tych ciężkich ataków śródmieście Mariupola przypomina obecnie Hiroszimę lub Warszawę, oglądane w 1945 r. Według przybliżonych szacunków w mieście pozostało 120-160 tys. cywilów, chroniących się przed bombami w piwnicach i schronach. Dokucza im głód, ale jeszcze większym cierpieniem jest brak wody, gdyż nie działają wodociągi. Wiadomo, że do tej pory umarło z odwodnienia co najmniej kilkoro dzieci. Ogółem od bomb i pocisków artyleryjskich zginęło 5 tys. lub więcej cywilów, jednak Rosjanie dopuszczają się też mordów na ludności w zajętych już dzielnicach. W jakiej skali liczbowej je ocenić, nie można w tej chwili powiedzieć.
Mimo tych okrucieństw napastnicy nie posunęli się dalej. Ich ostatnim udokumentowanym sukcesem było zajęcie 24 marca cerkwi Opieki Matki Bożej, stojącej 200 metrów od budynku teatru. I na tym koniec rosyjskich postępów.
Chłopcy z „Azowa”
O ile śródmieścia broni ukraińska 36 Brygada Piechoty Morskiej, o tyle enklawa północna znajduje się pod kontrolą legendarnego już pułku „Azow”, który powstał w 2014 r. w sąsiadującym z Mariupolem Berdiańsku jako formacja ochotnicza, dziś jednak wcielony jest, z zachowaniem pewnej autonomii, w skład regularnej ukraińskiej armii. Chłopcy z „Azowa”, wbrew triumfalistycznym komunikatom rosyjskim, panują też nad rozległym centrum metalurgicznym „Azowstal”, leżącym na lewym brzegu Kalmiusu, naprzeciwko śródmieścia. Z tej właśnie strony atakują Mariupol Czeczeni Kadyrowa. Brodaci wojownicy mają wielki problem ze zdobyciem „Azowstalu”, gdyż tamtejsze budynki fabryczne, magazyny i hangary wyposażone są w imponującą sieć podziemnych przejść i schowków, z których wyśmienicie mogą bronić się nawet pojedynczy snajperzy. Ukraińską jednostką dowodzi pułkownik Denys Prokopenko.
„Azow” jest jednostką sformowaną przez ukraińskich nacjonalistów i fakt ten domaga się wyjaśnień. Otóż są to nacjonaliści nowego chowu, niemający wiele wspólnego z wrażym Polakom ruchem postbanderowskim. Ich barwami są sina i żółta, kolory państwowego sztandaru Ukrainy, nie zaś czarna i czerwona, pod którymi gromadzą się kontynuatorzy niechlubnych tradycji OUN. Co więcej, rzecznicy „Azowa” potępili ludobójstwo na Wołyniu, w 2017 r. pomagali porządkować zdewastowany polski cmentarz w Bykowni i pozytywnie odnoszą się do współpracy z Polakami w ramach programu Trójmorze. Nie potępiajmy ich więc za nacjonalizm, tym bardziej że prawdziwymi „nazistami” są dziś ci, którzy bombardują w Mariupolu dziecięce szpitale. A najważniejsze to fakt, że chłopcy z „Azowa” to dziś najdzielniejsi z obrońców Ukrainy.