Zwykle nie ma na nią przyzwolenia. Jest rugowana, usuwana, blokowana w przestrzeni publicznej, w tym w mediach. Przynajmniej oficjalnie. Ale to się zmieniło. Od rozpoczęcia agresji Rosji na Ukrainę nienawiść nie tylko została dopuszczona do głosu, ale czasami staje się istotnym elementem narracji adresowanej do milionów odbiorców.
Facebook zmienia zasady
Dla wielu ludzi na całym świecie dużym zaskoczeniem była wiadomość, która pojawiła się 11 marca. Agencja Reuters jako pierwsza podała, że dwa wielkie serwisy społecznościowe – tymczasowo i tylko w niektórych krajach – zmieniają dotychczasowe zasady i pozwalają na agresywne posty wobec rosyjskich żołnierzy. Co więcej, dopuszczają posty życzące śmierci Władimirowi Putinowi i Aleksandrowi Łukaszence, a nawet te wzywające do ich zabicia. Andy Stone, rzecznik firmy Meta, do której należą obydwa serwisy, wyjaśniał, że w wyniku rosyjskiej inwazji na Ukrainę tymczasowo uwzględniła ona „formy ekspresji politycznej”, takie jak przemoc, jak wezwania „śmierć rosyjskim najeźdźcom” itp. „Nadal nie dopuścimy do wiarygodnych wezwań do przemocy wobec rosyjskich cywilów” – zapewniał.
Cztery dni później Meta wycofała się z tej decyzji. Nick Clegg, prezes firmy Meta ds. Globalnych, napisał, że liberalizacja reguł nigdy nie powinna być interpretowana jako generalna akceptacja przemocy wobec Rosjan. „Nie zezwalamy również na wezwania do zabójstwa głowy państwa” – zapewnił. Nie podano przyczyn zmiany decyzji i część komentatorów stwierdziła, że właściciel Facebooka i Instagrama po prostu stchórzył. Inni sugerowali, że odejście od dotychczasowych reguł okazało się dla amerykańskiego konglomeratu niekorzystne.
Gniew i nienawiść
Niekamuflowana nienawiść zagościła nie tylko w mediach społecznościowych. Ciesząca się dużą słuchalnością w Polsce stacja radiowa pozwoliła swoim prezenterom, by w prowadzonych przez nich audycjach pojawiały się wprost życzenia śmierci dla prezydenta Rosji, wypowiedzi poniżające go, a także (z założenia żartobliwe) sformułowania obrażające Rosjan. W jednym z kanałów telewizyjnych bez żadnej reakcji lub komentarza ze strony dziennikarzy można było usłyszeć deklaracje nienawiści nie tylko wobec rosyjskich żołnierzy atakujących Ukrainę, ale w ogóle wobec mieszkańców Rosji. W wielu mediach pojawiły się w stosunku do nich odczłowieczające określenia, takie jak „swołocz”, „dzicz”, „zwierzęta”. Nie zabrakło określeń wulgarnych.
W świetle zbrodniczych działań rosyjskich żołnierzy, jakie zostały ujawnione w ukraińskiej Buczy i innych miejscowościach, takie reakcje mogą się wydawać usprawiedliwionym gniewem. Niejednokrotnie zresztą można się spotkać z utożsamianiem gniewu i nienawiści. Często są wymieniane razem, na jednym oddechu, jako podobne emocje. Jednak nawet słownikowe definicje pokazują różnicę między nimi. Gniew jest gwałtowną reakcją na jakiś przykry bodziec zewnętrzny wyrażającą się niezadowoleniem i agresją. Nienawiść to uczucie silnej niechęci, wrogości do kogoś lub do czegoś. Gniew szybko przemija, nienawiść – co podkreślają niektórzy eksperci – charakteryzuje się trwałością.
Spirala zemsty
Nienawiść to w wielu przypadkach nie tylko niechęć i wrogość wobec jakiejś osoby, której towarzyszyć może pragnienie, aby stało się jej coś złego. Jednym ze skutków nienawiści może być pragnienie zemsty. Samuel Issacharoff, urodzony w Argentynie amerykański profesor prawa, w roku 2019 wygłosił w Warszawie wykład m. in. o współczesnych zagrożeniach dla demokracji. Wymienił wśród nich uruchamianie w polityce spirali odwetu.
Może wydawać się zdumiewające, że przestrzegał przed pokładaniem nadmiernych nadziei w rozliczaniu władzy za pomocą prawa karnego. Twierdził, że takie podejście prowadzi do nakręcania spirali zemsty, która łatwo może doprowadzić demokratyczny rząd do upadku. W kontekście rosyjskiej agresji na Ukrainę taka teza jest trudna do przyjęcia. Żądanie ukarania jej sprawców i inicjatorów wydaje się naturalną reakcją i oczekiwaniem. Tak milionom ludzi na świecie podpowiada elementarne poczucie sprawiedliwości. Jednak już żyjący w XVII stuleciu francuski filozof Blaise Pascal zauważył, że „sympatia lub nienawiść odmieniają twarz sprawiedliwości”.
Trzeba czuwać
15 listopada 2019 r. papież Franciszek, podczas audiencji dla uczestników Kongresu Międzynarodowego Stowarzyszenia Prawa Karnego, użył szokującego określenia. Mówiąc o zagrożeniach dla demokracji i praworządności wymienił rozwijającą się „kulturę nienawiści”. Stwierdził, że niebezpieczną tendencję do przeradzania się w nią przejawia dziś „kultura odrzucenia w połączeniu z innymi zjawiskami psychospołecznymi obecnymi w społeczeństwach dobrobytu”. Wyznał nawet, że kiedy słyszy niektóre przemówienia stróżów porządku czy rządzących, przychodzą mu na myśl przemówienia Hitlera w 1934 i 1936 r. Mówił, że trzeba czuwać zarówno w środowisku obywatelskim, jak i kościelnym, by uniknąć wszelkich kompromisów z tymi zwyrodnieniami.
O nienawiści mówił też już konkretnie w kontekście rosyjskiej inwazji na Ukrainę podczas niedawnej pielgrzymki na Maltę. „Nie pozwólmy na to, aby w nocy wojny, która nadeszła dla ludzkości, wygasło marzenie o pokoju” – powiedział w pierwszym przemówieniu. Zwrócił uwagę, że w przekonaniu wielu ludzi inwazje na inne kraje, brutalne walki na ulicach i groźby atomowe to ponure wspomnienia z odległej przeszłości. „Ale lodowaty wicher wojny, który przynosi tylko śmierć, zniszczenie i nienawiść, runął gwałtownie na życie wielu i dni wszystkich”.
Jezus nie żądał odwetu
Wiele wskazuje na to, że konsekwentne unikanie przez papieża Franciszka wymieniania Rosji i Władimira Putina jako sprawców agresji na Ukrainę jest jedną z form przeciwstawiania się zalewającej dziś świat fali nienawiści. Istnieje niebezpieczeństwo, że w obecnej sytuacji jasne wskazanie przez następcę św. Piotra, kto dopuścił się przerażających zbrodni, zostanie odczytane jako akceptacja ze strony Kościoła dla żądania zemsty i wykluczenia mieszkańców całego kraju z globalnej społeczności. Gdy odsunie się na bok emocje, można dostrzec, że mnożące się inicjatywy usuwania Rosji i jej obywateli z różnych sfer funkcjonowania ludzkości to także przejaw „kultury odrzucenia”. Choć uświadomienie sobie tego, a tym bardziej przyjęcie do wiadomości, jest bardzo trudne.
W Wieczerniku przed swoją męką i śmiercią Jezus modlił się za swoich uczniów, „aby byli jedno”. Choć miał świadomość okrucieństwa, jakiego doświadczy, nie wzywał do nienawiści wobec tych, którzy go skażą i ukrzyżują. Nie zachęcał do nienawiści wobec zdrajcy Judasza. Także po zmartwychwstaniu nie domagał się odwetu ani ukarania tych, którzy doprowadzili do Jego śmierci. Nie posłał uczniów, aby dokonali wendety za niesprawiedliwość i cierpienie, jakiego doświadczył, lecz aby głosili dobrą nowinę o zbawieniu. Nie wprowadził żadnych wyjątków do przykazania miłości nieprzyjaciół, w którym przekreślił mającą ograniczać spiralę nienawiści i zemsty zasadę Hammurabiego „oko za oko”. Co więcej, powiedział: „dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają” (Łk 6, 27-28).
Budowanie narracji nienawiści, zwłaszcza w obliczu ogromnego zła, jest łatwe. Wystarczy systematycznie wskazywać wroga i eksponować popełniane przez niego zło. Jednak nikt nie ma obowiązku takiej narracji się podporządkowywać. Nieuleganie nienawiści jest możliwe. Wymaga wyjścia poza emocje i zmiany sposobu patrzenia na otaczający nas świat. Ale nie jest utopią. Jest wprowadzaniem Ewangelii w życie.